Gauhauptstadt Posen, czyli stolica okręgu Poznań, w latach II wojny światowej nie była ani największym, ani najpiękniejszym miastem Wielkoniemieckiej Rzeszy. Z 299 tys. mieszkańców w 1941 r. Posen plasował się na 25 miejscu wśród największych miast Niemiec (bez Generalnego Gubernatorstwa oraz Protektoratu Czech i Moraw). A do tego większość mieszkańców stanowili pozbawieni wielu praw Polacy, oficjalnie uważani za podopiecznych Rzeszy. Wojenny Posen prezentował się jak każde tej wielkości miasto. Po ulicach kursowały tramwaje, jeździły samochody i furmanki, do swych zajęć spieszyli się przechodnie. Na wykonanych wówczas zdjęciach z poznańskich ulic nie widać jednego. Nie widać terroru, który od drugiej połowy września wyznaczał rytm życia w mieście. Nie było tu - jak w Generalnym Gubernatorstwie - łapanek i publicznych egzekucji, ale wiszące tablice "Nur für Deutsche" wskazywały wprost, kto tu jest panem, i czego Polakom nie wolno. Lista zakazów była długa, podobnie jak stosowanych szykan: często drobnych, ale dokuczliwych. Antypolski terror szalał tam, gdzie nie sięgał wzrok przechodniów: w specjalnym obozie policyjnym, w siedzibie gestapo, czy w więzieniu, gdzie często była w użyciu gilotyna... Z biegiem wojennych lat namiestnik Rzeszy w Kraju Warty i poznański gauleiter NSDAP Arthur Greiser, który zasłynął jako polakożerca, zrozumiał, że polityka surowych represji wobec Polaków prowadzi donikąd, bo wkrótce dotkliwie odczują ją także sami Niemcy. Greiser wszak wiedział, że w sytuacji powoływania do wojska niemal wszystkich niemieckich mężczyzn w wieku produkcyjnym, tylko Polacy będą w stanie ich zastąpić przy maszynach - w szeroko pojętym przemyśle zbrojeniowym. I z takim przekonaniem Greiser witał swoich kolegów w żółtych mundurach NSDAP na progu Sali Złotej, na drugim piętrze poznańskiego ratusza. Paulus się nie zastrzelił Obchodząc 30 stycznia 1943 roku 10. rocznicę rewolucji w Niemczech - jak władze hitlerowskie nazywały objęcie urzędu kanclerza Rzeszy przez Adolfa Hitlera - nie było powodów do optymizmu. Miliony Niemców, w tym również tych mieszkających w Kraju Warty, czekał szok. Propaganda hitlerowska niemal do końca ukrywała bowiem przed obywatelami straszną prawdę. I tylko z radiowych audycji zagranicznych (słuchanie ich było w Niemczech surowo karane) niektórzy wiedzieli, że w Stalingradzie 6. Armia gen. Friedricha Paulusa została zamknięta w dwóch kotłach, a jej los jest już faktycznie przesądzony. Ci, których synowie walczyli w Stalingradzie i znali część prawdy o losie 6. Armii, jeszcze liczyli na cud. Ale cuda się nie zdarzają. Los tej armii został przypieczętowany już w momencie zamknięcia pierścienia okrążenia przez Armię Czerwoną 23 XI 1942 roku. Nie powiodła się operacja dostarczania przez samoloty Luftwaffe zaopatrzenia odciętej armii - żywności i amunicji. Sukcesem nie zakończyła się też powietrzna ewakuacja żołnierzy. Tylko nielicznym udało się wydostać z piekła Stalingradu. 