(to druga część artykułu "Zbrodnia w Poppenhausen". Tutaj znajdziesz część pierwszą) Do tej pory, na podstawie danych z aktów zgonu, udało się Pani nawiązać kontakt z kilkoma rodzinami ofiar. Oczywiście nie zawsze się to udaje. Na jakie konkretne problemy natrafiła Pani w trakcie swych poszukiwań? - Na pierwszych akcie zgonu widnieją dane Piotra Laskowskiego ze wsi Chodybki. Dzwoniłam do tej miejscowości, rozmawiałem z sołtysem, który stwierdził, że nic mu to nazwisko nie mówi. Odniosłam jednak wrażenie, że najwyraźniej nie miał ochoty się angażować i pośredniczyć w jakichkolwiek kontaktach. Tym samym musiałam zrezygnować. - Podobnie było w przypadku Stefana Tokarskiego, który pochodził z Rykał k. Grójca. - Z kolei Nikodem Zawadzki, zgodnie z zapisem w akcie zgonu, pochodził ze wsi o niezwykle popularnej w Polsce nazwie Julianów. W połączeniu z często powtarzającym się nazwiskiem, odnalezienie właściwej rodziny jest praktycznie niemożliwe. Po trzech próbach zakończonych niepowodzeniem wstrzymałam się, na razie, z kontynuowaniem tego tropu. - Nie natrafiłam również na żaden ślad Władysława Pasiaka z Pabianic. - Edward Broszko pochodził z kolei ze wsi Susiec nieopodal Majdanu Sopockiego. Zadzwoniłam tam, i pani sołtys ustaliła, że żyje żona rodzonego brata Edwarda Broszki - w Grabowicach. Próbowałam ustalić jej numer, ale jak na razie, bez rezultatu. Mam jednak przeczucie, że przy odrobinie szczęścia uda mi się nawiązać ten kontakt. - Rodziny Henryka Wajdenfelda szukałam w Łodzi, gdzie udało mi się ustalić 12 osób noszących to nazwisko. Jak na razie, zdobyłam namiary do dwóch z nich, lecz nieco zniechęciła mnie reakcja jednej z pań. Potwierdziła co prawda, że znała poszukiwanego przeze mnie człowieka, ale w pewnym momencie, w trakcie rozmowy, wybuchła, krzycząc do słuchawki, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Wnioskuję jednak, że wystąpiła zbieżność nazwisk i miała na myśli kogoś zupełnie innego. W drugim przypadku, ktoś niezbyt zainteresowany odesłał mnie do Ameryki, gdzie rzekomo miał mieszkać człowiek z poszukiwanej rodziny. Wśród ofiar są również osoby urodzone poza obecnymi granicami naszego kraju. - Tak Józef Pikur i Michał Makowski pochodzili z miejscowości Sokal i Konotopy na Ukrainie, zaś Jan Prybyla ze słowackiej wsi Mýto pod Ďumbierom na Słowacji. Niestety, możliwości prowadzenia poszukiwań za granicą mam poważnie ograniczone. Zwłaszcza za naszą wschodnią granicą, gdzie ludność wspomnianych miasteczek była zmuszona po wojnie w większości do ich opuszczenia. Cóż, oczywiste jest, że tego typu poszukiwania są niezmiernie trudne. Ale przecież bardzo wiele udało się Pani do tej pory ustalić. - To prawda, głównie dzięki życzliwości zupełnie obcych ludzi. Szczęśliwy splot okoliczności sprawił, że w pewnym momencie, po paśmie niepowodzeń, nastąpił poważny zwrot. - Nastąpiło to, gdy poszukiwałam kontaktu z rodziną Tadeusza Guzka z Ignackowa. Na szczęście jest jedna miejscowość o tej nazwie w Polsce, bo jak wspominałam, czasami zdarza się, że jest ich nawet 20 w całym kraju. - Zadzwoniłam do sołtysa tej wsi p. Piotra Skoniecznego. Mimo że nie znał mnie, ani wcześniej nie słyszał tego