U progu lat siedemdziesiątych XX wieku o wojennych tajemnicach podziemi książańskich można było przeczytać nawet na łamach prasy katolickiej. Wiosną 1971 roku Krzysztof Opatowski, opisując w obszernym artykule zamek Książ na łamach wrocławskiego tygodnika, poświęcił kilka linijek interesującemu nas tematowi: "W roku 1941 na rozkaz Hitlera organizacja Todta przystąpiła do urządzania tu jeszcze jednej kwatery wodza Trzeciej Rzeszy. Do niedawna na dziedzińcu zamkowym, tuż przed głównym wejściem znajdowało się zejście do głębokiej sztolni, prowadzącej do właściwego schronu. Dojazd do siedziby Hitlera znajduje się u podnóża góry". Według obecnego stanu wiedzy, zamek został włączony do prac w ramach programu Riese nie w 1941, lecz w 1943 roku. To, że autor błędnie nazwał wykop z szybem - sztolnią, możemy mu wybaczyć. Ciekawsze jest to, że zdaniem publicysty siedzibą Hitlera miał być nie sam zamek, lecz podziemia - bo to do nich wejścia znajdują się w zboczu góry. Co prawda nie u jej podnóża, lecz na zboczu, 50 metrów poniżej dziedzińca, ale to kolejny błąd, nad którym można przejść do porządku dziennego. Kiedy zakończono drążenie książańskich podziemi? Zdaniem publicystki jeleniogórskiego tygodnika nastąpiło to w efekcie podjętej w styczniu 1945 roku ofensywy Armii Czerwonej. Anna Jarecka wyjaśniała czytelnikom, że zamek Książ został "przystosowany przez organizację Todt na siedzibę sztabu Hitlera. Autorka pisze też o więźniach obozu Gross Rosen, "którzy pod dziedzińcem zamkowym kuć muszą w litej skale ciągi podziemnych tuneli, schronów i magazynów. Lochy te łączyć miała winda poruszająca się w szybie wydrążonym przed głównym wejściem. Tragiczna inwestycja nie została zakończona. Przerwała ją styczniowa ofensywa radziecka, za którą przyszło wyzwolenie". Gwoli ścisłości trudno w Polsce mówić o wyzwoleniu terenów Trzeciej Rzeszy spod okupacji niemieckiej. Paradoksalnie tego zwrotu używa za to część publicystów niemieckich, mając na myśli wyzwolenie narodu niemieckiego spod władzy reżimu hitlerowskiego. Dodajmy, że lej czy też wykop na dziedzińcu został zasypany w 1966 roku, a dolny poziom podziemi w czasie, gdy ukazał się omawiany artykuł prasowy, zajmowała Polska Akademia Nauk. Stały się więc one niedostępne dla amatorów zwiedzania. Już po fakcie ubolewała nad tym prasa codzienna. Pod koniec grudnia 1973 roku tak o tym pisał "Wieczór Wrocławia": "Można by przecież udostępnić do zwiedzania kilkukondygnacyjne wielokilometrowe podziemne korytarze, tak obszerne, że można w nich jeździć samochodami. Szkoda też, że niepotrzebnie zasypano wielki otwór na dziedzińcu zamkowym, w którym miała być zainstalowana winda służąca do opuszczania samochodów do podziemi". Wykonane podczas drugiej wojny światowej podziemia pod zamkowym dziedzińcem wcale nie są wielokilometrowe. Natomiast faktem jest, że w części pomieszczeń mogłyby się zmieścić samochody osobowe, a nawet ciągniki rolnicze czy przyczepy kempingowe. Zwraca uwagę powracająca po raz któryś w prasowej publikacji hipoteza wykorzystania szybu na dziedzińcu do zamontowania w nim windy samochodowej. Brzmi to efektownie, tylko nie wiadomo po co akurat samochody miałyby być chowane pod ziemię przez armię niemiecką? Garaże samochodowe planowano wszak wybudować koło wałbrzyskiej palmiarni. Skopiowany tekst sprzed lat Arcyciekawą relację z penetracji podziemi książańskich zamieścił w pierwszomajowym numerze w 1975 roku wrocławski dziennik "Słowo Polskie". Oto najbardziej interesujący urywek: "Znajdujemy się na głębokości ok. 100 m pod ziemią. Czterdzieści metrów powyżej, nad naszymi głowami, leży drugi śródpokład, w którym szykowano schronienie dla Fuehrera i jego gwardii. Ale nikt tam jeszcze nie dotarł, jak mówi mój przewodnik, bowiem wszystkie włazy i kanały łączące "śródpokład Hitlera" z