Wydarzenia lata 1944 roku zajmują w historii radzieckiej propagandy - podobnie jak Katyń - miejsce poczesne. Przez kilkadziesiąt lat istnienia ZSRR NKWD metodycznie i z premedytacją starało się zatrzeć faktyczny obraz tego co i z czyjego rozkazu robiono na przedpolach Warszawy. Działanie to było na tyle skuteczne, że w XXI wieku w Rosji wciąż niewiele osób wie cokolwiek o Powstaniu Warszawskim. A jeśli już, to określa się je najczęściej w tych samych kategoriach, w których zwykł to robić to Stalin - awantury wznieconej przez grupkę przestępców w celu przejęcia władzy. Skąd zresztą Rosjanie mieliby znać prawdziwe oblicze powstania, gdy nawet Jelena Jakowlewa, uznana historyk rosyjska, pisze w jednej ze swych książek o tzw. "akowskich bohaterach, którzy zdołali zarówno znaleźć wspólny język z hitlerowcami, jak i powalczyć z partyzantką sowiecką, a także zdobyć sobie sławę cudzą krwią". Dla Polaków - tragedia, dla Rosjan - epizod Dlatego właśnie Nikołaj Iwanow, Rosjanin od lat mieszkający w Polsce, napisał książkę "Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy". To książka opracowana głównie z myślą o Rosjanach, którzy o dramacie Warszawy wiedzą jeszcze mniej niż o zbrodni katyńskiej. Jak bowiem podkreśla Iwanow, w historii Polski powstanie to ogólnonarodowa tragedia. Nic dziwnego - na ulicach Warszawy ginęło wówczas około trzech tysięcy osób dziennie. Liczba ogromna. Jednak nie dla Rosjan. Dla tego przyzwyczajonego do wielkich ofiar wojennych narodu, powstanie to tylko jeden z wielu krwawych epizodów stalinowskiego terroru. Epizod jednak decydujący, ponieważ wiedza o powstaniu to warunek kluczowy, by na Wschodzie rozpoczął się proces, który na Zachodzie już trwa - "rodzi się poczucie konieczności przeproszenia, spłacenia ogromnego długu moralnego wobec Polaków". Dlatego właśnie Iwanow tę wiedzę uzupełnia. Wina Stalina Napisana z myślą o Rosjanach książka ma jednak również niemałą wartość dla Polaków. Wina Stalina za zatrzymanie Armii Czerwonej na przedpolach Warszawy wydaje nam się od lat oczywista. Mimo to, a może właśnie dlatego, nikt do tej pory nie pokusił się o jej udowodnienie. Nikt jeszcze nie posadził Stalina na ławie oskarżonych i nie wytknął decyzji, które złożone w całość brzmiały: "zatrzymać się". Dotychczas - jak pisze Iwanow - nie udało się odnaleźć pisemnego rozkazu, który jednoznacznie potwierdzałby winę tyrana. Być może nie miał on nawet formy pisemnej. Stalin mógł wyrazić "życzenie", a jego współpracownicy już wiedzieli, co robić. Zwłaszcza, że po doświadczeniach z tuszowaniem sprawy katyńskiej, Kreml był o wiele ostrożniejszy z pozostawianiem śladów po szczególnie "trudnych" decyzjach. Istnieje wprawdzie rozkaz z 5 sierpnia przypisywany Stalinowi, jednak - jak twierdzą badacze - jest on dziełem propagandy hitlerowskiej. Decydujące rozkazy Znalezienie dowodu koronnego nie jest jednak rzeczą najważniejszą, ponieważ świadectw pośrednich jego istnienia jest aż nadto. Proces poszlakowy opiera się więc na raportach i napisanych już po wojnie wspomnieniach współpracowników Stalina, rozkazach wydawanych dowódcom armii stacjonujących pod Warszawą, oficjalnych i nieoficjalnych dokumentach NKWD oraz płynących szeroką rzeką na Kreml raportów ogromnej sieci szpiegów. Jednym z najbardziej sugestywnych dowodów poszlakowych są dokumenty 16. Armii Lotniczej, wspierającej I Front Białoruski u wrót Warszawy. Wynika z nich jednoznacznie, że do 10 września jej samoloty pojawiały się nad stolicą jedynie w celu wykonywania zwiadów lotniczych. Wspieranie bojowe powstańców było surowo zabronione. Dowództwo armii pilnowało tego tak gorliwie, że z misją fotografowania sytuacji w mieście wysyłano jedynie najbardziej zaufanych politycznie lotników. Bajka o niemieckim kontruderzeniu W "Powstaniu Warszawskim widzianym z Moskwy" Iwanow nie tylko udowadnia winę Stalina, ale także obala argumenty jego ewentualnego obrońcy, gdyby takowy się znalazł. Przez lata propaganda sowiecka skutecznie (w czasie wojny z tymi tezami nie dyskutowali nawet zachodni sojusznicy) wymieniała trzy główne powody, dla których Armia Czerwona nie mogła wkroczyć do Warszawy i udzielić powstańcom pomocy. Po pierwsze - przekonywano - nacierających na Pragę Rosjan powstrzymało silne kontruderzenie pięciu niemieckich dywizji pancernych. Iwanowowi udało się jednak dotrzeć m.in. do sprawozdania wywiadu frontowego z 1 sierpnia, w którym jasno stwierdzono: ruchy wojsk niemieckich nie mają na celu zatrzymania natarcia sowieckiej 2. Armii Pancernej, ale zapewnienie własnym jednostkom bezpiecznego odwrotu z Warszawy. Już w dniu wybuchu powstania agenci Moskwy wiedzieli zatem, że niemieckie kontrnatarcie to jedynie wybieg taktyczny, a nie operacja obliczona na zdziesiątkowanie nacierających Rosjan (zresztą dużo lepiej uzbrojonych). Co ciekawe mit miażdżącej kontrofensywy niemieckiej wymyśliła propaganda III Rzeszy, której na gwałt potrzebny był jakiś sukces na froncie. Sowieci tylko zręcznie go wykorzystali.