nazwiska, obiecał, że postara się wszystkiego dowiedzieć. Dwa dni później oddzwonił. Ogromnie się zaangażował. Sprawdził akta parafialne, szukał metryki urodzenia w Urzędzie Stanu Cywilnego, rozmawiał nawet z najstarszymi mieszkańcami wioski, pytał w całej gminie - niestety, nikt nigdy nie słyszał, ani nie kojarzył nazwiska Guzek. Powiedział jednak, że mimo wszystko ma coś dla mnie. Dotarł bowiem do notatek miejscowej akuszerki z początku XX wieku, która odnotowywała odbierane przez siebie porody. Okazało się, że 24 marca 1911 roku (rok urodzenia T. Guzka widniejący na akcie zgonu) przejeżdżająca, przypadkowo, przez Ignackowo kobieta, urodziła w tym dniu chłopca. Niedługo później przyjechał jej mąż i zabrał ich w kierunku Włocławka. Był to jakiś kolejny trop. We Włocławku dotarłam do jedynej osoby noszącej nazwisko Guzek, jednak zupełnie nie powiązała Tadeusza jako członka swojej rodziny. - Wówczas Pan sołtys Skonieczny skontaktował mnie z zaprzyjaźnionym redaktorem Adamem Wilmą. Opowiedziałam mu całą historię egzekucji w Poppenhausen, którą on opublikował w "Gazecie Pomorskiej", ukazującej się w regionie, skąd pochodziły aż trzy ofiary tej zbrodni. - Dzięki czytelnikom udało się, niedługo później, odnaleźć rodzinę Leona Jarocha ze Świekatowa i ustalić, że był zawodowym żołnierzem, który przebywając na robotach w Niemczech, prawdopodobnie, zataił swoją prawdziwą profesję. Być może właśnie za to trafił do Buchenwaldu, najbliżsi jeszcze długo po wojnie oczekiwali na jego powrót, wiedząc jedynie, że zaginął. - Do rodziny Stanisława Kaźmierczaka z Kobylej Łąki nieopodal Bydgoszczy, co prawda nie udało się dotrzeć, lecz po publikacji artykułu red. Wilmy jeden z czytelników odnalazł w Łubieniu Pomorskim metrykę jego urodzenia. Nadal jednak nie ma możliwości, aby ustalić, gdzie trafiła jego rodzina. - Udało mi się również ustalić rodzinę Jana Smolarka z Maleni koło Łasku. Początkowo, gdy tam telefonowałam, nikt nic nie wiedział, co dziwne, nie byłam też w stanie uzyskać numerów do sołtysa. Wszystko więc znowu szło nie tak. Znalazłam jednak ogłoszenie sprzedaży domu w Maleni, gdzie podany był numer telefonu. Zadzwoniłam. Powiedziałam, że niestety, nie w sprawie kupna nieruchomości, ale rozmówca był na tyle uprzejmy, że wysłuchał mojej opowieści. Gdy oznajmiłam, że chodzi mi o rodzinę Jana Smolarka okazało się... że p. Agnieszka Klimuszko to jego prababcia i jednocześnie matka Jana! Miała w swoim życiu czterech mężów i właśnie z jednym z nich - Janem Smolarkiem - miała syna o tym samym imieniu, który zginął w czasie wojny. Który moment poszukiwań utkwił Pani szczególnie w pamięci? - Jednym z bardziej wzruszających momentów moich poszukiwań było odnalezienie syna i żony Bronisława Pokorskiego z Częstkowa k. Łasku. - Pani Zofia ma obecnie 97 lat i do grudnia minionego roku nie znała losów swojego męża. Poznali się przed wojną na jednej z potańcówek, niedługo później się pobrali. Wojna ich rozdzieliła. On we wrześniu 1939 roku trafił do obozu jenieckiego, a następnie na roboty do Niemiec. Mieli kontakt ze sobą do lutego 1942 roku, kiedy mąż trafił, z nieznanych przyczyn, do Buchenwaldu. Potem wszelki słuch o nim zaginął. Na