dwoma dolnymi kondygnacjami zostały rozsadzone dynamitem i zawalone. Były tam ponoć już przygotowane apartamenty z łazienkami, telefonami, gabinetami pracy i... wielka sala recepcyjna. Magazyny były wypełnione zapasami żywności wystarczającej dla 2-tysięcznej załogi na ok. 4 lata...". Tak, tak, jest to znany nam już tekst, jaki Stefan Henel jedenaście lat wcześniej (!) opublikował w kilku polskich gazetach. Teraz tekst został tylko troszeczkę zmodyfikowany. Zresztą, czy któryś z czytelników pamiętał, że niemal te same zdania zostały wydrukowane wiosną 1964 roku? Chyba nie. Mało kto też zdawał sobie sprawę, że w 1975 roku dolny poziom podziemi zajmowany przez Polską Akademię Nauk był już niedostępny do tego rodzaju wycieczek z przewodnikiem. Przypatrzmy się tylko ostatniemu łgarstwu w tekście, temu o rzekomych podziemnych zapasach żywności. Załóżmy, że racja dzienna wynosiłaby pół kilograma mąki i nieco ponad litr wody na osobę. Podziemia Książa musiałyby pomieścić półtora miliona kilogramów mąki i trzy tysiące metrów sześciennych wody, żeby zapewnić czteroletni zapas dla dwutysięcznej załogi. A gdzie miejsce na suszone jarzyny i owoce? Ile czasu musiałoby pochłonąć zgromadzenie takiej ilości prowiantu w podziemiach Książa? Ba, skąd pod koniec wojny Niemcy mieliby wziąć tak ogromne ilości jedzenia? No i ostatnie pytanie - czy takie opuszczone magazyny żywności nie spowodowałyby tuż po wojnie inwazji szczurów na Książ? Chyba nie trzeba przekonywać, że to nonsens i konfabulacja. O wiele bardziej rzetelny opis książańskich podziemi zamieścił zimą 1976 roku w lokalnym tygodniku Alfons Szyperski, regionalista z Wałbrzycha. W jego tekście znajdziemy m.in. takie stwierdzenia: "Kompleks zamkowy zostaje jedną z głównych kwater "fuehrera". [...] Miał powstać jedyny swego rodzaju schron górski, godny wielkości "wodza" i jego zwycięstw. [...] Główna sztolnia gigantycznego schronu [...] ciągnęła się na długości około 145 metrów. [...] Cztery komory boczne na tej osi mogły służyć jako bunkry i magazyny. [...] Ta wschodnia partia podziemnej sieci, miała dwie sztolnie wylotowe, z których jedna (135-metrowa) była zaprojektowana jako transportowo-dojazdowa trakcja kolejowa. Odnoga toru biegła od głównej linii w Lubiechowie. Pierwsza i druga sztolnia wylotowa - na wszystkich mogły kursować samochody ciężarowe - prowadziła od wlotu na północ i na południe". Widać, że autor starał się wiernie opisać wygląd podziemi, jednak i on nie uchronił się od niefachowego użycia zwrotów rażących nieporadnością, jak choćby tego o trakcji kolejowej. Żeby do którejś ze sztolni doprowadzić tor kolejowy, trzeba by było zbudować wysoki wiadukt i estakadę kolejową, co byłoby pozbawione sensu. Zwolennicy hipotezy o przeznaczeniu podziemi do kursowania samochodów ciężarowych zapominają o tym, że należałoby rozwiązać problem wentylacji i odprowadzenia spalin samochodowych. Jakoś w żadnym z prasowych opisów książanskich podziemi z czasów PRL nie wspomina się o tym, gdzie miałyby stać potężne wentylatory i lutniociągi służące do tego celu. Oczywiście wentylatory należało zamontować w podziemiach, ale nie do tego celu! Hitler i szabrownicy Bywało, że dziennikarze opisujący współczesne perypetie wałbrzyskiej warowni ledwie jednym zdaniem wzmiankowali wojenne losy zamku związane z drążeniem podziemi. Tak było w przypadku publikacji zamieszczonej jesienią 1976 roku w mazowieckiej prasie. Wojciech Dymitrow napisał w niej m.in.: "Na zamek, który miał być siedzibą Führera, wprowadziła się organizacja Todt. Tysiące więźniów drążyły w skałach tunele"6. Jak widać przekonanie o tym, że zamek Książ miał stanowić miejsce pobytu Adolfa Hitlera, było dosyć mocno ugruntowane. Hitlerowi planowano uszykować apartament w Książu, ale to nie znaczy, że miała to być jego siedziba. Na