Wracając do kraju zahaczymy o Czechosłowację. W tym samym czasie bowiem natrafiono w miejscowości Děčin na 16 skrzyń z dokumentacją śląskiego NSDAP, którą Czesi niekoniecznie chcieli zwrócić do Polski. Gdy to już zrobili, okazało się, że w archiwach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego nie ma dla niej miejsca. Na koniec zawitamy na Dolny Śląsk, by prześledzić losy 7 skrzyń pełnych tajnych akt ukrytych w Kamiennej Górze... Hitlerowskie archiwa do dziś wzbudzają spore emocje, bywają też marzeniem wielu eksploratorów i tropicieli tajemnic. Któż bowiem by nie chciał odnaleźć dokumentacji budowlanej "Riese" lub innych tajnych obiektów podziemnych, akt akcji ukrywania depozytów bankowych czy dzieł sztuki? Choć dzisiaj, trwająca od końca wojny gorączka poszukiwań tego typu materiałów nieco przygasła, wciąż wielu liczy na takie trafienia. Wraz z upływającym czasem szanse na ich odnalezienie jednak maleją, również z tego względu, że papier nie jest wieczny, podobnie jak pamięć ludzka przemijająca wraz z odejściem ostatnich świadków. Był jednak czas, gdy odkrywane skrzynie z dokumentami nie budziły tylu emocji, gdyż było to zjawisko stosunkowo częste. Cofnijmy się zatem w tamte czasy, do przełomu lat 40. i 50. oraz przyjrzyjmy się szczegółom kilku dobrze udokumentowanych historii tego typu. Na tropie Staatsarchiv Stettin W związku z nasilającą się ofensywą bombową przeciwko ośrodkom przemysłowym III Rzeszy, władze niemieckie zdecydowały o konieczności ewakuacji najcenniejszych dóbr kultury, do bezpieczniejszych, oddalonych od aglomeracji miejskich składnic na prowincji. Obok eksponatów muzealnych i licznych dzieł sztuki, zarówno własnych, jak i zrabowanych, wywożone były również zasoby największych archiwów. Działania te były przeprowadzane stosunkowo sprawnie, gdyż biorąc tylko za przykład zbiory niemieckich archiwów państwowych funkcjonujących we Wrocławiu czy Szczecinie, udało się od 1942 roku dyslokować ok. 80% przechowywanych tam akt. Nie oznaczało to jednak, że udało się je w ten sposób w całości ochronić - spora część zbiorów uległa w ten sposób bezpowrotnemu rozproszeniu, zniszczeniu czy też zaginęła podczas zawieruchy wojennej. Późniejszy proces scalania wymienionych archiwów praktycznie nigdy się nie zakończył, mimo intensywnych starań podejmowanych po wojnie przez polskich już dyrektorów Archiwów Państwowych na Dolnym Śląsku czy Pomorzu Zachodnim. Szczecin, jako jeden z największych ośrodków stoczniowych III Rzeszy zagrożony był bombardowaniami w szczególnym stopniu, zresztą w przeciwieństwie do Wrocławia stał się jednym z priorytetowych celów alianckiego lotnictwa. Dyrekcja tamtejszego Staatsarchiv Stettin, zdając sobie sprawę z potencjalnego zagrożenia swych zasobów, dość szybko postanowiła je zabezpieczyć. Począwszy od 1942 roku nastąpił proces systematycznej ewakuacji zbiorów do wytypowanych składnic znajdujących się w kilku miejscowościach Pomorza Zachodniego, gdzie do końca wojny wywieziono ok. 80% przechowywanych akt. Jedną z nich był majątek Bonin w powiecie łobeskim oddalony od aglomeracji szczecińskiej o ok 100 km. Kiedy 1 sierpnia 1945 roku funkcję dyrektora szczecińskiego Archiwum Państwowego objął przedwojenny opiekun zbiorów Radziwiłłów Bolesław Tuhan-Taurogiński, priorytetem stało się scalenie rozproszonego w czasie wojny zbioru. Rozpoczęła się więc mozolna, iście detektywistyczna praca nielicznego zespołu archiwistów, których determinacja zaowocowała odzyskaniem sporej części zasobów Staatsarchiv Stettin. Nie zawsze jednak podejmowane tropy okazywały się właściwe... Szczecin, czerwiec 1946 roku. Nie minął jeszcze rok od funkcjonowania polskiej administracji, gdy udało się dyrektorowi Archiwum Państwowego pozyskać niezwykle cenną informację. 