31 stycznia 6. Armia skapitulowała, chociaż w różnych, izolowanych punktach miasta walki trwały jeszcze do popołudnia 2 lutego. Ujawnione po rozpadzie ZSRR dokumenty radzieckie wskazują jednak, że co dziesiąty żołnierz niemiecki nie złożył wówczas broni. Ukryci w kanałach, częściowo zawalonych piwnicach i w tym podobnych miejscach, walczyli do końca, licząc, że dowódca 6. Armii... popełni samobójstwo. W jednym z ostatnich radiogramów odebranych przez Niemców w ruinach Stalingradu, Adolf Hitler mianował Paulusa feldmarszałkiem. Niemieccy feldmarszałkowie nie idą do niewoli - łudził się Führer w "Wilczym Szańcu", nie mogąc uwierzyć w informacje podawane przez moskiewską rozgłośnię radiową. Przez kilka kolejnych dni uważał, że Rosjanie kłamią, a gdy otrzymał niezbite dowody, że sztab 6. Armii, na czele z dowódcą, poszedł do niewoli, powiedział swym współpracownikom, że Paulus "powinien sobie palnąć w łeb, tak jak starożytni wodzowie rzucali się na swoje miecze. To ostatni feldmarszałek, którego mianowałem w tej wojnie". Oprócz feldmarszałka i jego sztabu do radzieckiej niewoli poszło około 100 tys. żołnierzy. Reszta zginęła. Po latach do Niemiec powróciło jedynie 6000. Większość z tych, którzy w Stalingradzie poddali się Rosjanom i nie doczekali wolności, zmarła w kilku pierwszych miesiącach niewoli. Polityczna stolica Rzeszy Zanim doszło do przesądzonej już od kilku tygodni kapitulacji 6. Armii, w Berlinie rozpoczęto przygotowania do spotkania ścisłego kierownictwa NSDAP, zwanego naradą reichs- i gauleiterów. Szef Kancelarii NSDAP Martin Bormann zwołał ją do Posen na piątek i sobotę 5 i 6 II 1943 roku. Szeroko pojętym tematem narady miała być sytuacja w Rzeszy po klęsce stalingradzkiej. Dzisiaj trudno ustalić, dlaczego trzy kolejne narady reichs- i gauleiterów NSDAP - w lutym i październiku 1943 oraz na początku sierpnia 1944 roku, tuż po zamachu na życie Hitlera w "Wilczym Szańcu" - odbyły się w wojennym Poznaniu. Może dlatego, że po zakończeniu każdej z nich jej uczestnicy specjalnym pociągiem jechali do wschodniopruskiej Kwatery Głównej Führera na spotkanie z Hitlerem... Ale do "Wilczego Szańca" bliżej było z Danzig i Königsberga (Gdańska i Królewca) niż z Posen, a jednak Hitler - bo do niego należało ostatnie słowo - wybrał stolicę Kraju Warty. I chociaż w Poznaniu nigdy się nie pojawił, to jednak w Sali Złotej ratusza, i w dopiero co ukończonym jego gabinecie w pocesarskim zamku, gdzie odbywały się te narady, Führer był duchowo obecny. O tej z 6 X 1943 roku napisano tysiące rozpraw naukowych. Również "Odkrywca" (nr 5/2007) poświęcił jej sporo miejsca w mojej publikacji "Największa tajemnica Rzeszy". Przypomnę więc, że głównym tematem tego spotkania były sprawy gospodarcze w warunkach wojny totalnej. Dopiero po przerwie obiadowej i wystąpieniach kolejnych mówców Bormann poprosił nowego ministra spraw wewnętrznych Rzeszy, reichsführera SS i szefa policji niemieckiej Heinricha Himmlera o zabranie głosu. "Mówię do was, jak zawsze, jako reichsführer SS i jako towarzysz partyjny" - zaczął, by następnie omówić sprawy związane ze zwalczaniem partyzantki radzieckiej. Po omówieniu jeszcze kilku innych kwestii, Himmler przeszedł do najważniejszej sprawy, którą nazwał "problemem żydowskim". "Wszyscy - mówił - przyjmujecie za rzecz oczywistą, że w naszych okręgach nie ma już Żydów. Wszyscy Niemcy, poza pewnymi wyjątkami, mają co do tego jasny pogląd. Nie wytrzymalibyśmy bombardowań tej wojny i trudów czwartego, a może jeszcze piątego i szóstego roku jej trwania, gdyby ta gnijąca plaga wciąż tkwiła w ciele naszego narodu. Tę zwięzłą zasadę »Żydów należy wytępić!