Mamy grudzień, część z nas właśnie otrzymuje lub daje mikołajkowe podarunki, inni szykują się do obdarowania bliskich w Wigilię. Gdy zasiądziemy w rodzinnym gronie, by po przełamaniu się opłatkiem odpakować swoje prezenty, pomyślmy przez chwilę o naszych rówieśnikach z minionych epok, którym ten komfort nie był dany. O ludziach, którzy pierwszą wigilijną gwiazdę dostrzegli z perspektywy zamarzniętego okopu albo zza drutów ogrodzenia jenieckiego obozu. Spędzanie świąt Bożego Narodzenia poza domem, z dala od ciepła rodzinnego domu, w dodatku na linii frontu, w warunkach zagrożenia życia, jest strasznym przeżyciem. Podczas obu wojen światowych, było to, niestety, wielokrotne doświadczenie dla milionów żołnierzy. Dowództwa niemal wszystkich armii, a także wiele organizacji paramilitarnych lub patriotycznych po każdej niemal stronie konfliktu, starało się zminimalizować ten dyskomfort. Podejmowano wiele, czasem bardzo oryginalnych inicjatyw, by dać namiastkę wigilijnego ciepła żołnierzom spędzającym święta na froncie. Namacalne dowody desperackich prób nadania frontowym Wigiliom posmaku normalności, dziś stają się obiektami z kolekcjonerskiego rynku i ciekawymi reliktami minionych czasów. 2 620 000 prezentów księżniczki Mary Spośród wszystkich prób uhonorowania walczących na froncie żołnierzy gwiazdkowymi prezentami, na pierwsze miejsce wysuwa się świąteczna historia z 1914 roku. W Wielkiej Brytanii, dwa miesiące przed gwiazdką, gdy jasne stało się, że żołnierze nie wrócą na święta do domów, 17-letnia księżniczka Mary, a dokładniej Wiktoria Aleksandra Alicja Maria, córka króla Jerzego V i królowej Marii, wpadła na pomysł ofiarowania każdej osobie walczącej za Brytyjskie Imperium gwiazdkowego prezentu od ojczyzny. W listopadzie 1914 założono w tym celu specjalny fundusz społeczny, którego ideę szeroko rozpropagowała brytyjska prasa. W apelu do narodu młoda arystokratka zwracała się tymi słowy: "Proszę Was, abyście pomogli mi wysłać świąteczny prezent od społeczeństwa dla każdego marynarza na morzu i każdego żołnierza na froncie". Odzew społeczeństwa był ogromny, a za zabrane pieniądze udało się ufundować coś, co najpierw do historii wojny, a potem do kolekcjonerskiej terminologii przeszło jako "The Princess Mary 1914 Christmas Gift". Świąteczny prezent księżniczki Mary stanowiła umieszczona w mosiężnej, bogato zdobionej puszcze, kombinacja tytoniu, papierosów, słodyczy oraz drobiazgów, jak przybory do pisania, zapalniczki czy fajki. Nie wszystkie te przedmioty mieściły się do pudełka - i często były wydawane "luzem", oprócz głównego prezentu. W dodatku nie każdy obdarowany otrzymywał prezent o identycznym składzie. Brytyjczycy, zarówno oficerowie, jak i żołnierze, otrzymywali uncję tytoniu oraz paczkę z 20 papierosami, a także zapalniczkę oraz fajkę. Nieletni w królewskiej służbie (np. chłopcy okrętowi w Royal Navy) oraz osoby niepalące otrzymywały nieco inny zestaw podarunków, gdyż wyroby tytoniowe zastąpione były cukierkami oraz czekoladą. To samo dotyczyło brytyjskich pielęgniarek przebywających na froncie we Francji, ponieważ ówczesna obyczajowość nie pozwalała kobiecie dobrych manier na palenie tytoniu, przynajmniej publicznie. Inny zestaw podarunku księżniczki Mary otrzymały brytyjskie oddziały kolonialne. Hindusi dostawali w pudełku paczkę cukierków oraz komplet ostrych przypraw, wywodzących się z kuchni indyjskiej. Ich prezent nie zawierał tytoniu ani papierosów, gdyż w kulturze hinduskiej palenie było (i jest) niemile widziane, mniej więcej jak w naszym kręgu kulturowym regularne zażywanie narkotyków. Oddziały złożone z Gurkhów, bitnych nepalskich górali, otrzymywały upominek w tym samym składzie co rdzenni Brytyjczycy. Standardowa zawartość mosiężnego pudełka opakowana była w oddzielne paczki z żółtego papieru z nadrukami informującymi o zawartości. Były jednak odstępstwa od reguły, gdyż organizatorom nie udało się na czas skompletować tak wielkiej ilości standardowych zestawów. W ostatnich tygodniach