14 lipca oraz 13 i 15 sierpnia 1943 roku ze Staatsarchiv Stettin wyjechało łącznie "5 wozów meblowych cennych akt o wielkim znaczeniu historycznym i politycznym". Ich celem był oddalony o 90 km na północny wschód majątek Bonin, gdzie archiwalia miały zostać ukryte w bliżej nieokreślonym miejscu - najprawdopodobniej zakopane w ziemi na terenie zespołu dworsko-parkowego należącego niegdyś do Viktora Poraka. Bolesław Tuhan-Taurogiński, nie namyślając się długo, wysłał zaopatrzonego we wszelkie możliwe pełnomocnictwa, opatrzone jak największą ilością urzędowych pieczątek, delegata Archiwum Państwowego w Szczecinie w celu podjęcia tropu ukrytych archiwaliów. Gdy ten ostatecznie odnalazł właściwe miejsce okazało się, że teren, na którym miały zostać złożone szczecińskie archiwalia administrowany jest przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego z pobliskiego miasta Łobez. Przedstawiciel archiwum musiał więc przełamać wewnętrzny opór i przekroczyć progi, których wówczas unikano jak ognia. Gdy już się przemógł, wszechwładni ubecy nie przejawili jakiejkolwiek woli współpracy, zwyczajnie każąc mu się wynosić. Gdy w sierpniu 1946 roku delegat zjawił się tam ponownie, również odmówiono mu możliwości, nie tyle przeprowadzenia jakichkolwiek poszukiwań, ale również wstępnego rekonesansu. Żaden protest nie miał sensu. Ze względu na zaistniały impas dyrektor szczecińskiego AP Bolesław Tuhan-Taurogiński doszedł do wniosku, że jedyną możliwością jego przełamania będzie zaangażowanie w poszukiwania... samych ubeków. Oczywiście chcąc zrealizować taki scenariusz, musiał sprawę załatwić na dużo wyższym szczeblu, niż powiatowy. Archiwista zwrócił się w październiku 1946 roku z oficjalną prośbą o możliwość przeprowadzenia poszukiwań na terenie majątku Bonin do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie. Mijały jednak kolejne miesiące, a odpowiedź nie nadchodziła. Pismo pozostało bez odpowiedzi przez kolejny rok. Być może sprawa ta zostałaby całkowicie odłożona ad acta, gdyby nie kontrola w szczecińskim Archiwum, jaką przeprowadził w listopadzie 1947 roku Inspektor Biura Kontroli przy Radzie Państwa dr Szczot. Przeglądając wyrywkowo sporządzaną przez archiwistów dokumentację i korespondencję, urzędnik zwrócił uwagę na jedno z pism, które mimo upływu kilkunastu miesięcy nie doczekało się jakiejkolwiek odpowiedzi. Sytuacja wydała się inspektorowi niedopuszczalna, wobec czego postanowił sprawę odgórnie wesprzeć, wykorzystując autorytet swojej instytucji. Tym samym dyrektor Archiwum Państwowego zyskał dla swej sprawy nieocenionego sojusznika, dzięki, któremu mógł użyć ostrzejszej retoryki wobec szefa WUBP: "Bez względu na to kto ponosi winę w omawianej sprawie, o czym sąd nie do nas należy, stwierdzamy, że o wyniku poszukiwań przez Woj. Urz. Bezp. Publ. w Szczecinie Archiwum Państwowe dotychczas nie zostało powiadomione, że zbiory archiwalne niezmiernie cenne pod względem historycznym i