Mało który zamek na Śląsku może się poszczycić taką ilością "sensacji", jakie wypisywali dziennikarze na temat jego podziemi. Motyw sztolni i korytarzy książańskich przewijał się zazwyczaj w artykułach prasowych opisujących powojenne perypetie monumentalnego zamczyska. A tych było sporo, bo Książ nie miał specjalnego szczęścia do gospodarzy w okresie Polski Ludowej, ciągle też brakowało pieniędzy na odpowiednie zabezpieczenie zamku, na jego remont czy adaptację pomieszczeń do nowych celów. Przy tej okazji dziennikarze zazwyczaj, aczkolwiek nie za każdym razem, w krótkich słowach przypominali czytelnikom drugowojenny epizod zamku, związany z budową podziemi zaliczanych zazwyczaj do kompleksu "Riese". Przyjrzyjmy się chronologicznie, jak przedstawiane były podzamkowe podziemia, wykonane podczas drugiej wojny światowej. Jak postrzegano ich przeznaczenie, co pisano o okresie ich budowy i jakie hipotezy snuto na temat tajemnic kryjących się w tych wyrobiskach. Nie jest to oczywiście zbiór literalnie wszystkich polskich artykułów prasowych na temat Książa, lecz wybór. Tuż po wojnie Najsłynniejszą chyba tużpowojenną publikacją o zamku Książ jest reportaż Mariana Brandysa, który ukazał się pod koniec wiosny 1947 roku w małopolskim tygodniku "Przekrój". Autor wojenne perypetie streścił dosłownie w kilku zdaniach: "Tu wreszcie w latach 1941/42 organizacja Todta przygotowuje kwaterę Führera Trzeciej Rzeszy. To ostatnie przedsięwzięcie ograniczyło się zresztą jedynie do gruntownego zniszczenia wewnętrznych urządzeń pałacowych i do wykopania gigantycznego schronu przed głównym frontem gmachu". Data jest nieprecyzyjna, ale pozostałe informacje niewiele odbiegają od tego, co udało się ustalić przez następne kilkadziesiąt lat. Widać, że Brandys miał wyrobione zdanie na temat tego, co miało się mieścić w podziemiach koło zamku. Miał to być schron, w domyśle przeciwlotniczy. O tym, że Książ miał stanowić kwaterę główną Hitlera, pisał również kilka tygodni później niepodpisany autor w "Trybunie Pomorskiej" w całostronicowym artykule na temat zamku. Z tekstu dowiadujemy się, że "od roku 1943 gospodarowała w nim organizacja Todta, która miała za zadanie »przystosować« zamek do jego nowej roli: kwatery głównej wodza trzeciej Rzeszy. Zaczęto od rycia podziemnego tunelu, którego wylotem miała być właśnie owa jama przed głównym wejściem, kuta w skale przez setki jeńców rosyjskich i Żydów, przywleczonych tu z obozów zagłady. W r. 1945, kiedy zbliżała się armia radziecka, wszyscy ci nieszczęśliwi zostali wymordowani przez Niemców". Nie dziwmy się, że Polacy przypisywali wtedy Niemcom wszelkie zbrodnie, nawet te niepopełnione, jak w tym przypadku. Takie były wtedy odczucia społeczne. Nierzadką przypadłością dziennikarzy piszących o starych zamkach było i jest doszukiwanie się jakichś domniemanych podziemnych tajnych przejść, umożliwiających wydostanie się z zamku hen, wiele kilometrów dalej. Nie inaczej jest i w przypadku Książa. Taką hipotezę rozpropagował jeden z prasowych odkrywców "Riese", Zbigniew Mosingiewicz, który jesienią 1947 roku pisał: "Z Głuszycy istnieje podobno przejście do zamku Książno. Tam również - jak wiadomo - w skalnych fundamentach ryto schron dla Hitlera". Wiara w tajemne połączenie podziemne Książa z Walimiem czy Włodarzem żywa była i przez kolejne dziesięciolecia. Nic takiego nie istniało i nie istnieje. Osobliwą hipotezę przedstawił kolega po piórze Mosingiewicza, red. Marian Sarama z wałbrzyskiego oddziału katowickiego "Dziennika Zachodniego". Na łamach tej gazety w maju 1948 