domiar złego, wkrótce do pracy w III Rzeszy została wywieziona pani Zofia, która musiała oddać ich małego synka pod opiekę dziadków. Niestety, niebawem chłopiec został im odebrany i umieszczony, jako sierota, w domu dziecka w Łodzi. Pierwsza wróciła do kraju p. Pokorska. Natychmiast odzyskała dziecko, lecz na próżno czekała na męża. Szukała go przez 20 lat, bez rezultatu. Cały czas łudziła się, że może jednak żyje. Dopiero w 1963 roku jej nadzieje zostały brutalnie rozwiane podczas regulowania w sądzie praw własności do gospodarstwa, które chciała przepisać na syna. Przyszła wtedy informacja z Niemiec, że jej mąż zmarł w Poppenhausen... na zapalenie płuc. Prawdy o jego losie dowiedziała się dopiero ode mnie, w grudniu 2013 roku. Jaki przypadek najbardziej Panią zaskoczył? - Był taki moment... w trakcie poszukiwań rodziny Adama Szczerkowskiego, który pochodził z miejscowości Działoszyn k. Wielunia. - Okazało się, że w tamtejszej okolicy sporo osób nosi to nazwisko. Udało mi się jednak skontaktować m.in. z emerytowaną nauczycielką nota bene p. Szczerkowską, która co prawda nie była spokrewniona z interesującą mnie rodziną, lecz ustaliła istotne informacje o wdowie po Adamie Szczerkowskim. Po wojnie związała się z b. więźniem obozu w Auschwitz, za którego chciała wyjść za mąż. By móc to uczynić, złożyła w 1948 roku wniosek do sądu o uznanie jej zaginionego na wojnie męża za zmarłego. Mimo że nieznane były jego losy, na podstawie sprawdzonych informacji, dotyczących jego pobytu w obozie jenieckim, stwierdzono urzędowo, że nie przeżył niemieckiej niewoli. Okazało się również, że jego rodzina wyjechała z Działoszyna do... Bielawy na Dolnym Śląsku, gdzie odnalazła się wnuczka Adama Szczerkowskiego, która poinformowała mnie, że nadal żyją jego 3 córki. Cała rodzina była niezwykle poruszona informacjami, jakie im przekazałam, gdyż dopiero teraz dowiedzieli się o jego tragicznym losie. Pani poszukiwania wciąż trwają. W którym momencie, z panem Ahnicke stwierdzicie, że czas je zakończyć i podsumować. Znając realia, takie działania mogą trwać w nieskończoność... - Moje poszukiwania są nadal w toku. Wciąż nie udało mi się do wszystkich dotrzeć, chciałabym też poznać osobiście tych, z którymi rozmawiałam do tej pory telefonicznie, bądź wymieniałam korespondencję. Warto byłoby też nagrać wywiady z wciąż żyjącymi starszymi ludźmi, gdyż byłby to doskonały materiał dokumentalny. Dobrze byłoby zdążyć ze wszystkim przed planowanymi na 11 maja tego roku uroczystościami w Poppenhausen. Zostanie wówczas wmurowana nowa tablica pamiątkowa, więc zależy nam, aby o tym fakcie poinformować jak największą ilość krewnych ofiar. - Dziękując za rozmowę, życzymy powodzenia w dalszych poszukiwaniach i jednocześnie obiecujemy bacznie je śledzić. Jeżeli się uda, zjawimy się również w Poppenhausen na uroczystościach rocznicowych. Lista straconych w Poppenhausen (akty zgonów) 1. Piotr Laskowski, ur. 29 VI 1917 r., Chodybki, godz. śmierci - 10:50 2. Józef Pikur, ur. 4 II 1919 r., Sokol koło Konotop, dystrykt Galicja, godz. śmierci - 10:52 3. Edward Broszko, ur. 16 IV 1921 r., Susiec gm. Majdan Sopocki, godz. śmierci - 10:54 4. Stefan