politycznym, w przeciągu 12 miesięcy nie zostały odnalezione przez zlekceważenie sprawy, której wagę w naszej korespondencji podkreślaliśmy" - pisał w kolejnym piśmie do WUBP Bolesław Tuhan-Taurogiński - prosząc uprzejmie, acz stanowczo o wyjaśnienia. Tym razem odpowiedź przyszła znacznie szybciej, bo zaledwie po miesiącu. Szef WUBP w Szczecinie płk J. Mrożek, co zaskakujące, poinformował dyrektora o szeregu czynności, jakie podjęto w jego sprawie. Okazało się, że funkcjonariusze dotarli nawet do miejscowego autochtona, który potwierdził przyjazd do majątku Bonin transportu z aktami w 1943 roku. W ten sposób ustalono, że konwoje przybywały do wsi w godzinach wieczornych, pozostawały na miejscu przez całą noc, lecz kolejnego ranka pojazdy znikały równie niespodziewanie, jak się pojawiły odjeżdżając w nieznanym kierunku. Niestety świadek poza zarejestrowaniem samego faktu przyjazdu ciężarówek, nie był w stanie powiedzieć czy wozy były wyładowywane, czy też konwój zatrzymał się tylko na nocleg. Co więcej, szef WUBP w Szczecinie sugerował również, że siłami miejscowego PUBP przeprowadzono w sprawie liczne działania: "W 1946 roku poszukiwano akt w całym zabudowaniu maj. Bonin, w piwnicach, w lesie, wokół budynków, na cmentarzu ogólnym i małym znajdującym się na drodze prowadzącej do Królewca, oraz kościele ewangelickim i podziemiach". Niestety bez efektu. Czy kiedykolwiek później udało się w maj. Bonin odnaleźć poszukiwane archiwalia? Tego nie udało się ustalić, jeżeli ktokolwiek ma wiedzę na ten temat, prosimy się nią podzielić. Francuski łącznik... Paryż, maj 1950 roku. Podczas prac porządkowych w jednym z pomieszczeń gmachu Ambasady RP w stolicy Francji przy Rue Saint-Dominique 57, natrafiono na nieruszane od czasów wojny dwie skrzynie. Gdy je otworzono, okazało się, że wypełnione są po brzegi licznymi kliszami i przeźroczami. Po ich pobieżnym przejrzeniu stwierdzono, że zawierają poniemieckie materiały z czasów okupacji, gdy budynek zajmowany był przez niemiecki dom kultury. Pracownikom placówki dyplomatycznej trudno było ocenić wartość znaleziska, dlatego też zwrócili się z prośbą do Ministerstwa Spraw Zagranicznych o dalsze wytyczne. MSZ skierował z kolei zapytanie do MBP, wraz ze szczegółową listą zagadnień jakie utrwalone zostały na poszczególnych kliszach i przeźroczach. Z dzisiejszej perspektywy całość, licząca ponad 50 pozycji obejmujących liczne tematy z zakresu niemieckiej kultury, sztuki, życia społecznego, handlu i przemysłu, wydaje się być nadzwyczaj ciekawa, jednak na początku lat 50. bezpieka zainteresowała się zaledwie kilkoma materiałami, które trafiły ostatecznie do archiwów MBP: "1/ Historia powstania i rozwoju ruchu hitlerowskiego /przeźrocza/. 2/ Życie partii hitlerowskiej /przeźrocza/. 3/ Życie Hitlera i partii /przeźrocza/. 4/ Przedwojenni konsulowie we Francji /przeźrocza/. 