roku napisał on artykuł o mitycznych podziemnych fabrykach hitlerowskich Niemiec na Śląsku, mających się mieścić od Kędzierzyna po okolice Gór Sowich. W jaki sposób miały być bronione te podziemne obiekty zdaniem red. Saramy? "Dla obrony tych obiektów pobudowano od południa bunkry i nową serię urządzeń podziemnych dla załogi wojskowej. Jednym z takich schronów są lochy pod zamkiem w Księżnie (pow. Wałbrzych). Organizacja Todta objąwszy zamek na kwatery wojskowe, przeznaczyła sale zamkowe dla oficerów i sztabu, a podziemia dla »manschaftu«". Wyrażenie Mannschaft może tu oznaczać oddział czy też oddziały wojskowe. Dosyć dziwaczna to koncepcja Książa jako obiektu koszarowego dla żołnierzy, wyznaczonych do obrony okolicznych podziemnych fabryk. Hipoteza Mariana Saramy o przeznaczeniu Książa była jednak chybiona. Możemy przypuszczać, że tezę o Książu jako o kwaterze wodza Trzeciej Rzeszy rozpowszechniał ówczesny opiekun zamku Edward Wawrzyczek, dawny koniuszy, a w komunistycznej Polsce - przewodnik wycieczek zwiedzających zamek. Zauważmy, że obok Antoniego Dalmusa jest on drugim najbardziej chyba znanym z imienia i nazwiska Niemcem, który był świadkiem budowy podziemi "Riese", a po wojnie przyjął polskie obywatelstwo i pozostał na miejscu. Tak samo jak Dalmus, Wawrzyczek również popularyzował wersję o budowie kwatery Hitlera. Zapewne to z Wawrzyczkiem spotkała się wycieczka sekcji młodzieżowej ZZK (Związku Zawodowego Kolejarzy) oraz Szkoły Uczni Oddziału Mechanicznego z Gniezna, jaka od 4 do 8 sierpnia 1948 roku przebywała w Wałbrzychu. Już pierwszego dnia turyści z Gniezna podziwiali zamek Książ, czego plonem była później notatka w jednym z lokalnych wydań "Kuriera Wielkopolskiego": "Szczególnym zainteresowaniem wycieczkowiczów cieszyły się tunele podziemne, wykute w skale przez więźniów, nadzorowanych przez hitlerowców. Hitlerowcy w obawie przed zbliżającą się klęską mieli zamiar wybudować bezpieczną kryjówkę dla swego wodza, do czego masyw skalny Książna nadawał się znakomicie". To prawda, twarda skała pod Książem znakomicie nadaje się na wydrążenie w niej schronu przeciwlotniczego. Lata 50. XX w. Lata stalinizmu były czasem, kiedy z prasy niemal zupełnie wyparowała tematyka tajemniczych podziemi, zastąpiona meldunkami o przekroczeniach norm i zobowiązań produkcyjnych w fabrykach i kopalniach. Ale nawet z tego okresu znajdujemy ciekawy tekst, zahaczający tematycznie o wałbrzyskie zamczysko. "Ostatnim właścicielem Książa był Jan Henryk XVII Pszczyński - pisał Wojciech Staszewski w 1954 roku na łamach »Przeglądu Zachodniego« . - Po ucieczce właściciela hitlerowcy oddali zamek organizacji »Todt«, która z nakazu wojska podjęła roboty dla przystosowania zamku do potrzeb wojskowych. Tysiące ton betonu zużyto na budowę bunkrów i schronów. Zamek Książ miał stać się olbrzymim schronem przeciwlotniczym z zamaskowanym dojazdem i stanowić bezpieczną kryjówkę dla Hitlera. Zaczęto więc wykuwać w kamieniu od strony zachodniej trzy tunele podziemne - jeden samochodowy i dwa piesze - oraz budować windę dla samochodów wewnątrz zamku. Książ miał się stać dla Hitlera drugim Berchtesgaden. Organizacja "Todt" nie zdążyła tych wszystkich prac zakończyć [...]". Wojciechowi Staszewskiemu coś się pokręciło. Żadna z wind istniejących wewnątrz zamku nie była przystosowana do transportu samochodów. Pewnie chodziło mu o szyb na dziedzińcu. Lata 60. XX w. Dopiero piętnaście lat po zakończeniu drugiej wojny światowej ekipa saperów i górników z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wałbrzychu podjęła