« można, moi panowie, łatwo sformułować. Ale dla tego, kto ma ją urzeczywistnić, oznacza ona najcięższe i najtrudniejsze zadanie". W następnych zdaniach, z brutalną szczerością, bez jakichkolwiek emocji, Himmler zapoznał zebranych z trwającą zagładą europejskich Żydów: "Proszę was solennie, abyście jedynie wysłuchali tego, co mam wam do przekazania w tym gronie i abyście nigdy o tym nie mówili. Stanęliśmy wobec następującego pytania: co zrobić z kobietami i dziećmi? Postanowiłem także dla tej kwestii znaleźć zupełnie jasne rozwiązanie. Nie uważam, abym miał prawo wytępić - to znaczy zabić lub spowodować śmierć - mężczyzn i pozwolić mścicielom, czyli ich dzieciom dorosnąć i rozprawić się z naszymi synami oraz wnukami. Trzeba było podjąć trudną decyzję, aby sprawić, że ci ludzie znikną z powierzchni ziemi. Zorganizowanie i wypełnienie tej misji było najtrudniejszym zadaniem, jakie mieliśmy do tej pory. Zostało ono wykonane - myślę, że mogę to powiedzieć - tak, iż nasi ludzie nie doznali uszczerbku na duszy". Nie znamy reakcji słuchaczy na słowa Himmlera. Ponoć na sali panowała idealna cisza. Wcześniej gauleiterzy żywiołowo reagowali na wystąpienia mówców: przekrzykiwali się, tupali, klaskali. Niektórzy, jak choćby Greiser, który eksterminację Żydów z Kraju Warty rozpoczął jeszcze przed konferencją w Wannsee, od dawna znali prawdę. Inni się jej domyślali, a Himmler postawił tylko "kropkę nad i". W każdym razie żaden ze słuchaczy nie mógł później powiedzieć, że o niczym nie wiedział. Wszystko dla frontu Ten sam poznański ratusz na Starym Rynku i ta sama Złota Sala, ale 8 miesięcy wcześniej. Gdy w piątek, 5 II 1943 roku, reichs- i gauleiterzy zbierali się w tym miejscu, nikt z nich nie mógł przewidzieć, że wkrótce, tu, oficjalnie dowiedzą się o zagładzie Żydów. Teraz jednak co innego zaprzątało ich uwagę. W Stalingradzie Rzesza dostała potężnego łupnia i trzeba było podjąć niezbędne decyzje. Czekając na rozpoczęcie obrad, niektórzy gauleiterzy przeglądali najnowsze wydanie dziennika "Völkischer Beobachter", centralnego organu NSDAP. Przez całą szerokość pierwszej strony biegł widoczny z daleka tytuł "Unser fanatischer Schwur: Vergeltung!" ("Nasza niezłomna przysięga: zemsta!"). Oczywiście zemsta za Stalingrad. Obok, w komentarzu redakcyjnym, reichsleiter NSDAP Alfred Rosenberg zamieścił coś w rodzaju mowy pogrzebowej nad grobem 6. Armii. Gauleiter Berlina i jednocześnie minister oświecenia publicznego i propagandy Rzeszy Joseph Goebbels w swych "Dziennikach", pod datą 6 II 1943 roku, zanotował: "W tym momencie angażuje się mnóstwo energii, aby wojna była prowadzona bardziej totalnie i bardziej radykalnie. I to całkiem dobrze. W każdym razie mamy teraz pewność, że sprawy nie utknęły w martwym punkcie. To pokazuje mi również konferencja gauleiterów, która odbywa się w poznańskim ratuszu. Po krótkim powitaniu Greisera i Bormanna zabieram zaraz głos i wygłaszam referat o kwestiach totalnego przywództwa wojennego. Zyskuje on niepodważalną aprobatę i pełny aplauz. (...) Dlatego można uważać za pewnik, że po tej konferencji gauleiterzy pojadą do domu z mocnym postanowieniem zapewnienia frontowi broni, a przede wszystkim ludzi". Na lutowej naradzie reichs- i gauleiterów, nad którą wisiało widmo Stalingradu, jednym z głównych mówców był pełnomocnik Rzeszy ds. zatrudnienia Fritz Sauckel. Gigantyczne straty w sile żywej, które Wehrmacht poniósł nad Wołgą, trzeba będzie wyrównać powołaniem pod broń kolejnych setek tysięcy Niemców. O tym wiedzieli najgłupsi nawet gauleiterzy. Zwolnione przez poborowych miejsca w fabrykach zostaną uzupełnione przez cudzoziemskich robotników przymusowych. Sauckel miał ich sprowadzić do Rzeszy. Niektórzy gauleiterzy obawiali się, że ewentualny bunt miliona współczesnych