5/ Marszałek Piłsudski i Rydz-Śmigły /klisze/". Przyczyna przejęcia zaledwie niewielkiej części odnalezionego zbioru była dwojaka. Po pierwsze najwyraźniej w owym czasie MBP dysponowało podobnymi, wcześniej pozyskanymi materiałami, które de facto nie przedstawiały wartości operacyjnej. Po drugie, jak się za chwilę okaże, resort miał poważne problemy lokalowe związane z miejscem przechowywania pozyskiwanych od początku swojego funkcjonowania archiwaliów. Czechosłowacki trop śląskiego NSDAP Pod koniec października 1950 roku Delegat Rządu Rzeczpospolitej Polskiej dla Spraw Rewindykacji w Czechosłowacji, za pośrednictwem Ambasady RP w Pradze, powiadomił Biuro Rewindykacji Ministerstwa Handlu Zagranicznego, że: "strona czechosłowacka stwierdziła istnienie na tutejszym terytorium pewnej ilości dokumentów NSDAP pochodzących z Górnego Śląska". Sprawa nie była nowa, gdyż informacja ta pokrywała się z podobną sprzed trzech lat. Wówczas to udało się pozyskać sporą ilość interesujących stronę polską nazistowskich archiwaliów partyjnych, uznano więc, że tym razem pojawiła się szansa na zdobycie kolejnych. Czechosłowacki partner zdawał się jednak działać na zwłokę, unikając precyzyjnych odpowiedzi, jakimi materiałami dysponuje. Po kilku tygodniach intensywnych negocjacji okazało się, że na początku października 1950 roku w miejscowości Děčin odnaleziono 16 skrzyń z dokumentami, które przewiezione zostały niedługo potem do Pragi. "Wg opinii strony czechosłowackiej wspomniane wyżej akta są przeważnie charakteru politycznego i zawierają materiał obciążający niektóre osoby, przebywające może jeszcze dzisiaj w Polsce. Delegatura zwraca na powyższe uwagę i prosi o decyzję w sprawie adresu wysyłkowego". Za naturalnego odbiorcę dokumentów NSDAP z Czechosłowacji dyrektor Biura Rewindykacji Ministerstwa Handlu Zagranicznego Winiarski uznał... Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie. Sprowadzeniem skrzyń do Polski i dostarczeniem jej pod wskazany adres miała się zająć słynna firma spedycyjna C. Hartwig, wówczas podporządkowana MHZ. W tym momencie rozpoczęły się dość nietypowe komplikacje. Dyrektor Departamentu II MBP zdecydował bowiem, że skrzynie mają trafić do warszawskiego Biura Rewindykacji, gdzie powinny zostać zabezpieczone i przechowywane w odpowiednim pomieszczeniu do dyspozycji resortu. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż, jak pisał w piśmie z 18 XII 1950 dyrektor Winiarski, Biuro Rewindykacji: "(...) żadnych magazynów własnych nie posiada, wyrewindykowane dobra gospodarcze kieruje do odpowiednich instytucji branżowych, a dobra niegospodarcze, albo do instytucji kulturalnych, albo do Rejonowych Urzędów Likwidacyjnych (...)". Na to jednak, zważywszy na wartość operacyjną archiwaliów, nie można było sobie pozwolić. Pojawił się więc problem, gdyż archiwum resortu bezpieczeństwa było... przepełnione, zaś kierownik tejże jednostki sugerował, aby akta z Czechosłowacji sprowadzić i "umieścić czasowo w jakiejkolwiek jednostce naszej, która rozporządza wolnym miejscem /np. Dep. Więziennictwa, czy nowy gmach U.B.P. na m. st. W-wę/". Ostatecznie, zgodnie z powyższą sugestią, wybór Dyrektora Gabinetu Ministra MBP okazał się z dzisiejszego punktu widzenia zaskakujący. Jedyną jednostką ministerstwa dysponującą miejscem okazał się paradoksalnie... departament więziennictwa MBP przy okrytej złą sławą ulicy Rakowieckiej 35. Wydaje się to dziwne o tyle, że w tym samym czasie miało miejsce apogeum terroru komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, generujące tysiące akt prześladowanych i przetrzymywanych w ubeckich katowniach więźniów politycznych. Powodem takiego stanu rzeczy mógł być jednak fakt, że na okres ten przypadł proces ściągania do centralnego archiwum MBP poniemieckich materiałów, dotychczas przechowywanych w Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego... "Geheim" W