PAP: Jak Ukraińcy wspominają współcześnie Akcję "Wisła"? Jan Syrnyk: - Ja Akcję "Wisła" nazywam deportacją, czyli przymusowym wysiedleniem kogoś z jego kraju czy miejscowości. Powinniśmy pamiętać o pierwszych deportacjach 1944-46 r., wtedy pół miliona Ukraińców musiało opuścić swoje domy w Bieszczadach. Później w 1947 r. kolejne 150-180 tys. ludzi deportowano. Kolejna deportacja 50 tys. ludzi nastąpiła w 1951 r. w ramach tzw. prostowania granic. Są to trzy przypadki dzielenia i wywożenia rodzin ukraińskich z ziem południowo-wschodniej Polski. Współcześni Ukraińcy wspominają ten czas, jako wielką krzywdę; podzielenie rodzin i pozbawienie ich środków do życia, oderwanie od tradycji, cerkwi. Mówi się, że w zamian dostali nowe ziemie, majątki i zapomogi. Moi dziadkowie dostali ziemię w wieczyste użytkowanie, to już nie była własność. Własności zostali pozbawieni. Przesiedleńcy dostawali w nowych miejscach budynki, które nie zostały wcześniej zasiedlone, zawsze były gorsze. Bardzo często były to kolonie, gdzieś pod lasem, bez prądu. Ja wychowywałem się w wiosce, gdzie poza nami nie było żadnej rodziny ukraińskiej i to jest następny problem. Chodząc do szkoły podstawowej dzień w dzień słyszałem, że jestem banderowcem, noszę piętno "rezuna z czarnym podniebieniem". Zaskakujące jest to, że Ukraińcy przywożeni na te ziemie w 1947 r. zachowali w sobie szacunek do drugiego człowieka. Mój dziadek, pomimo doznanej krzywdy, zawsze szanował religię i kulturę polską. Pamiętam jak podczas polskich świąt rąbałem drzewo na podwórku i zostałem skarcony przez dziadka, który pochodził z bieszczadzkiej wsi zamieszkanej przed wojną przez Polaków i Ukraińców. Powiedział mi, że wtedy podczas polskich świąt Ukrainiec w pole nie szedł pracować, gdy były święta ukraińskie, Polak także nie szedł do pracy. Dziadek cały czas konsekwentnie trzymał się swoich zasad i nauczył mnie poszanowania dla drugiej kultury. A ziemie, które musieli opuścić, czy one pozostają ich ojczyzną? - Dla mnie to zawsze będzie ojczyzna, ale mityczna. Teraz realia są inne, żyję i pracuję w Szczecinie. Z jednej strony nie stać mnie na wykupienie utraconej ziemi, z której pochodzi moja rodzina. Z drugiej strony, dopominanie się o nią przeze mnie będzie rodziło ból i krzywdę tych ludzi, którzy tam teraz mieszkają. To nie jest dobry sposób, żeby starać się teraz, po dziesiątkach lat, o odzyskanie tej ziemi. W 1998 r. pojechałem z córką do miejscowości, w której mój dziadek miał ziemię przed wojną. Odwiedziłem współczesne gospodarstwo, do którego włączono ziemie dziadka po Akcji "Wisła". Poprosiłem o możliwość wejścia na podwórko i pokazania córce, gdzie było gospodarstwo jej pradziadka. Pan, który nie został wysiedlony wtedy i mieszkał tam od akcji cały czas, odmówił mi bardzo agresywnie. Zapewniałem go, że nie chcę tu wrócić i odebrać mu ziemi i nie ma się czego obawiać z mojej strony. Dopiero gdy przypomniałem mu, że byłem jako chłopiec ze swoim ojcem w tym miejscu, zaufał mi i postanowił wpuścić na podwórko. Usiedliśmy obok siebie na ławce przed domem. Złożył palce w kształt pistoletu, przyłożył mi do skroni i rozpłakał się. Opowiedział mi jak przyszedł do niego 50 lat wcześniej kapitan UB, przystawił do głowy broń i powiedział, że zginie jeśli Ukraińców przyjmie z powrotem, gdy pojawią się tutaj. To pokazuje jaka była trauma dla ludzi, którzy musieli wyjechać, ale również dl a tych, którzy pozostali. Czy organizacje ukraińskie prowadzą akcje mające przypominać ukraińskość tamtych ziem? - O swoich korzeniach trzeba pamiętać. Każdy Ukrainiec wie skąd pochodzi. Każdy z nas jeździ w tamte strony, choćby po to żeby pielęgnować groby, czy uczestniczyć w zbiórkach pieniędzy na budowę i remonty cerkwi, które tam pozostały. Tam już nie mamy rodzin, mamy je na północy i zachodzie kraju. A w Bieszczadach teraz mieszkają Polacy. Warto pojechać w Bieszczady w maju i zapuścić się w tamtejsze lasy. W gęstwinie drzew można odnaleźć wtedy biało kwitnące sady. To pozostałości po wsiach ukraińskich, czasem uda się zobaczyć także studnie czy fragmenty murów. Tyle zostało z ukraińskich wsi. Jak budować pojednanie między Ukraińcami a Polakami po akcji "Wisła" i po tym co stało się na Wołyniu w czasie wojny? - Nie mamy prawa do odwetów za to, co się działo na Wołyniu z Polakami i podczas Akcji "Wisła" z Ukraińcami. To jest niedopuszczalne. Jeśli chcemy prawdziwego pojednania, a przecież chcemy, nie powinniśmy liczyć wzajemnie grobów. Każdy może wyciągać swoje krzywdy, ale nie zbudujemy pojednania na tym. Nie możemy wracać do tego co było, od tego są historycy. Należy pamiętać abyśmy podobnych błędów więcej nie popełnili. Niech to będzie przestroga dla tworzących nowe karty wspólnej historii. Szczecin jest od lat bardzo dobrym przykładem wzajemnej tolerancji i przyjaźni. Życie daje dowód tego, że społeczeństwo może się pojednać. Dziś organizujemy razem mistrzostwa w piłce nożnej, może dzięki temu Polacy będą częściej odwiedzali Ukrainę. Jednocześnie coraz więcej Ukraińców pracuje w Polsce. Wszystko to pokazuje, że można żyć normalnie, w zgodzie ze sobą. Jak młodzi Ukraińcy patrzą na historię swoich wysiedlonych dziadków i pradziadków? - Młodzieży ukraińskiej nie interesuje już trudna historia. Interesuje ich tożsamość narodowa i to skąd pochodzą, ale bez wchodzenia w szczegóły. Młodzież opiera swoją pamięć na tym, co usłyszy w rodzinnych domach. Nie prowadzi się też specjalnych odczytów, czy akcji, które miałyby utrwalać w młodych ludziach urazy historyczne. Teraz jest nowe pokolenie, które żyje inaczej. Dziś jeśli spyta się Polaka kim jesteś, połowa społeczeństwa odpowie, że jest Europejczykami. Ukraińcy powiedzą to samo. Podstawą budowania świadomości narodowej czy patriotycznej młodego Ukraińca jest poznawanie kultury ukraińskiej, języka ojczystego i wyznanie, zarówno grekokatolickie jak i prawosławne. Rozmawiał Kacper Reszczyński