Oskar Groening jest oskarżony o pełnienie służby w tym obozie w okupowanej Polsce między majem a czerwcem 1944 roku, gdy do Auschwitz deportowano ok. 425 tys. Żydów z Węgier, z czego co najmniej 300 tys. niemal natychmiast uśmiercono w komorach gazowych Birkenau. Nazywany "buchalterem Auschwitz" Groening miał za zadanie zabezpieczenie dobytku zabranego ofiarom po ich przybyciu na rampę. Jak twierdzi prokuratura, co najmniej raz był osobiście obecny podczas selekcji ofiar po ich przybyciu. Esesman przeszukiwał ponadto ubrania i rzeczy zamordowanych, rekwirując i rejestrując ukryte przez nich pieniądze i kosztowności. 21-letni wówczas strażnik był przed wstąpieniem do SS pracownikiem banku Sparkasse. W przeciwieństwie do wielu innych oskarżonych, Groening nie neguje zbrodni popełnionych przez Niemców w Auschwitz. Podczas jednego z przesłuchań opisał, jak jeden z esesmanów zabił znalezione w walizce malutkie dziecko, uderzając nim kilkakrotnie o ciężarówkę. Był też świadkiem, jak po odkryciu kryjówki uciekinierów z obozu wrzucono do niego pojemniki z gazem. Słyszałem coraz słabsze i słabsze krzyki duszących się - przytacza jego zeznania tygodnik "Der Spiegel". Według prokuratury Groening, pomimo niskiej pozycji w obozowej hierarchii (był unterscharffuehrerem SS czyli plutonowym), swoją działalnością przyczyniał się do sprawnego funkcjonowania maszyny śmierci. Były esesman twierdzi, że jest niewinny i zapowiedział, że będzie zeznawał. Jego adwokat argumentuje, że oskarżony pojawiał się na rampie dopiero po zakończeniu selekcji. W procesie weźmie udział 67 oskarżycieli posiłkowych - będą to bliscy osób zamordowanych w Auschwitz. Wśród świadków są osoby, które przeżyły obóz. Wiceprezydent Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Christoph Heubner powiedział PAP, że część z nich po raz pierwszy od zakończenia wojny przekroczy granicę Niemiec. "Fakt, że ich kat stanie wreszcie przed sądem, a sprawiedliwości stanie się zadość, jest dla nich powodem do satysfakcji" - podkreślił działacz MKO. Jak zaznaczył, proces jest też "ważnym sygnałem politycznym", że ludobójstwo nie ulega przedawnieniu, a sprawiedliwość "jest cierpliwa". Proces przeciwko Groeningowi jest wyrazem nowego podejścia niemieckiego wymiaru sprawiedliwości do problemu byłych strażników obozów koncentracyjnych i zagłady. Do niedawna byli oni bezkarni, ponieważ niemiecki Trybunał Federalny orzekł w 1969 roku, że warunkiem skazania za pomoc w morderstwach jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. Ze względu na brak świadków zbrodni było to w większości przypadków niemożliwe. Z tego powodu wcześniejsze próby postawienia Groeninga przed sądem kończyły się niepowodzeniem. W 1985 roku prokuratura we Frankfurcie umorzyła postępowanie przeciwko niemu ze względu na brak wystarczającego podejrzenia o przestępstwie. Spośród około 6,5 tys. esesmanów służących w KL Auschwitz i jego podobozach skazano w RFN dotychczas 29 osób, w NRD w okresie jej istnienia - 20. Przełomowe znaczenie dla ścigania sprawców tej kategorii przestępstw miało skazanie na pięć lat więzienia Johna Demjaniuka, strażnika w obozie w Sobiborze. Sąd w Monachium uznał go w 2011 roku za winnego współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 28 tys. więźniów, pomimo braku dowodów na popełnienie konkretnych czynów karalnych. Dwa lata temu centralny urząd ds. ścigania zbrodni nazistowskich w Ludwigsburgu, opierając się na precedensowej sprawie Demjaniuka, zalecił właściwym prokuraturom wszczęcie postępowania przeciwko 30 byłym strażnikom. W RFN najgłośniejsze były cztery procesy dotyczące załogi Auschwitz, które odbyły się we Frankfurcie nad Menem w latach 1963-1976. Na ławie oskarżonych zasiadł m.in. sanitariusz Josef Klehr, który zamordował tysiące więźniów, wstrzykując im fenol. Zapadło sześć wyroków dożywotniego więzienia. Heubner powiedział PAP, że niemiecki wymiar sprawiedliwości zawiódł przy próbie ścigania i ukarania nazistowskich zbrodniarzy. Jego zdaniem każdy strażnik w Auschwitz był "katem - panem życia i śmierci więźniów i powinien zostać ukarany". Jak dodał, obecny proces, "prawdopodobnie jeden z ostatnich", jest okazją do nadrobienia zaniedbań z przeszłości. Z Berlina Jacek Lepiarz