Znaleziskiem po kilku latach zainteresowała się Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Zielonej Górze. W ówczesnych wydawnictwach pojawiła się informacja o prowadzonym śledztwie w sprawie niespotykanej wręcz zbrodni - pierwsze doniesienia głosiły o odnalezieniu 70 ciał pochowanych nago w pozycji stojącej. Ta informacja nigdy nie znalazła w literaturze swojego ciągu dalszego, a o wydarzeniach sprzed przeszło 50 lat nie wiedzą lub nie pamiętają nawet najstarsi mieszkańcy wsi. Rusza spóźnione śledztwo Na mogiłę natrafił Czesław Wiśniewski, który wykonywał zleconą mu przez ówczesnego proboszcza pracę usunięcia niewielkiego budynku - wozowni na karawany. W zamyśle księdza chodziło o to, by umożliwić organizację procesji wokół kościoła. Po wykopaniu kolejnych czaszek pracownik o znalezisku powiadomił najpierw księdza, który nakazał mu ponowne złożenie ludzkich szczątek za kościołem i niwelację terenu. Następnie sprawę zgłosił na miejscowy posterunek milicji, której przekazał również znaleziony przy mogile polski nieśmiertelnik. Ta, po upewnieniu się, że odnalezione szczątki ludzkie leżą w ziemi przynajmniej dwadzieścia lat (w tym celu ponownie rozkopano wskazane przez Cz. Wiśniewskiego miejsce pod nadzorem lokalnego lekarza), zdecydowała o niewszczynaniu śledztwa. Właściwego tempa sprawa nabrała dopiero cztery lata później i to dość przypadkowo, gdy do wsi trafił jeden z przedstawicieli Wydziału Oświaty i Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Po rozmowie ze znalazcą mogiły postanowił on zawiadomić o zasłyszanej historii Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, a ten przekazał zgłoszenie OKBZH. Na podstawie tego zgłoszenia Wiktor Lemiesz napisał w 1969 r.: "Jeszcze w r. 1962 na terenie należącym do kościoła katolickiego w Bobrowicach (...) dokonano makabrycznego odkrycia. W odległości kilku metrów od murów kościelnych, w miejscu osłoniętym ongiś przez nieistniejący już dziś garaż, natrafiono na kości dorosłych ludzi. Robotnik Czesław Wiśniewski, zatrudniony przy pracach niwelacyjnych, znalazł na działce o wym. 3 x 6 m, na głębokości 30 cm, ok. 70 czaszek ludzkich, leżących ciasno jedna przy drugiej. W pobliżu wykopanego dołu czuło się nieprzyjemny odór, co wskazywało na to, że szczątki znajdowały się w ziemi niezbyt długo. Z układu kości można było wysnuć przypuszczenie, że ludzie ci zostali pochowani w pozycji stojącej. Nie znaleziono w pobliżu żadnych części metalowych od odzieży czy obuwia, guzików ani żadnych innych tego rodzaju przedmiotów. Należy więc przyjąć, że ludzie ci zostali pochowani bez odzieży. Natomiast w pobliżu znaleziono metalowy, polski wojskowy znaczek rozpoznawczy. Nasuwa to podejrzenie, że w miejscu tym pochowano zmarłych lub zabitych polskich jeńców. Nieco później w pobliżu odkrytego grobu znalazł Wiśniewski zelówkę z ćwiekami, jaką żołnierze polscy nosili w okresie międzywojennym". Informacja ta była następnie wielokrotnie powielana przez kolejnych autorów w latach 70. i 80. XX w. Komanda robocze dla jeńców w Bobrowicach Oczywisty trop w sprawie prowadził do wydarzeń z II wojny światowej, kiedy to w miejscowości tej - jak w wielu na terenie całych Niemiec - powstały komanda robocze dla jeńców wojennych i robotników przymusowych. Pierwszy obóz w Bobrowicach powstał jeszcze w 1939 roku. Była to jedna z wielu filii Stalagu III B Fürstenberg. Początkowo trafili tam Czesi, a następnie Polacy w liczbie ok. 70 żołnierzy. Jeńcy przetrzymywani byli w dużym, nieistniejącym już dziś, murowanym budynku z okratowanymi oknami, w którym mieściły się cztery duże izby z piętrowymi pryczami. Ludzie ci wykorzystywani byli do pracy u miejscowych gospodarzy. Jeszcze dziś na polach wokół wsi odnajdywane są polskie guziki wojskowe z orłem w koronie. Wg zeznań Teresy Jagielskiej, która do Bobrowic została skierowana do pracy wraz z mężem w 1941 roku, jeszcze wówczas