niewolników może rozsadzić od wewnątrz państwo nazistowskie, ale członkowie rządu zapewniali ich, że do tego nie dopuszczą. Wśród przemawiających - wg informacji zamieszczonej na pierwszej stronie poznańskiego dziennika "Ostdeutscher Beobachter" dopiero 8 lutego - byli również ministrowie: uzbrojenia i amunicji Albert Speer, gospodarki i jednocześnie prezes Banku Rzeszy Walter Funk oraz pełniący obowiązki ministra wyżywienia i rolnictwa Herbert Backe i sekretarz stanu w Ministerstwie Komunikacji Rzeszy Albert Ganzenmüller. Przemówił również przywódca Niemieckiego Frontu Pracy (hitlerowskich pseudozwiązków zawodowych) Robert Ley. W związku z tym, że przemawiał on na zamkniętym spotkaniu, zgodzono się na to, ponieważ od lutego 1942 roku, po wystąpieniu w stanie upojenia alkoholowego, miał on zakaz przemówień publicznych. Poznański organ NSDAP w swej informacji o naradzie reichs- i gauleiterów nie podał, że odbyła się ona w Posen. Spotkanie z Hitlerem W sobotni wieczór 6 lutego z wybudowanego dla cesarza Wilhelma II dworca kolejowego, będącego częścią Posen Hauptbahnhof, odjechał pociąg specjalny składający się głównie z wagonów sypialnych. W luksusowo - jak na warunki wojenne - urządzonych przedziałach wypoczywali reichs- i gauleiterzy, ich adiutanci i zaproszeni na naradę specjaliści. Wielu było pijanych. Przez Hohensalza, Thorn i Allenstein (Inowrocław, Toruń i Olsztyn) pociąg dojechał do Rastenburga (Kętrzyna), gdzie skierowano go na jednotorową linię wiodącą do Kwatery Głównej Führera. Jak zanotował Goebbels, niedzielny ranek był deszczowy i mglisty. Pisał: "Przybywa Führer i wita się z reichs- i gauleiterami. Powitanie przebiega nadzwyczaj serdecznie i wzruszająco. Poznać po Führerze, że jest on bardzo szczęśliwy, widząc znowu wokół siebie tak wiele starych, wiernych postaci. (...) Po południu zbiera się wokół Führera całe kierownictwo partii i Führer wygłasza przed nim prawie dwugodzinny referat o sytuacji ogólnej. Jest rzeczą zdumiewającą, z jaką otwartością, by nie powiedzieć brutalnością, w fanatycznym dążeniu do prawdy Führer charakteryzuje sytuację w tym małym gronie. Zaczyna od stwierdzenia, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wierzy w zwycięstwo, i że od tej wiary nie chce odstąpić i nie odstąpi bez względu na to, co się wydarzy". Przemówienia Hitlera słuchał jego adiutant płk Nicolaus von Below, który po latach wspominając przybycie reichs- i gauleiterów do "Wilczego Szańca" napisał: "Tak tę mowę [Hitler] skonstruował, żeby żaden ze słuchaczy nie mógł wynieść z niej do domu nawet najmniejszej wzmianki o tym, że sytuacja jest katastrofalna. Nie było w niej ani cienia niepewności czy niezadowolenia. Hitler wspomniał jasno i bez ogródek o sukcesach Rosjan i wyłożył swoje poglądy na to, jak się z tym wszystkim należy uporać". Below wspomniał również, że Hitler poinformował zebranych, iż na konferencji w Casablance prezydent USA Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill wydali wspólne oświadczenie o konieczności bezwarunkowej kapitulacji hitlerowskich Niemiec. Hitler - pisał dalej Below - "podał przy tym owym reichs- i gauleiterom do wiadomości, że postanowienia tej konferencji uwalniają go od wszelkich prób prowadzenia w jakimkolwiek miejscu na świecie rozmów na temat separatystycznego pokoju. Reichs- i gauleiterzy rozjechali się do swoich okręgów z wyraźną ulgą w sercu i pełni nowej żądzy czynu". Według Goebbelsa w końcowej części