marginesie można też zauważyć, że czym innym jest sztolnia niż tunel. Ale trudno wymagać od dziennikarza wiadomości, które są oczywiste dla studentów kierunków górniczych. No i w podziemiach pracowało kilkuset więźniów, a nie całe tysiące. Kilkanaście dni później w prasie ukazał się tekst Tadeusza Wójcika o Książu. Jest on pod pewnymi względami ewenementem. Chyba po raz pierwszy publicysta uznał, że ciekawsze rzeczy w Książu działy się tuż po wojnie, aniżeli w czasach hitlerowskich. O wojennych pracach przy drążeniu podziemi nie ma w tekście nic, natomiast są ciekawe legendy o czasach powojennych. Autor pisze, że w Książu [...] w pierwszych powojennych latach [...] W labiryntach zdewastowanych komnat, korytarzy i lochów grasowały bowiem wówczas zwalczające się nawzajem bandy szabrowników, "oczyszczające" pomieszczenia zamkowe co do kafelka w łazienkach w poszukiwaniu skarbów niszczące rzeźby i ornamenty. Było to też stosowne miejsce działania band hitlerowskiego "Wehr-Wolfu" i grup wszelkiej maści kryminalistów"7. Bandy szabrowników szalejące w podziemiach i wdające się tam wzajemnie w potyczki to zaiste nowy element w kolorycie legend o wałbrzyskim zamczysku. Był to raczej przejaskrawiony obraz książańskiej rzeczywistości i wyolbrzymienie jakichś pojedynczych incydentów. Aż dziw bierze, że zamczysko ocalało i nie zostało wtedy wysadzone w powietrze... Bursztynowa Komnata i laboratorium Kolejną godną odnotowania publikacją jest cykl artykułów pod tytułem "Tajny obiekt Fuerstenstein", zamieszczony w 1977 roku na łamach "Życia Warszawy". Jego autor Sławomir Orłowski powoływał się na informacje, czy też raczej zasłyszane pogłoski, jakimi podzielił się z nim Erich Koch, gauleiter NSDAP i nadprezydent Prus Wschodnich. Ten zaś miał to usłyszeć ponoć na jakiejś naradzie - pytanie tylko, czy aż tak dobrze zapamiętał nazwę zamku? Orłowski nie krył, że publikowane w mazowieckiej gazecie sensacyjne artykuły miały stanowić fragment przygotowanej przez niego do druku książki "Tajemnice zamku Książ". Jaką myśl przynosiły te teksty? Przede wszystkim Orłowski zdecydowanie odrzucał tezę, jakoby Książ miał być siedzibą Hitlera. Jego zdaniem co najwyżej miało się tu znaleźć kilka pokoi na wypadek wizyty wodza. Powołując się na strzępy dokumentów i zeznania, Orłowski twierdził, że "w zamku Książ i podziemnych lochach miał znaleźć pomieszczenie jedyny w Rzeszy ośrodek doświadczalny do produkcji broni bakteriologicznej". Sam opis podziemi i ich przeznaczenia zawierał jednak znane już elementy: "Przed zamkiem więźniowie w skale wykuli wielki prostopadły szyb. Miał to być wyciąg do windy. Podobno Hitler i jego świta mieli podjeżdżać do wylotu skały u podnóża i windą wraz z samochodami wyjeżdżać wprost na dziedziniec. Ta winda wraz z samochodami miała służyć również do transportu różnych materiałów z pracowni zamkowych do laboratoriów w skalnych podziemiach". Po raz kolejny wypada w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że byłoby absurdalną fanaberią uruchamianie windy dla samochodów tylko po to, żeby mogły one podjechać do sztolni i szybem wydostać się na dziedziniec. Przecież do dziedzińca dało się dotrzeć wygodną drogą! Taka zachcianka pasuje bardziej do kaprysu znudzonego arystokraty, którym Adolf Hitler na pewno nie był. Dalej Orłowski wzmiankuje "tor kolejki, prowadzący od szybu przez dziedziniec do parku. Służył on chyba do wywożenia urobku i tą linią hitlerowcy prawdopodobnie dostarczali do zamku skomplikowaną aparaturę doświadczalną". Nie ma dowodu na to, że pod Książem funkcjonowały jakiekolwiek laboratoria, ale dla podparcia tezy Orłowski znajduje nawet linię kolejową dowożącą aparaturę do tychże laboratoriów. Cóż za niemiecka precyzja! W jedną stronę do zamku jadą górnicze wagoniki załadowane szklanymi menzurkami i inną