"Na początku (żołnierze) wytrzymywali, ale zostali zaatakowani kamieniami oraz koktajlami Mołotowa. I bronili się - za pomocą broni, którą mieli" - powiedział 93-letni Schmidt, który cieszy się dużym szacunkiem niemieckiej opinii publicznej. W jego opinii podawana przez Czerwony Krzyż liczba 2600 ofiar masakry na Placu Niebiańskiego Spokoju wydaje się "przesadzona", a ówcześni ambasadorowie Niemiec, USA i Wielkiej Brytanii w Pekinie oceniali, iż ofiar było dużo mniej. "Decydujące było to, że Chiny nie miały wówczas skoszarowanej policji. To oznaczało, że rząd, gdy chciał interweniować, dysponował wyłącznie wojskiem. A żołnierze uczyli się tylko strzelać" - powiedział były socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec. "Jednocześnie po raz pierwszy od dłuższego czasu miała miejsce wizyta przywódcy Związku Sowieckiego. Michaił Gorbaczow musiał opuścić Wielką Halę Ludową tylnym wyjściem, bo przed głównym demonstrowali studenci. Dla Denga (Xiaopinga) była to utrata twarzy" - powiedział Schmidt, który był pierwszym europejskim politykiem, który udał się do Pekinu po wydarzeniach na placu Tiananmen z 4 czerwca 1989 r. Schmidt był kanclerzem Niemiec od 1974 do 1982 r. W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku czołgi i wozy pancerne wjechały na centralny plac Pekinu, gdzie przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów, domagających się demokratyzacji systemu. Armia chińska dokonała masakry. Nadal nie rozliczono winnych rzezi. Z Berlina Anna Widzyk