zespoły pakowaczy wkładały do pudełek także dokupywane naprędce przedmioty jak pędzle do golenia, grzebienie, scyzoryki, kosmetyki czy słodycze odbiegające od standardowych zestawów. Ciekawym elementem prezentu jest ołówek w kształcie naboju do brytyjskiego karabinu Lee Enfield. Co ciekawe, w przeciwieństwie do tzw. "sztuki okopowej" nie był wykonany z prawdziwych komponentów naboju, stanowił jedynie fabrycznie produkowaną imitację. Ołówek ten nie trafiał jednak do każdego z pudełek, i częściej można było go znaleźć w zestawie dla niepalących. Wszystkie natomiast prezenty zawierały ozdobną kartę z życzeniami, w których księżniczka życzyła żołnierzom zwycięskiego roku 1915 oraz szybkiego powrotu do domu. Do karty dołączone było składane zdjęcie z podobiznami królewskiej pary. Łącznie do brytyjskich oddziałów na różnych frontach trafiło ponad 2 620 000 prezentów księżniczki Mary. Część zestawów otrzymały rodziny poległych żołnierzy. Co ciekawe, pomimo szlachetnej idei, wojenna proza życia zrobiła swoje i zaledwie 355 tysięcy dotarło na czas do odbiorców w Boże Narodzenie 1914. Inni upoważnieniu do odbioru beneficjenci latami czekali na swój prezent, niektórzy aż do końca wojny. Z tej wielkiej liczby część żołnierzy nigdy nie otrzymała swojego prezentu, gdyż poległa zanim przyszła ich kolej. Czas oczekiwania na upominek wydłużał się, gdy wraz z upływem czasu mosiądz stał się strategicznym surowcem, bardziej potrzebnym w produkcji amunicji niż pudełek na prezent. Znaczna ilość mosiężnych arkuszy, zamówionych w USA przez fundację zajmującą się upominkiem księżniczki Mary, poszło na dno wraz ze statkiem Lusitania 7 maja 1915 roku. Designerskie opakowanie Warto poświęcić nieco miejsca mosiężnemu opakowaniu na prezent. Zwraca uwagę jego bogata szata graficzna. W centralnym punkcie umieszczono podobiznę ofiarodawczyni. Nad jej popiersiem widnieje napis Imperium Britannicum, zaś poniżej Christmas 1914. Na bokach pudełka umieszczono nazwy ówczesnych sojuszników Wielkiej Brytanii, czyli Francji, Belgii, Rosji, Japonii, Serbii i Czarnogóry. Resztę uzupełniała ornamentyka o militarnym charakterze. Pojemnik stworzyli projektanci Stanley Adshead i Stanley Ramsey. Ze względu na wysoką jakość wykonania pudełka, wiele z puszek było przez weteranów wykorzystywanych jako papierośnice, puszki na tytoń, szkatułki na pieniądze czy rodzinne cenne drobiazgi. Ze względy na estymę, jaką cieszył się podarunek księżniczki Mary, większość pudełek przetrwała do naszych czasów. Puszki te są obecnie wśród brytyjskich kolekcjonerów określane mianem kultowych przedmiotów, a w mentalności nawet tych Brytyjczyków, którzy nie interesują się historią, pojemniki te, jako jeden z symboli Wielkiej Wojny, są obecne na tyle, iż w ubiegłym roku brytyjska gazeta "Daily Mail" wypuściła okolicznościową serię replik tego pudełka dla uczczenia setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej. Całe szczęście, detale w replice - zapewne celowo - nie są tak wyraźne jak w oryginale; dotyczy to zwłaszcza podobizny księżniczki. Uniemożliwia to nieuczciwym sprzedawcom oferowanie repliki jako oryginału. Dodajmy też, iż choć większość z ogromnej ilości pudełek przetrwała obie wojny światowe, ceny dobrze zachowanych egzemplarzy wcale nie są niskie, choć poza Brytyjczykami prawie nikt ich nie zbiera. Cena unikatowego, nienaruszonego zestawu z kompletną zawartością z 1914 roku, to na Wyspach Brytyjskich koszt ok. 350 funtów. Sztuczne choinki i gramofony Podobne inicjatywy, choć nie na tak wielką skalę, miały także miejsce w państwach centralnych. Po drugiej stronie frontu inna arystokratka, księżniczka Hesji i Renu Irena - żona dowódcy pruskiej floty na Bałtyku, księcia Prus, Albrechta Wilhelma Henryka, wyposażała załogi niemieckich okrętów podwodnych w sztuczne choinki - wówczas rynkową nowość. Gest wobec marynarzy wiązał się z faktem, iż to na Bałtyku, czyli morzu pod "panowaniem" jej męża, szkoliły się załogi U-Bootów. Składane drzewka bożonarodzeniowe