marca 1950 roku Dyrektor Departamentu II MBP skierował polecenie do Szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego we Wrocławiu, aby: "w przeciągu 2 miesięcy sporządzić pełne spisy akt archiwalnych znajdujących się we wszystkich podległych wam jednostkach (również i więzienia). W spisach należy podać akta okresu międzywojennego i okupacji, uwzględniając rodzaj akt, z jakiego urzędu pochodzą, za jakie lata oraz ich ilość". Dyspozycja miała związek z porządkowaniem akt resortu i uzupełnieniem archiwów MBP o wszystkie materiały archiwalne znajdujące się w dyspozycji poszczególnych powiatowych i wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego. Okazało się bowiem, że w prowincjonalnych jednostkach terenowych MBP przechowywane są potencjalnie wartościowe materiały poniemieckie, o których zawartości warszawska centrala wiedziała niewiele, jeżeli cokolwiek. Tym bardziej, że "urobiona po pachy" w terenie lokalna bezpieka, niespecjalnie interesowała się przechowywanymi w ich siedzibach dokumentami z prozaicznej przyczyny. Znajomość jęz. niemieckiego wśród funkcjonariuszy była znikoma, poziom wykształcenia niski, a "ogrom" zadań przed nimi stojących, zbyt absorbujący, by studiować dokumenty - choćby w celach operacyjnych. Szef WUBP we Wrocławiu rozesłał więc do podległych jednostek stosowne wytyczne, określił dwumiesięczny termin realizacji i cierpliwie czekał na odpowiedzi. Te schodziły jednak niezwykle opornie. Dopiero 14 maja 1950 roku wysłał do warszawskiej centrali pierwsze raporty z przebiegu powierzonego zadania (pisownia oryginalna): "W załączeniu przesyłamy spisy akt archiwalnych z okresu międzywojennego i okupacji, znajdujące się w podległych nam jednostkach BP i MO: 1. PUBP Żagań (...). 2. PUBP Żary (...). 3. Więzienie Świdnica. 4. Post. MO Solice Zdrój pow. Wałbrzych (...). 5. Post. MO Kuźnice Świdnickie (...). 6. Więzienie Kładzko (...). 7. Pow. Komenda MO Trzebnica (...). 8. Pow. Komenda Kożuchów (...). Jednocześnie zawiadamiamy, że w PUBP Kamienna Góra znajduje się 7 skrzyń dokumentów poniemieckich - tajnych - dotyczących poszukiwań za agentami GPU oraz osobami innych narodowości, oraz różne tajne i ściśle tajne instrukcje przedstawiające tajemnicę państwową /Zarządz. Regeirungsprasidenta Luftgaukomando VIII, Geheim Stadt Polizei, Kryminalpolizei i inne/, których wykaz nie został sporządzony ponieważ nie ma tam funkcjonariusza znającego jęz. niemiecki. Nadto w PUBP Lubin znajdują się legitymacje członków SA za rok 1932 i 1933, zaś w PUBP Syców znajdują się akta niemieckie z różnych urzędów za lata 1700-1900, pisane przeważnie w jęz. gotyckim, gdzie również z braku tłumacza spisów nie sporządzono. Nadmieniamy, że nie wszystkie jednostki nadesłały nam już pełne spisy akt archiwalnych - np. więzienie w Brzegu n/d Odrą zwróciło się z prośbą o przedłużenie terminu nadesłania wykazu akt archiw. ponieważ z powodu dużej ilości znajdujących się tam akt - nie mogli wykazu nadesłać w oznaczonym terminie. Dlatego też dodatkowe wykazy prześlemy w późniejszym terminie po nadesłaniu przez poszczególne jednostki". W powyższym dokumencie natrafiamy na niezwykle ciekawą informację dotyczącą interesującego nas wątku "skrzyniowego". Dzięki pozyskanej dokumentacji możemy go nieco uszczegółowić i częściowo prześledzić. W tym celu musimy się cofnąć