przetrzymywani byli tam Polacy i Czesi, którzy ubrani byli jednak po cywilnemu. Nieco później powstał drugi z miejscowych obozów, w którym początkowo przetrzymywano Francuzów. Obóz ten znajdował się bezpośrednio przy torach kolejowych. Pilnowany był przez niemieckich żołnierzy, a jeńców przetrzymywano w drewnianych barakach. Ok. 1942 roku Polacy i Czesi zostali zwolnieni z obozu i wg ustaleń OKBZH zostali rozesłani do prac przymusowych. Do murowanego budynku przeniesiono wówczas Francuzów, a w ich miejsce do drewnianych baraków trafili Rosjanie. Ci ostatni byli zdecydowanie najgorzej traktowaną grupą. Na terenie ich obozu powstała betoniarnia, w której wg rozmów autora z pierwszymi powojennymi mieszkańcami wsi, wytwarzano betonowe kopuły/nakrycia do schronów lub wartowni. W miejscu tym do dziś znajdują się dużej wielkości wyrobisko wraz ze śladem po torach kolejowych, którymi transportowano urobek, a także zarys bocznicy kolejowej, prowadzącej bezpośrednio na teren obozu. Jednak ciężka praca to tylko część tragicznej obozowej rzeczywistości. Wewnątrz obozu znajdował się karcer, jeńcy byli bici przez strażników, chodzili wychudzeni i głodni w obdartych łachmanach. Wg zeznań Franciszka Spiralskiego, który od 1941 roku pracował przymusowo na kolei w okolicach Gubina, w obozie tym prócz Rosjan byli także Polacy, z którymi nawet kilka razy udało mu się porozmawiać. Najprawdopodobniej opisywane tu komando także było filią Stalagu III B, co potwierdza obozowy znak identyfikacyjny znaleziony przez pana Henryka Szostakiewicza w miejscu dawnego wyrobiska. Zaginiony nieśmiertelnik W związku z tym, że przy ciałach nie odnaleziono żadnych dokumentów czy elementów ubioru, jedyną poszlaką identyfikującą szczątki ludzkie mógł być polski wojskowy nieśmiertelnik, który odnaleziony został przez Cz. Wiśniewskiego w odległości 1-2 m od miejsca odkrycia czaszek. W świetle jego zeznań znak tożsamości był nieprzełamany, widniał na nim numer jednostki wojskowej oraz nazwisko Deluga W. Znalezisko przekazał następnie przy zgłoszeniu sprawy na posterunek milicji w Bobrowicach. Inaczej sytuację tę zapamiętał ówczesny komendant posterunku Zenon Wiciński. Stwierdził on, że blaszany znak o kształcie elipsy faktycznie przyjął, jednak był on już przełamany, nie widniały na nim znaki Wojska Polskiego ani żadne nazwisko, a jedynie numer, którego już nie pamiętał. Co jednak najbardziej znamienne dla całego śledztwa, wkrótce okazało się, że i tej połówki już nie ma. Wg zeznań komendanta nieśmiertelnik przekazany został do komendy w Krośnie Odrzańskim wraz z meldunkiem o znalezionej mogile. Ta ostatnia komórka w piśmie do OKBZH w 1966 roku stwierdziła jednak, że nie posiada żadnych materiałów w tej sprawie. W ten sposób zaginął najważniejszy dowód w śledztwie, a sprzeczne zeznania rozmywają teorię o pochowanych tam polskich żołnierzach. Niemożliwe do ustalenia stało się, czy znaleziony nieśmiertelnik był rzeczywiście polskiej, przedwojennej proweniencji i czy znajdowało się na nim nazwisko żołnierza, a jeśli tak, to czy brzmiało ono dokładnie tak, jak zapamiętał to Cz. Wiśniewski. W wynikach wyszukiwarki portalu www.straty.pl, który rejestruje rozproszone informacje o ofiarach wojny i osobach represjonowanych przez okupanta niemieckiego w latach 1939-1945, znajduje się 48 rekordów z nazwiskiem Deluga, w tym cztery z imieniem zaczynającym się na literę "W", jednak dalsze dane zawarte w tych rekordach nie zawierają żadnych informacji, które mogłyby powiązać daną osobę z niniejszą historią. Nieprofesjonalne ekshumacje zwłok Zagubiony nieśmiertelnik to tylko wierzchołek góry zaniedbań w opisywanej sprawie, w której śledztwo rozpoczęto dopiero po czterech latach od odnalezienia mogiły. Przeraża przede wszystkim sposób przeprowadzanych wielokrotnie ekshumacji zwłok oraz potraktowania szczątek ludzkich już po przeprowadzonym badaniach. Pierwszy