się penetracji książańskich podziemi. Nawiasem mówiąc, po latach w prasie można było przeczytać, że uczynili to górnicy z Bytomia - chyba dlatego, że to w tym mieście znajduje się Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego, będąca nadrzędną wobec wałbrzyskiej. Wydawać by się mogło, że rzetelna ekspedycja utnie raz na zawsze wszelkie mity, dotyczące książańskich podziemi. A gdzie tam... Sięgnijmy choćby do katowickiego "Wieczoru" z 12 listopada 1960 roku, gdzie przeczytamy: "W połowie października [1960] br. z »placu badań« nadeszły pierwsze konkretne meldunki: podziemia zamku układają się czteropoziomowo. Poszczególne poziomy nie łączą się ze sobą i do każdego jest osobne wejście". Cóż, literatura fachowa wspomina o dwóch poziomach podziemi wykonanych podczas drugiej wojny światowej, które były ze sobą połączone pionowym szybem. Czym innym natomiast były starsze od nich tunele technologiczne pod Książem. Ale o tym czytelnik nie mógł się dowiedzieć. W podobnym tonie opisywał książańskie podziemia Andrzej Szymura: "Podczas II wojny światowej Książ upatrzony został na kwaterę Hitlera. Dzień i noc trwała tu mordercza robota przy rozbijaniu skał i drążeniu podziemnych korytarzy - pisał on w lipcu 1961 roku na łamach tygodnika »Światowid«. Po wyzwoleniu przez 15 lat stopa ludzka nie stanęła na podzamkowych lochach. Pod koniec ubiegłego roku podziemia zbadała dokładnie 30-osobowa ekipa z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wałbrzychu. [...] Ekipa ta stwierdziła, że podziemia starego zamku są niezwykle rozległe. Korytarze ciągną się na przestrzeni wieluset metrów i posiadają wiele zamaskowanych, ukrytych w lesie wyjść. Tunele wykute w skale, na której zbudowany jest zamek, są pokryte betonem i mają trzy zasadnicze poziomy oraz czwarty poziom na linii tzw. Czarnego Potoku. [...] Poziomy - te cztery prowadzące w głąb ziemi - nie łączą się ze sobą, lecz mają osobne wejścia. Korytarze - szczególnie na drugim poziomie - są tak szerokie, że można w nich swobodnie jeździć samochodami. Przed zamkiem do dziś znajduje się dużych rozmiarów otwór, w którym miała być zainstalowana winda do wyciągania z podziemi na dziedziniec samochodów, które wjeżdżały do kwatery Hitlera [...]". Po lekturze tego tekstu czytelnik oczami wyobraźni widzi osiem, dziesięć, a może kilkanaście wejść do podziemi, każde znajdujące się hen daleko od zamku w lesie. Niczego takiego nie ma. W artykule przewija się też wątek windy samochodowej. Tym razem miała być ona umieszczona nie wewnątrz zamku, lecz w kraterze ziejącym na dziedzińcu zamkowym. Zastanówmy się też, czy niemieckie samochody musiały być tak niezwykle drogocennymi pojazdami, żeby Niemcy poświęcili sporo pieniędzy i siły roboczej, specjalnie dla nich, wykuwając coś w rodzaju podziemnego parkingu pod zamkiem Książ. Dziennikarskim majstersztykiem byłoby w taki sposób napisać tekst o podziemiach Książa, ażeby rozwiewając mity o ukrytych tam skarbach, zarazem w nieuzasadniony sposób rozbudzić emocje i ciekawość czytelników. Mniej więcej tak można by sklasyfikować tekst z wiosny 1962 roku zatytułowany "Wciąż bez gospodarza", którego autorem był Zdzisław Karpis: "Podczas II wojny światowej stara siedziba Piastów miała stanowić jedną z głównych kwater, a zarazem bezpieczną kryjówkę dla wodza III Rzeszy. Hitler nastraszony klęską pod Stalingradem zaczął przygotowywać tu dla siebie olbrzymi bunkier, wyposażony w nowoczesne zdobycze techniki. [...] Od 15 lat człowiek nie zszedł do podzamkowych lochów, chociaż swą tajemniczością kusiły ogromnie. Mówiło