aparaturą laboratoryjną, a z powrotem - tą samą kolejką wywozi się urobek skalny. Nie ma pustych kursów. Pozostaje jeszcze zapytać, co zdaniem Orłowskiego miało się dziać w tychże hipotetycznych laboratoriach pod zamkiem? Odpowiedź na to przynosi jeden z kolejnych artykułów z jego cyklu: Wszystkie te badania miały na celu wyhodowanie człowieka odpornego na bakterie i pozbawionego chorób dziedzicznych - nadczłowieka. Prace z zakresu biologii molekularnej znajdowały się w zaawansowanym stadium. Należy przypuszczać, że zamek Książ i tajne lochy wykuwane rękami więźniów miały służyć temu celowi. [...] Rozkazy nakazujące przerwanie doświadczeń przyszły prawdopodobnie w styczniu 1945, a likwidacja i ewakuacja laboratoriów w miesiąc później [...]. Nie oznaczało to jednak przerwania pracy przy wykuwaniu podziemnych lochów. [...] Z zamku nie tylko odjeżdżały kolumny samochodów, ale również przyjeżdżały transporty, konwojowane przez SS. Co zawierały te transporty? Po co więźniowie wykuwali dalsze lochy? A może raczej maskowali te, które spełnić miały rolę tajnych magazynów? [...] Zauważmy, że hipoteza Orłowskiego oparta jest na przypuszczeniach i założeniach. Autor nie przedstawia choćby jednej kopii jakiegokolwiek niemieckiego dokumentu z czasów drugiej wojny światowej, który by uwiarygadniał te rewelacje. Trudno też sobie wyobrazić laboratoria funkcjonujące w nieukończonych jeszcze podziemiach. Czym one były oddzielone od przodków górniczych, w których trwała praca? Czy eksplozje materiałów wybuchowych podczas drążenia podziemi nie przeszkadzały naukowcom prowadzącym doświadczenia? Orłowski pomija te tak oczywiste wątpliwości. Przyjrzyjmy się jeszcze kilku innym zdaniom z tego artykułu: "Ktoś wpadł na pomysł zasypania szybu w trosce o bezpieczeństwo turystów. [...] Zdaniem wielu osób pod szybu prowadziły poziome tunele na różnych wysokościach, które hitlerowcy zręcznie zamaskowali. [...] Na Dolnym Śląsku spotkałem wielu zwolenników teorii, że słynna Bursztynowa Komnata została ukryta na zamku Książ. Podejrzenie budzić musi fakt, że lochy znajdują się tylko przed zamkiem. Czy nie chodzi tu o planową akcję pozostawienia lochów dla zaspokojenia ciekawości zwycięzców? Natomiast właściwe pomieszczenia, najtajniejsze zamaskowano?". Ostatnie pytania są zupełnie ahistoryczne. Czy Niemcy, drążąc podziemia Książa, z góry wiedzieli, że przegrają druga wojnę światową, a następnie w wyniku porozumienia aliantów utracą Śląsk na rzecz Polski? Pewnie, że nie wiedzieli! Czy prowadząc wojnę, poświęciliby dużo środków, energii i surowców, żeby wykuwać jakąś część podziemi tylko dla zaspokojenia ciekawości późniejszych zwycięzców? Brzmi to całkowicie niewiarygodnie. Podobnie jak bajeczka o rzekomym ukryciu Bursztynowej Komnaty na zamku Książ, niepoparta żadnymi dowodami, a jedynie zasłyszanymi plotkami. Rzecz jasna z drugiej strony nie można jak dotąd ani wykluczyć, ani potwierdzić, że gdzieś pod zamkiem pozostały zamaskowane przez Niemców pomieszczenia. Tomasz Rzeczycki ***** Źródła: Krzysztof Opatowski, Warownie śląskie i plastykowy kościotrup, WTK. Tygodnik Katolików nr 20 (922), 16.5.1971, s. 9Anna Jarecka, Nasze z Książem powiązania, Nowiny Jeleniogórskie nr 51-52 (804-805), 20-27.12.1973, s. 6Wieczór Wrocławia, 22-23.12.1973, s. 3Stefan Henel. Tajemnice zamku Książ, Słowo Polskie nr 99 (8921), 1.5.1975, s. 4"dr A.[lfons] Szyperski, Kwatera Główna w Książu, Trybuna Wałbrzyska nr 5 (1079), 3.2.1976, s. 4Wojciech Dymitrow, Gospodarz na zamczysku, Życie Warszawy nr 238A, 6.10.1976, s. 3Tadeusz Wójciak, Dobry przykład, Tygodnik Demokratyczny nr 42 (1219), 17.10.1976, s. 7, 16Sławomir Orłowski, W pełnym rozruchu, Życie Warszawy nr 161 (10 521), 9-10.7.1977, s. 5Sławomir Orłowski, Zatarte ślady, Życie Warszawy nr 184 (10 544), 6-7.8.1977, s. 5, 12