przemówienia Hitler zabawił się w proroka: "Jest rzeczą wzruszającą, że Führer na koniec zauważa, iż jeśli miałoby kiedykolwiek dojść do upadku Rzeszy Niemieckiej, to będzie to oznaczać koniec jego życia. Jednak tego rodzaju upadek mogłaby spowodować jedynie słabość narodu. Gdyby naród niemiecki popadł w taką słabość, to nie zasłużyłby na nic innego, jak tylko wymazanie z powierzchni ziemi przez naród silniejszy. Wtedy nie można byłoby mieć dla niego żadnego współczucia. Führer uważa jednak tego rodzaju rozwój sytuacji za wykluczony. Naród niemiecki ma charakter twardy i stanowczy, a to jest właśnie gwarancją pewnego zwycięstwa". Przemówienia Hitlera do reichs- i gauleiterów słuchał również Herbert Backe, zastępujący usuniętego z urzędu ministra wyżywienia i rolnictwa Waltera Darrego. Nie był on takim optymistą jak jego prominentny kolega z rządu, i wystąpienie Hitlera w "Wilczym Szańcu" odczytał inaczej niż Goebbels i Below. Wkrótce Backe podyktował żonie: "Niedziela z Führerem. Przemawiał. Oto jego pierwsze słowa: »Jesteście panowie świadkami katastrofy wprost niewyobrażalnych rozmiarów. Rosjanie przełamali front, Rumunii nie wytrzymali impetu uderzenia, Węgrzy nawet nie usiłowali nawiązać z nimi walki, przez pięć dni nasi żołnierze utrzymywali na głębokim zapleczu wątłą linię obrony, naprzeciw radzieckich wyłomów. W samym Stalingradzie i wokół niego straciliśmy cztery armie«". Czas na wojnę totalną Wiele miało się zmienić w Rzeszy po tym, gdy 18 II 1943 roku na manifestacji w berlińskim Pałacu Sportu Goebbels proklamował wojnę totalną. Zaczął od zaatakowania Żydów, by następnie powiedzieć: "Anglicy twierdzą, że naród niemiecki jest przeciwko totalnym środkom wojennym rządu, że nie chce wojny totalnej, tylko kapitulacji". Emocje sięgnęły zenitu, gdy Goebbels zaczął stawiać zebranym pytania: "Czy chcecie wojny totalnej? Czy chcecie jej, jeśli to okaże się konieczne, bardziej totalnej i radykalnej niż dzisiaj w ogóle możemy to sobie wyobrazić? Czy macie zaufanie do Führera? Czy wasze zaufanie do Führera jest dzisiaj większe, bardziej wiarygodne i niewzruszone niż kiedykolwiek?". To zaledwie kilka z kilkudziesięciu pytań zadanych przez Goebbelsa. Po każdym z nich zebrani zrywali się z miejsc i wyciągając ręce w nazistowskim pozdrowieniu histerycznie krzyczeli: "»Ja!«. Zatem, narodzie, powstań! Niech szaleje burza!" - zakończył Goebbels. Entuzjazm berlińczyków w Pałacu Sportu, wzmocniony przez transmisję radiową, a później przez obszerne sprawozdanie dźwiękowe w kronice filmowej "Die Deutsche Wochenschau", nie zagłuszył płaczu matek po synach, którzy zostali w Stalingradzie. W zaciszu swych mieszkań płakały też Niemki z Kraju Warty. Było ich na tyle dużo, że na polecenie Greisera już 10 lutego uruchomiono w Posen specjalne biuro informacyjne, udzielające wiadomości o losach niemieckich żołnierzy walczących w Stalingradzie. Już wkrótce, po przemówieniu Goebbelsa, mieszkańcy Rzeszy na własnej skórze odczuli, czym jest wojna totalna. Do wojska powoływano tych, których wcześniej wyreklamowano z tego obowiązku. Może, poza działalnością w wyższych instancjach NSDAP, nie było już bezpiecznych zawodów chroniących przed poborem do armii? Z półek sklepowych znikały artykuły konsumpcyjne, ograniczano dostawy energii elektrycznej do mieszkań, zamykano luksusowe lokale gastronomiczne. A to były dopiero pierwsze skutki wojny totalnej... Leszek Adamczewski Zdjęcia: archiwum autora, zb. NAC.