zajmowały niewiele miejsca na pokładach, były więc cenione przez załogi. Księżniczka Irena zafundowała też niemieckim podwodniakom gramofony - a zwyczaj posiadania tych urządzeń na pokładach przetrwał aż do końca kolejnej wojny światowej. Choć z inicjatywy księżniczki Ireny niemieccy marynarze floty podwodnej otrzymywali też książki, karty do gry i inne prezenty - ofiarodawczyni miała ułatwione zadanie; niemiecka flota podwodna nie była w okresie I wojny światowej tak liczna jak 20 lat później. Etui na cygara Tak samo jak do angielskich i francuskich, tak i do niemieckich oraz austro-węgierskich oddziałów docierały świąteczne paczki przygotowywane przez patriotyczne organizacje lub Czerwony Krzyż. Ciekawym przykładem wojennych świątecznych prezentów z czasów I wojny światowej jest etui na cygara, które w Boże Narodzenie 1916 roku dostali żołnierze niemieckiej 5. Armii. Jej jednostki zajmowały w tym czasie pozycje w rejonie Verdun, gdyż armia ta od samego początku bitwy była zaangażowana w niezwykle krwawe walki właśnie na tym odcinku frontu. Wykonane z blachy stalowej, lakierowane na czarno pudełko ma wybite w górnym rogu napisy "5 Armee - Weihnachten 1916". Pojemnik mógł pomieścić pięć grubych cygar, lecz przez pomysłowych frontowych żołnierzy - których inwencja w nadawaniu przedmiotom zupełnie nowych ról zdawała się nie mieć granic - używany był zapewne jako papierośnica lub pojemnik na różnego typu drobiazgi. Polski… Biały Krzyż W świątecznym okresie po obu stronach frontu pełne ręce pracy miała poczta polowa. Na front dostarczano miliony paczek z prezentami i listów z życzeniami od rodzin i przyjaciół. Z latami I wojny światowej wiąże się też powstanie polskiej organizacji patriotycznej, która w okresie międzywojennym a także podczas II wojny światowej dbała m.in. o zapewnienie osobom odbywającym służbę wojskową jak największego komfortu i chwil wytchnienia w okresie świąt. Mowa o Polskim Białym Krzyżu. Początki tej organizacji sięgają lutego 1918 roku, gdy w Stanach Zjednoczonych Helena Paderewska, żona Ignacego Paderewskiego, podjęła starania o stworzenie organizacji, której celem miała być pomoc Polakom - ofiarom wojny. Ponieważ z racji faktu, iż państwo polskie formalnie w owym czasie nie istniało, Czerwony Krzyż nie wyraził zgody na stworzenie polskiej filii. Polacy jak zwykle poradzili sobie na własną rękę i tak powstał Biały Krzyż. Po zakończeniu I wojny światowej, organizacja ta, już w odrodzonej Polsce, realizowała swoje statutowe cele. Ochotniczki-sanitariuszki z PBK pomagały żołnierzom rannym na froncie wojny z bolszewikami, ale Biały Krzyż prowadził też kluby i kantyny, organizował przedstawienia teatrzyków żołnierskich czy wieczory poetyckie. Imprezy tego typu skutecznie kształtowały patriotyczne postawy wśród żołnierzy. W późniejszym czasie, w bardziej pokojowych warunkach, Biały Krzyż zajmował się szerzeniem kultury i oświaty zarówno wśród żołnierzy odbywających zasadniczą służbę wojskową jak i zawodowych wojskowych. Organizacja prowadziła czytelnie, świetlice i biblioteki, organizowała dla żołnierzy szereg kursów - w tym także naukę czytania i pisania dla analfabetów. PBK zapewniał też żołnierzom świąteczne atrakcje, m.in. jasełka czy paczki z prezentami. Rola PBK w organizowaniu żołnierskich Wigilii wzrosła po wybuchu wojny. Organizacja kontynuowała działalność w ramach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Zaaranżowanie typowo polskich, tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia było szczególnie ważne, gdy tysiące żołnierzy oraz osób cywilnych wojenny los rzucił daleko od domu. Kilka chwil polskiej, bożonarodzeniowej atmosfery w gronie rodaków na obczyźnie było dla tych ludzi znacznie ważniejsze od prezentów czy upominków. Socjalna polityka NSDAP Przypominając dzieje Białego Krzyża warto wspomnieć o dość podobnej inicjatywie, z tym że spod znaku swastyki. Winterhilfswerk des Deutschen Volkes, czyli "dzieło pomocy zimowej narodu niemieckiego", w skrócie Winterhilfswerk