Joseph Goebbels był arcymistrzem propagandy. Cierpliwie budował wizerunek Trzeciej Rzeszy, jej wodza i... swój. Wkrótce jego rodzina stała się modelem prawdziwej rodziny aryjskiej. Jego żona Magda, ślepo oddana kanclerzowi, pełniła nieformalną rolę pierwszej damy Trzeciej Rzeszy. Razem doczekali się szóstki dzieci, które dopełniały perfekcyjnego obrazu. Zwyczajni Niemcy, przyjmując bezkrytycznie iluzję tworzoną przez Goebbelsa wierzyli, że Rzesza, mimo nieudanej ofensywy na wschodzie, ma jeszcze szansę wygrać wojnę. Zaprogramowani przez mistrza propagandy zaciskali pasa i byli gotowi oddać na potrzeby wojska ostatni futrzany kołnierz. To jednak nie wystarczyło. Sytuacja na froncie wschodnim jesienią 1944 roku była coraz gorsza i nazistowscy przywódcy musieli czymś zastraszyć Niemców tak, by byli gotowi bronić się do ostatka. Śmierć cywilów w Nemmersdorfie była dla ministra propagandy niczym zwycięski los na loterii. 21 października 1944 roku z samego rana, w czasie pierwszego natarcia na Prusy Wschodnie, oddziały radzieckie zajęły wieś Nemmersdorf, obecnie Majakowskoje w obwodzie Kaliningradzkim. Żołnierze Armii Czerwonej w pewnej chwili, by uniknąć niemieckiego nalotu, weszli do schronu razem z 27 miejscowymi - kobietami i dziećmi, które nie zdążyły się ewakuować. Po tym jak samoloty odleciały, Rosjanie chcieli zabić wszystkich 27 świadków tego zdarzenia, jednak jedna osoba ocalała. Gerda Meczulat, do której strzelił jeden z Sowietów, cudem przeżyła. Rosjanie nie zdołali utrzymać miejscowości. Kilka godzin później wkroczyli Niemcy, którzy pochowali ofiary, 26 osób. Oficjalna wersja wydarzeń, powtórzona po wielokroć przez nazistowską propagandę, wyglądała jednak zupełnie inaczej. Jak dokładnie? Szczegółowo opisał to w swoich wspomnieniach poświęconych walkom na froncie wschodnim Hendrik C. Verton, holenderski ochotnik, który służył w Waffen-SS. Co warto podkreślić, ten zatwardziały nazista, nie był świadkiem relacjonowanych wydarzeń, a powtórzył tylko to, co zaserwował Niemcom Goebbels. "Kolumna rosyjskich czołgów wyłoniła się z zasłony porannej mgły i stalowe giganty przetoczyły się po uchodźcach, krzyczących kobietach, dzieciach i starcach. [...] Razem z Goldap (obecnie Gołdap), Nemmerdsorf jest jedną z tych nazw z drugiej wojny światowej, które nigdy nie zostaną zapomniane. Mężczyźni znaleźli 72 ciała, w tym niemowlęta i dzieci wciąż jeszcze w pieluszkach. Zwłoki kobiet i dzieci znaleziono powieszone na wozach drabiniastych i na drzwiach stodół" - pisał Verton. Mężczyzna wierzył dokładnie w to, co zaprezentował mu Joseph Goebbels. Minister propagandy Trzeciej Rzeszy na wieść o tym, że Sowieci zabili mieszkańców wsi w Prusach Wschodnich, natychmiast wysłał na miejsce ekipę filmową. Nie chodziło mu jednak wcale o zrelacjonowanie faktów. On chciał krwi i makabry. Propagandyści ministra zjawiwszy się na miejscu zaczęli od rozkopania świeżych grobów i wywleczenia z nich ciał mieszkańców Nemmersdorf. Haniebne praktyki filmowców z kroniki "Die Deutsche Wochenschau" na tym się jednak nie skończyły. Wysłannicy Goebbelsa zaczęli aranżować sceny niczym z koszmaru. Koszmarny spektakl post mortem Martwe kobiety układano na ziemi, zadzierano im spódnice i ściągano bieliznę tak, by sprawiały wrażenie, że tuż przed śmiercią zostały zgwałcone. Ciała krzyżowano na drzwiach stodół i na wozach drabiniastych. Zabite dzieci pokazywano tak, by wyglądały na ofiary brutalnych tortur. Na potrzeby propagandowe Goebbels wypuścił nawet "relacje naocznych świadków", którzy rzekomo służyli w jednostkach odbijających Nemmersdorf z rąk rosyjskich. Ludzie ci opisywali między innymi kobiety ukrzyżowane na wozie, niemowlęta ze strzaskanymi czaszkami i ciała dziewczynek w wieku 8-12 lat, noszące ślady gwałtu. Naturalnie w materiałach ministerstwa propagandy urósł także bilans ofiar - do 72. Ludzie Goebbelsa zatroszczyli się, by tę potworną, odpowiednio pokolorowaną historię usłyszał każdy Niemiec od Elbingu po Ardeny. Wieści miały dotrzeć nawet do Watykanu i Londynu. Efekty mistyfikacji Goebbelsa przerosły jego najśmielsze oczekiwania. Niemiecka propaganda odmieniała sowieckie bestialstwo przez wszystkie przypadki. Była to doskonała pożywka dla rosnącego w mieszkańcach Rzeszy strachu przed nadciągającymi ze wschodu żołnierzami. Dzięki staraniom Goebbelsa to, co odczuwali na widok żołnierzy Armii Czerwonej, było pierwotnym, wręcz atawistycznym lękiem. Jednego hitlerowski dygnitarz nie mógł przewidzieć - tego, że puszczona w ruch machina propagandowa zbierze krwawe żniwo wśród samych Niemców. Spirala strachu nakręcona została do przerażających rozmiarów. Historycy nazwali to "syndromem Nemmersdorf". Prawdopodobnie jednym z najbardziej jaskrawych jego przykładów była tragiczna noc z 31 stycznia na 1 lutego 1945 roku w miejscowości Wildenhagen (dzisiejszy Lubin, położony kilka kilometrów od Odry), gdy przerażone Niemki, na wieść o zbliżających się Rosjanach, wpadły w morderczy szał. Matki zabijały swoje dzieci, a następnie same odbierały sobie życie. Gdy do wsi wkroczyli Rosjanie, zastali przerażający widok. Ocalała z tej rzezi Adelheid Nagel, której relację przytacza Leszek Adamczewski w książce "Łuny nad jeziorami", przeżyła tylko dlatego, że sznur, jaki jej matka zacisnęła wokół jej szyi jej nie udusił. Przez dziesięciolecia zarówno naukowcy, jak i zwykli Niemcy, wierzyli w opowieść o bestialstwie rosyjskich żołdaków w Nemmersdorf. Odwoływały się do niego ziomkostwa, budując wizerunek niemieckich cywilów jako ofiar brutalnej agresji. Pisali o nim także znani historycy, jak choćby Antony Beevor, który w swoich książkach nawiązuje do Nemmersdorfu i potwornej zbrodni dokonanej tam przez czerwonoarmistów. Prawda wyszła na jaw dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy w niemieckich archiwach odkryto dokumenty z jesieni 1944 roku. Upowszechniono je jednak dopiero kilka lat później. Wówczas niemiecka telewizja wyemitowała serial dokumentalny o ucieczkach z Prus Wschodnich, w którym ocalała z Nemmersdorf Gerda Meczulat opowiedziała, co naprawdę się wydarzyło się w październiku 1944 roku.