Tokarski, ur. 20 I 1915 r., Rykały pow. Grójec, godz. śmierci - 10:56 5. Kazimierz Skorczyński, ur. 13 III 1920 Sosnowiec, woj. Katowice, godz. śmierci - 10:58 6. Stanisław Kaprzyk, ur. 10 II 1920 r., Dąbrowa, woj. Katowice, godz. śmierci - 11:00 7. Tadeusz Guzek, ur. 24 III 1911 r., Ignackowo, godz. śmierci - 11:02 8. Nikodem Zawadzki, ur. 17 XI 1922 r., Julianów, godz. śmierci - 11:04 9. Władysław Pasiak, ur. 21 V 1912 r., Pabianice, pow. Łódź, godz. śmierci -1:06 10. Michał Makowski, ur. 28 VII 1920 r., Konotopy, pow. Hrubieszów, godz. śmierci - 11:08 11. Jan Smolarek, ur. 29 X 1915 r., Malenia, pow. Łask, godz. śmierci - 11:10 12. Bronisław Pokorski, ur. 17 X 1909 r., Czestków, pow. Łask, godz. śmierci - 11:12 13. Stanisław Kaźmierczak, ur. 19 X 1916 r., Kobyla Łąka, godz. śmierci - 11:14 14. Leon Jaroch, ur. 18 VII 1916 r., Świekatowo, pow. Świecie, godz. śmierci - 11:16 15. Władysław Sokal, ur. 6 I 1908 r., Sina, woj. Sółka, godz. śmierci - 11:18 16. Jan Prybyla, ur. 20 VI 1913 r., Mýto pod Ďumbierom, pow. Brezno, godz. śmierci - 11:20 17. Jan Jaros, ur. 7 I 1920 r., Kraszew, pow. Łódź, godz. śmierci - 11:22 18. Adam Szczerkowski, ur. 24 XI 1904 r., Działoszyn, pow. Wieluń, godz. śmierci - 11:24 19. Henryk Wajdenfeld, ur. 25 XII 1915 r., Łódź, godz. śmierci - 11:26 20. Jan Sowka, ur. 19 X 1922 r.,Thayngen w Szwajcarii, godz. śmierci - 11:32 APEL DO CZYTELNIKÓW Pragnę podziękować w imieniu swoim, pana Ahnicke oraz mojej szkoły - Zespołu Szkół Technicznych w Kolnie - wszystkim osobom, które bezinteresownie pomogły mi w odnalezieniu rodzin pomordowanych Polaków, m.in.: Panu Piotrowi Skoniecznemu, Arkadiuszowi Niewęgłowskiemu i Pani Teresie Szczerkowskiej. Chciałabym również zwrócić się z prośbą do Czytelników o pomoc w odnalezieniu pozostałych rodzin. W szczególności: Henryka Wajdenfelda, syna Piotra i Felicjany z d. Preniatowskiej, urodzonego 25 XII 1915 r. w Łodzi. Stanisława Kaprzyka, syna Stanisława i Natalii z d. Derda, urodzonego 10 II 1920 r. w Dąbrowie Górniczej. Kazimierza Skurczyńskiego, syna Wincentego i Heleny z d. Ćwiklińskiej, urodzonego 13 III 1920 r. w Sosnowcu. Z góry dziękuję, również za wszelkie informacje na temat zbrodni popełnionej w Poppenhausen. Czas ucieka, a wraz z nim ostatni świadkowie tamtych tragicznych wydarzeń. Wszelkie informacje prosimy kierować na adres: redakcja@odkrywca.pl Urszula Banach - - - Zeznania naocznego świadka masowej egzekucji z 11 maja 1942 r. w lesie między Poppenhausen i Einöd.(14 listopada 1960 r.)"W czasie II wojny światowej byłem (...) kowalem, rolnikiem, listonoszem, pracownikiem obrony cywilnej i przeciwlotniczej oraz urzędnikiem nadzorującym robotników przymusowych. Przez większość czasu niewiele się działo, aż do pewnej niedzieli, kiedy miejscowy żandarm pojawił się w gospodarstwie Harmanna S. i pobił tam dwóch robotników przymusowych. Jeden z nich nazywał się Stofflose, albo bardzo podobnie. Mówił bardzo dobrze po niemiecku, ponieważ pochodził z polskiej rodziny mieszkającej w niemieckojęzycznej części Szwajcarii. Drugi, którego nazwiska już zapomniałem, był Polakiem i miał matkę, która wychowała go samotnie. (...) Wspomniany żandarm (pochodził z