o kilka miesięcy, do stycznia 1950 roku. Wówczas szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Namysłowie zawiadomił Naczelnika Wydziału Ogólnego WUBP we Wrocławiu, "że na terenie Miasta Kamienna Góra w mleczarni mają się znajdować siedem skrzyń dokumentów poniemieckich dotyczących naszego powiatu, a między nimi jedna skrzynia dokumentów ściśle tajnych". Informacja pochodziła z zaufanego źródła, jakim było miejscowe starostwo powiatowe, które jednocześnie prosiło bezpiekę o jej zweryfikowanie i ewentualne przejęcie materiałów. Niedługo później, WUBP we Wrocławiu zwrócił się z prośbą do szefa PUBP w Kamiennej Górze: "o natychmiastowe ustalenie w/wspomnianego faktu, celem zabezpieczenia w/w dokumentów dla org. BP". Trudno powiedzieć kiedy, i w jakich okolicznościach, odnalezione zostały ww. skrzynie, jednak w tym przypadku owe "natychmiastowe ustalenie" trwało co najmniej 4 miesiące. Prawdopodobnie też do końca się to miejscowej bezpiece nie udało, gdyż dopiero wiosną wstępną inwentaryzację zawartości skrzyń przeprowadził przybyły ze stolicy Dolnego Śląska starszy referent sekcji II wydziału II WUBP we Wrocławiu Beliński, który tak oto opisał efekt przeprowadzonych czynności (pisownia oryginalna): "Na podstawie pobieżnego przeglądu dokumentów niemieckich dotyczących terenu namysłowskiego, zorientowałem się, że są to akta tajne niemieckiej administracji w Namysłowie za okres od 1936 roku do chwili wyzwolenia. M.in. widziałem tajne dokumenty Gestapo, różne poszukiwania osób i instrukcje Gestapo. Są tam karty meldunkowe biura ewidencji i ruchu ludności. Kronika pisana ręcznie, a pochodząca z XVI wieku. Kartoteki z przechwyconą prasą polską pisaną w jęz. polskim. Przechwycone listy. Najwięcej jest pism oznaczonych "Geheim" pochodzących z Gestapo, jak poszukiwania i instrukcje. Są również dokumenty traktujące sprawy gospodarcze i opiekę zdrowotną. Ponadto odnaleziono większą ilość pieczątek kauczukowych z Namysłowa. W załączeniu przedkładam przy niniejszym kilka poszukiwań dot. GPU, PPR i KPD oraz inne, jak również dwie karty z odciśniętemi przeze mnie pieczątkami, które znajdują się w II Ref PUBP w Kamiennej Górze". Trudno dzisiaj prześledzić dalszy los wzmiankowanej dokumentacji, można jednak przypuszczać, iż trafiła do archiwów MBP lub częściowo do chcącego je pozyskać Starostwa Powiatowego w Namysłowie. Być może powyższe akta przetrwały, i są obecnie przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej, bądź w którymś z Archiwów Państwowych. Powyższe przykłady ukazują niezwykłą różnorodność losów archiwaliów poniemieckich, masowo wówczas pozyskiwanych przez resort bezpieczeństwa i instytucje państwowe. Oczywiście jest to zaledwie ułamek tego typu spraw, które ówcześnie miały miejsce. Jak się jednak przekonaliśmy, historie te są dalekie od jakiejkolwiek spektakularności. W późniejszych bowiem dekadach takowa została im nadana, gdy stały się kanwą licznych powieści i filmów sensacyjnych, czy artykułów prasowych pełnych spiskowych teorii z nazistowskimi aktami w tle. Ich motyw jest wdzięcznym tematem dla fikcji literackiej opartej na prawdziwych wydarzeniach. Te pozostaną na zawsze w cieniu, jako mniej atrakcyjne. Chociaż, jak wiemy, życie płata różne niespodzianki, a rzeczywistość często może przerosnąć wytwory wyobraźni najzdolniejszych autorów gatunku. Piotr Maszkowski