lub po prostu WHW, było czołowym przykładem socjalnej polityki NSDAP. Choć partia ta już w latach 20. prowadziła zbiórki odzieży lub żywności dla najuboższych, to dopiero po dojściu Hitlera do władzy działania te ujęto w jeden skoordynowany program. W 1933 roku naziści ogłosili pierwszą zimową akcję, w której przeciwnikiem był głód i mróz, trapiące najuboższe warstwy pogrążonego w kryzysie kraju. Zbierano ciepłą odzież, artykuły spożywcze oraz pieniądze. Oczywiście kulminacyjny moment akcji WHW przypadał na Boże Narodzenie - które w naturalny sposób kojarzy się z dobrocią i pomocą bliźnim. Po tej akcji nastąpiły kolejne edycje "zimowej pomocy"; inicjatywy, która jak to zwykle w totalitarnych systemach mieszała szlachetne intencje ze zbrodniczą i szaloną ideologią. Dziś echa WHW to wykopywane w wielu miejscach, często na poniemieckich śmietnikach, drobne przedmioty, ze sprzedaży których zysk zasilał WHW. Z ziemi, zwłaszcza w zachodniej Polsce, czyli na dawnych terenach Rzeszy, wychodzą miniaturowe herby miast, figurki żołnierzy i robotników czy tarcze germańskich wojowników. Z miniaturek tego typu można było tworzyć całe kolekcje, poświęcone danej tematyce, co w zamyśle miało zachęcić do kolejnego datku - i otrzymania następnego elementu. Gry planszowe i guziki z Philadelphii Po wybuchu II wojny światowej odwoływano się do świątecznych wzorców z poprzedniego konfliktu - różnica polegała na tym, że paczki trzeba było wysyłać na znacznie większe odległości. W żołnierskich prezentach nadal królowały słodycze i wyroby tytoniowe, czasem butelka alkoholu lub para ciepłych skarpet. Czerwony Krzyż dostarczał też wielkie ilości paczek dla jeńców wojennych. Paczki, które zachodni alianci przysyłali wziętym do niewoli towarzyszom broni trafiały do licznych obozów jenieckich na zajętych przez Niemców terenach i w samej Rzeszy. Dzięki znaleziskom dokonanym na terenie wielkiego kompleksu obozów w Żaganiu, można zauważyć, iż brytyjski czy amerykański Czerwony Krzyż przysyłał spędzającym święta w niewoli żołnierzom oprócz przysmaków także wiele rozmaitych gier, które miały pomóc zabijać nudę szarych dni za drutami. Dowodzą tego najróżniejsze pionki z szachów i warcabów, kostki i kości do gry, karty, żetony i figurki. Ze znaleziskami z terenu Żagania wiąże się ciekawa historia, być może związana ze świętami, a na pewno związana z zimą. Na terenie jednego z obozów przed laty wykopano w różnych miejscach amerykańskie guziki. I nie byłoby to w tym akurat miejscu żadną rewelacją, gdyby nie to, że były to guziki z policyjnych mundurów, konkretnie uniformów policji z miasta Philadelphia. Amerykańscy policjanci jeńcami w niemieckim obozie? Zagadka dość długo czekała na rozwiązanie, po czym okazało się, że pewnej zimy amerykańscy jeńcy otrzymali za pośrednictwem Czerwonego Krzyża ciepłe, zimowe płaszcze, z nadwyżek magazynowych policji z Philadelphii, jednego z największych miastw USA. Płaszcze przyszły z oryginalnymi guzikami, które po kilku dekadach zostały wykopane. Niestety, wzięci do niewoli żołnierze mniej majętnych nacji - jak tysiące Polaków, Belgów, Francuzów i innych narodowości, nie mogły liczyć na tak "bogate" święta w obozach jenieckich. Jak zwykle prawdziwe okazywało się wtedy przysłowie "potrzeba matką wynalazków". Współtowarzysze niedoli obdarowywali się więc szykowanymi w tajemnicy na długo przed Wigilią własnoręcznie wykonywanymi papierośnicami i innymi drobiazgami własnej roboty. Ile jeszcze z tych mizernych, i zarazem jakże cennych skarbów nadal czeka w ziemi na swoich odkrywców? Tomasz BienekEntuzjasta historii obu wojen światowych, kolekcjoner żołnierskiego ekwipunku z lat 1914-1945, miłośnik fantastyki i fan rockowej muzyki, polskich gór i polskiego morza. Z wykształcenia humanista, z doświadczenia zawodowego - reporter w prasie codziennej. Autor rubryki "Wojna od kuchni" w miesięczniku "Odkrywca". Wyznawca maksymy stworzonej i wyśpiewanej przez Marka Grechutę: "ważne są dni, których jeszcze nie znamy".