Themaru) pobił owej niedzieli wieczorem tych dwóch Polaków, po czym wracał rowerem do Kasslitz. Wiedzieli o tym obaj Polacy. Poszli do lasu, między Poppenhausen i Einöd, i zaczaili się na żandarma. W nocy, między godziną 22 a 23, zaatakowali go i zrzucili z roweru. Zmarł w wyniku 19 ciosów zadanych nożem. Rano żona żandarma podniosła w biurze hałas, że jej mąż nie wrócił ze służby. Powołano więc straż z Hellingen, Poppenhausen i Kasslitz, celem przeszukania lasu na ww. trasie. W końcu znaleziono ciało żandarma w gliniance, przykryte chrustem. Jego twarz była nie do rozpoznania przez ciosy zadane nożem - sam to widziałem. Obaj wspomniani Polacy zniknęli, zabierając rower oraz nowy garnitur ich pracodawcy (rolnika). Od razu podejrzenie padło na tych dwóch Polaków, ponieważ znaleźliśmy ich ubrania robocze zabrudzone krwią. Rozpoczęły się poszukiwania. Po 14 dniach dowiedzieliśmy się, że ten biegle mówiący po niemiecku robotnik przymusowy został aresztowany na dworcu w Bambergu, temu drugiemu zaś udało się zbiec. No moment wszystko się uspokoiło. Aż do pamiętnego 11 maja 1942 roku. Tego dnia, nagle, ze wszystkich stron pojawiły się w naszej wsi oddziały wraz z polskimi robotnikami prowadzonymi na miejsce, gdzie znaleziono zamordowanego żandarma. Ciekawostką jest to, że i mnie dołączono do tej kolumny. Jak dotarłem na miejsce, zauważyłem 5 samochodów ciężarowych, auta osobowe pozostawione na poboczu oraz ustawione szubienice. Było ich 4 z 5 hakami, i jeszcze jedna szubienica z podestem schodowym i platformą. 19 młodych mężczyzn, ubranych w obozowe pasiaki, stało w półokręgu. Pilnowali ich żołnierze SS z bronią maszynową. Wówczas wystąpił oficer SS i zaczął przemowę w języku niemieckim podczas, gdy jeden z robotników przymusowych tłumaczył ją na język polski. Przemówienie to zawierało m.in. takie słowa: »Mimo wielu przestróg, mężczyźni ci podnieśli rękę na niemieckie kobiety i dziewczęta. Oni byli świadomi czym to grozi. Nasi mężczyźni są na wojnie, więc my musimy chronić nasze kobiety i dzieci. Oni zasłużyli na tę karę, a szczególnie morderca - Stofflose«. Jak kat pociągnął zapadnię, do otworu w platformie liczącej 2 metry wpadł pierwszy z więźniów. Musiał natychmiast umrzeć, ponieważ nie zauważyliśmy, aby jego ciało później poruszyło się czy zadrgało. Tak ginęli, jeden po drugim, aż do "mordercy", który miał zginąć jako ostatni. Jego ciała nie opuszczono, lecz zawisło na pętli nad ziemią. Nagle zobaczyłem jak unosi się w powietrzu. To musiała być okropna śmierć. Mężczyzna, który stał obok mnie powiedział: »6 minut się męczył, zanim umarł«. Jak później się dowiedziałem, egzekucję przeprowadziło komando z obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Później zwłoki zostały załadowane na samochód ciężarowy i wywiezione. Składam powyższe zeznanie i zapewniam, że byłem neutralny i nigdy nie należałem do organizacji nazistowskich. Robert W. Kowal i rolnik". Dokumenty sygn.: "ThStAM, Bezirkparteiarchiv der SED Suhl Nr. V/1/045, Bl. 75-76 [w:] M. Gräfe, B. Post, A. Schneider "Quellen zur Geschichte Thüringens. Die Geheime Staatspolizei im NS-Gau Thüringen 1933-1945", Erfurt 2005. Tłumaczenie: Urszula Banach.