się więc i o olbrzymich skarbach, ukrytych przez dawnych właścicieli zamku, bądź pozostawionych przez Hitlera, o zasobach nieprzebranych dóbr z wszelkich magazynów wojskowych, jak i o tym, że cały zamek stoi na »beczce prochu«. Zapewne też ta ostatnia wersja, zresztą i najprawdopodobniejsza, odstraszała przez długie lata ewentualnych jego użytkowników. [...] W ciągu kilku tygodni ub. roku ekipy saperów i górników pracowały bez wytchnienia. [...] gruntownie spenetrowano wszystkie zakamarki. Dzięki tej wyprawie ustalono, że ciągnące się kilometrami podziemne korytarze i tunele są niezabezpieczone. [...] Nie znalazły jedynie potwierdzenia legendy o skarbach ani wyobrażenia o fantastycznej budowli podziemnej Hitlera". W tekście, w którym pojawia się wątek skarbowy, aż roi się od niekonsekwencji. Niby podziemia Książa nie stanowią żadnej fantastycznej budowli, a jednocześnie są rzekomo wielokilometrowe i zaopatrzono je w nowoczesne zdobycze techniki. A już nonsensem byłoby oczekiwać, że dawni feudalni właściciele Książa specjalnie składowali przez stulecia swoje kosztowności, czekając, aż po lutym 1943 roku, czyli po klęsce pod Stalingradem, Hitler rozkaże wydrążyć pod Książem podziemne komory depozytowe. To mniej więcej tak, jak gdyby pisać, że Kolumb odkrył Amerykę, aby uczcić rocznicę rewolucji październikowej. Warto za to odnotować wątek hipotetycznego przeznaczenia Książa na jedną ze składnic czy też kryjówek, jakie szykowano w Sudetach pod koniec drugiej wojny światowej. Nie jest za to prawdą, jakoby nikt przez piętnaście lat nie zszedł do książańskich podziemi. Wspomniana już wycieczka młodzieży z Gniezna z całą pewnością nie była jedyną grupą, która turystycznie zwiedzała poniemieckie wyrobiska pod dziedzińcem zamkowym. Jeszcze większe pomieszanie z poplątaniem przynosi w jednym z numerów z końca zimy w 1964 roku Biuletyn Informacyjny Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, gdzie w notatce dotyczącej Książa podziemiom poświęcono ledwie jedno zdanie. Ba, ale jakie! "Podczas ostatniej wojny rezydował na Książu sztab Hitlera, zaś w ogromnych podziemiach żłobiono »wilcze gniazdo« na wzór kętrzyńskiego". Porównania naziemnej hitlerowskiej kwatery Wilczy Szaniec leżącej koło wsi Gierłoż pod Kętrzynem z podziemiami Gór Sowich czy Książa były uprawnione, natomiast trudno dosłownie przyjmować, że podziemia książańskie były wzorowane na kwaterze mazurskiej. W powyższej interpretacji zamek awansował zaś do rangi centrum decyzyjnego Trzeciej Rzeszy, skąd ze sztabu wodza płynęły rozkazy na wszystkie fronty... Złoty medal konfabulacji Kto oprócz faktów docenia możliwości bajkopisarskie polskich dziennikarzy zajmujących się Książem, może sięgnąć po kolejną relację. Złoty medal w tym względzie powinien bezapelacyjnie otrzymać Stefan Henel. Pod koniec wiosny 1964 roku jego tekst o tajemnicach książańskiego zamczyska wydrukowały równocześnie "Gazeta Robotnicza" i "Głos Wybrzeża", a dwa tygodnie później "Trybuna Opolska"; niewykluczone, że także i inne gazety. Henel przytacza w tekście kompletnie niewiarygodną relacje o wydumanym, niedostępnym poziomie podziemi, mieszczącym rzekomo gotowe do użytku, wyposażone pomieszczenia: "Znajdujemy się na głębokości około 100 metrów pod ziemią - a 40 metrów powyżej leży pokład, w który miał ukrywać się Führer ze swoją gwardią i najbliższymi przyjaciółmi. Ale dotychczas nikt tam nie dotarł, z wyjątkiem... dwóch ludzi - dodaje przewodnik. Śródpokład Hitlera dysponuje większym komfortem, szereg pomieszczeń to apartamenty z