raz spokój pogrzebanych w tym miejscu osób zakłócił w sposób przypadkowy znalazca mogiły, który, jak już było wspomniane wyżej, na polecenie proboszcza przeniósł znalezione czaszki na tył kościoła, a następnie dokonał niwelacji terenu, czym z pewnością naruszył również pierwotny układ pochowanych. Następnie ze znalazcą udał się w to miejsce komendant miejscowego posterunku w asyście lekarza, o czym również wspominałem na wstępie. Gdy w 1966 roku do Komendy w Krośnie Odrzańskim trafiło zapytanie z OKBZH o ewentualne dokumenty i dowody w tej sprawie, ta nie mając żadnych, samowolnie dokonała kolejnej ekshumacji, tym razem wykonując również dokumentację zdjęciową, którą załączono do akt sprawy. Prowadzący śledztwo prokurator Stanisław Michta w grudniu 1968 roku zlecił wykonanie kolejnej ekshumacji. Chodziło przede wszystkim o ostateczne ustalenie liczby znajdujących się w tym miejscu zwłok, gdyż relacje świadków w tym zakresie różniły się znacząco. Znalazca mogiły opowiadał o 70 czaszkach, zaś kolejni świadkowie mówili jedynie o kilku - kilkunastu. Niestety, polecenie prokuratora potraktowane zostało priorytetowo i badania przeprowadzone zostały jeszcze w tym samym roku, mimo fatalnych warunków, przy dość dużych opadach śniegu i minusowej temperaturze. Zdjęcia z tej ekshumacji ukazują kości całkowicie przemieszane, prawdopodobnie wskutek poprzednich trzech naruszeń tego miejsca. Niemożliwa była zatem weryfikacja pierwotnego układu pochowanych tam osób. Nic nie wskazuje jednak na prawdziwość tezy Cz. Wiśniewskiego, jakoby ciała te pochowane zostały rzeczywiście w pozycji stojącej. Kości ludzkie znajdowały się na głębokości zaledwie 30 cm, na obszarze o wymiarach 13,8 x 3 m. Znaleziono tu m.in. jedną czaszkę wykopaną w całości oraz fragmenty kilku innych, prócz tego 13 kości udowych, 10 szt. kości piszczelowych, 8 szt. drobnych części kości przedramienia i wiele innych drobnych odłamków kostnych. Znalezione kości były barwy brunatnej, a po przełamaniu żółtawo-brunatnej, porowate, a niektóre z nich rozsypywały się przy ucisku. Nie stwierdzono żadnych obrażeń kości, które pozwoliłyby wnioskować o przyczynie śmierci. Poniżej podanej głębokości stwierdzono nienaruszoną warstwę ziemi. To ostatnie stwierdzenie z protokołu oględzin brzmi dość podejrzanie, biorąc pod uwagę fakt, że obecny kościół zbudowano jako ewangelicki w drugiej poł. XIX w. w miejscu wcześniejszego katolickiego, wokół którego z całą pewnością dawniej znajdował się cmentarz. Załączona dokumentacja zdjęciowa nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, czy zweryfikowano podawane w zeznaniach Wiśniewskiego miejsce za kościołem, w którym wtórnie umieścił on znalezione wcześniej czaszki. I co najbardziej zatrważające, w dokumentach śledztwa znajdują się "niezwykle istotne" potwierdzenia wypłaconych wynagrodzeń za przeprowadzenie wykopalisk, brakuje jednak choćby jakiejkolwiek wzmianki o tym, co stało się ze znalezionymi szczątkami ludzkimi. Biorąc pod uwagę ówczesne realia oraz doświadczenia z poprzednich oględzin, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że zostały one pozostawione na swoim miejscu i ponownie przykryte niewielką ilością ziemi. Śladem innych zbrodni wojennych Śledztwo ostatecznie umorzone zostało w 1973 roku ze względu na brak jednoznacznego stwierdzania dokonywania zabójstw na jeńcach wojennych w Bobrowicach. Zeznania z tego śledztwa przyczyniły się jednak do odkrycia lub uzupełnienia danych w sprawie dwóch innych zbrodni hitlerowskich. Pierwsza z nich dotyczyła skatowania na śmierć Franciszka Spiralskiego (ojca świadka) przez SS-mana o nazwisku Gustaw Sorge w obozie w Sachsenhausen. Druga zaś to pokazowa egzekucja wykonana w 1943 roku w Bobrowicach na Polaku o imieniu Stanisław za jego romans z Niemką, na którą ściągnięci zostali polscy robotnicy przymusowi z okolicznych miejscowości. Błażej Mościpan