łazienkami, telefonami, gabinetami do pracy itp. wielkie sale konferencyjne, sale recepcyjne. [...] Schron pod zamkiem Książ k/Wałbrzycha zaczęto budować w latach 1942/43 i budowano z niemiecką dokładnością do ostatniej chwili. Trzygodzinny spacer lochami upewnił mnie, że wielkość tych tuneli równała się niezłemu odcinkowi metra. Hitler nie zdążył już do swej podziemnej katakumby. Osaczono go wcześniej - w Berlinie. Ale zdążył wydać rozkaz wysadzenia fortecy wraz z zamkiem. Rozkaz nie został wprawdzie wykonany, a raczej - wykonany nie w pełni. Tylko główny szyb został zagwożdżony, a spowodowana wybuchem wyrwa, która zaczyna się u wejścia do pałacu, ma średnicę 15 metrów i głębokość około 60 metrów ". W przytoczonym tekście wiadomości prawdziwe mieszają się z niewiarygodnymi. Oryginalnym wkładem Henela do książańskiej mitologii jest użycie słowa "śródpokład", kojarzącego się odbiorcy ze "śródokręciem", jak również z pokładami węgla kamiennego. Tych jednak ani sto, ani czterdzieści metrów pod książańskim dziedzińcem nie było. Wódz Trzeciej Rzeszy wydawał pod koniec wojny różne dziwne zarządzenia, ale nie sposób wyobrazić sobie Adolfa Hilera siedzącego w podziemnym schronie pod gmachem Starej Kancelarii Rzeszy w Berlinie, jak w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku wydaje rozkaz specjalny wysadzenia w powietrze zamku Książ. Zaiste, inne myśli zaprzątały mu wówczas głowę. Krater szybu na dziedzińcu nie powstał na skutek eksplozji. Owszem, po dolnym poziomie książańskich podziemi można się włóczyć nawet i trzy godziny z aparatem fotograficznym, ale zdrowemu człowiekowi przejście wszystkich komór i korytarzy zajmie nie dłużej niż półtora kwadransa. Książańskie podziemia są zbyt małe, żeby się w nich rozpędził skład metra! Już prędzej do tuneli metra można by porównywać podziemia Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Wymysłem Henela był też szyb o średnicy 15 metrów i głębokości 60 metrów. Owszem, krater na dziedzińcu był u swego wylotu szeroki, jednak tylko w swej przypowierzchniowej części. Niemcy nie wydrążyli tam szybu, który od powierzchni aż do drugiego poziomu podziemi miałby 15 metrów średnicy. Kilka tygodni później przeciwko zmyśleniom Henela ostro zaprotestował Szymon Wdowiak, autor tekstu o wałbrzyskim zamku w tygodniku "Światowid". Warto przytoczyć kilka urywków z jego opisu: "»Olbrzyma« przepędzili na zawsze żołnierze z czerwonymi gwiazdami na czapkach. Pozostały po nim zniszczone komnaty, niedokończony labirynt skalny pod zamkiem i wielka wyrwa na dziedzińcu, dawny szyb, nazywany teraz przez ludność grobem Hitlera. [...] Podziemia Książa zwiedzałem z dokładnymi planami [...] Naprawdę nie ma tu żadnych sensacji. Prace nad wielkim systemem komór i korytarzy zostały raptownie przerwane". Hm, ja też zwiedzałem obydwa poziomy książańskich podziemi. Określanie ich mianem labiryntu jest lekką przesadą. Dysponuje oświetleniem elektrycznym, trudno się tam dziś zgubić. No, ale prawda, wtenczas chodzono w ciemnościach, więc odczucia mogły być inne. Warta zapamiętania jest za to humorystyczna poniekąd wzmianka o grobie Hitlera. Okazuje się, że spod zamku Książ można się było dostać ciągiem podziemnych korytarzy przez Góry Sowie aż do twierdzy w Kłodzku. Wyssane z palca? Ależ wystarczyło 18 kwietnia 1967 roku kupić "Gazetę Robotniczą" i zaraz na pierwszej stronie znaleźć takie oto zdanie: "Przypuszcza się, że walimskie podziemia dochodzą aż do zamku Książ i fortecy w Kłodzku, ale to tylko domysły". Niestety, tego rodzaju niewiarygodne twierdzenia na przestrzeni lat wielokrotnie znajdowały podatny grunt w postaci odbiorców czytających niestworzone historie o książańskim zamczysku... Skondensowaną porcję sensacji o podksiążańskich wyrobiskach przynosi artykuł "Lochy pod Książem", jaki w połowie kwietnia 1968 roku opublikowała wrocławska "Gazeta Robotnicza". Czytelnicy dowiadywali się z niego, że "już w maju lochy w Książu będą otwarte dla zwiedzających. Lochy kuto w latach 1941-1945. Na głębokości kilkudziesięciu metrów pod zamkowym dziedzińcem, w kamiennym wnętrzu góry wydrążono szerokie tunele, w których bez trudu mogłyby się mijać samochody, do których mogłyby wjeżdżać pociągi. Miała to być jeszcze jedna kwatera sztabowa Hitlera. Być może, iż przyjeżdżał tu osobiście. A na pewno byli tutaj Himmler i Goering". Taaak... Legenda ma jednak to do siebie, że im dalej od czasów, o których opowiada, tym więcej w niej szczegółów. Trzy miesiące później wrocławskie "Słowo Polskie" w swym dolnośląskim wydaniu oznaczonym jako AB (a więc niedostępnym w sprzedaży na terenie Wrocławia) pisało o Książu: "W kamiennym wnętrzu góry zbudowano tunele, którymi mogły wjeżdżać samochody i pociągi. W jednej z podziemnych grot zachowały się resztki betonowych peronów stacyjnych itp". Czy ktoś z tych speców kolejowych zdawał sobie sprawę, że ze względu na minimalny dopuszczalny promień łuku toru wjazdowego do którejkolwiek ze sztolni książańskich trzeba by było budować gigantyczną estakadę, bo nie było fizycznych możliwości, aby poprowadzić tor kolejowy po zboczu? Pociąg nie jest w stanie skręcić pod kątem prostym. Reinterpretację genezy książańskich podziemi przynosi nam tekst, jaki ukazał się jesienią 1968 roku w mazowieckiej gazecie "Życie Warszawy". Miały one zacząć powstawać już nie po klęsce stalingradzkiej, ale dwa lata wcześniej w apogeum triumfów Niemiec: "Zainteresowanie zamkiem [...] obudziło się w Fuehrerze III Rzeszy jeszcze wówczas, gdy ta Rzesza gromiła wszystkich na wszystkich frontach. W 1941 roku ruszyły do akcji formacje organizacji Todta. Wgryzano się w skałę, drążono tunele, przejścia i korytarze, wyrąbywano podziemne sale-kazamaty. [...] kretowisko w skalnym masywie. W 1944 roku prace przerwano. [...] Co też tam się kryć nie miało? A więc i skarby bezmierne, które dla swych rodów potęgi pod ziemią kolejni władcy Książa ukryć mieli; a więc i łupy samego Hitlera, który tu je właśnie miał ulokować; a więc zasoby formacji SS, która budowy skalnego labiryntu strzegła...". Kolejny raz bezkrytycznie przywołana jest kuriozalna legenda o tym, że podziemia wykuto po to, aby ukryć w nich skarby dawnych właścicieli Książa. Określenie zespołu wyrobisk mianem kretowiska jest też mocno na wyrost. No, ale nie o same fakty w tym tekście chodziło, lecz o efekt. Prawdziwą perełkę stanowi jedno krótkie zdanie, jakie znalazło się w dolnośląskim wydaniu AB dziennika "Słowo Polskie" w numerze z 2 lutego 1969 roku: "Turystom udostępniono już w tym roku ok. 70 procent czteropoziomowych podziemi zamku, ciągnących się na przestrzeni wielu kilometrów". W tym zdaniu prawdziwa jest tylko kropka. W 1969 roku, podobnie jak i w następnym, nie udostępniono podziemnej trasy turystycznej pod Książem. Ale o tym czytelnik nie miał szans się dowiedzieć... Dekada lat 70. XX wieku przyniosła wysyp rewelacyjnych wręcz hipotez prasowych na temat książańskich podziemi. Ale o tym za miesiąc. Cdn. Tomasz Rzeczycki Długoletni współpracownik "Odkrywcy". Wnikliwy badacz dziejów zagospodarowania polskich Sudetów oraz historii podziemnych tras turystycznych istniejących na terenie naszego kraju.