Na przełomie 2013 i 2014 r. polskie elity polityczne prawie powszechnie poparły brutalny przewrót na Ukrainie. Poparciu temu towarzyszył, widoczny zwłaszcza w mediach, graniczący z euforią entuzjazm. Jak zwykle w polskiej polityce, zabrakło chłodnej refleksji. Nie przyjmowano do wiadomości nielicznych głosów ostrzegających przed widocznymi na kijowskim Majdanie upiorami przeszłości - odwoływaniem się do tradycji i symboliki nacjonalizmu ukraińskiego. Wręcz przeciwnie, z "Gazety Polskiej" można było się dowiedzieć, że dopiero z "wolnymi ludźmi" da się prowadzić dialog na "trudne tematy" z przeszłości. Dzisiaj wiemy, że ten dialog jest prawie niemożliwy. Strona ukraińska nie przyjmuje do wiadomości nie tylko faktów historycznych dotyczących zbrodniczej działalności Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, ale nawet wyników ekshumacji w Hruszowicach. Jest już oczywiste, że pomajdanowa Ukraina nie chce rozliczenia zbrodniczej przeszłości formacji, których pamięć kultywuje i uznaje za fundament tożsamości narodowej. Nie chce przede wszystkim dopuścić do upamiętnienia ofiar ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, ich ekshumacji i godnego pochówku. Od czasu pierwszego przewrotu politycznego na Ukrainie z 2004 r. szerzy się w przestrzeni publicznej tego kraju kult najbardziej ponurych postaci symbolizujących nacjonalizm ukraiński, takich jak Stepan Bandera, Roman Szuchewycz, Dmytro Doncow, Jarosław Stećko, Mykoła Łebed, Dmytro Klaczkiwski czy Petro Diaczenko. Czci się tam dzisiaj każdy przejaw antypolskiego szowinizmu - od rzezi humańskiej po rzeź wołyńską. Skrajnym przejawem takich działań były ubiegłoroczne obchody Roku UPA na Wołyniu, zainicjowane przez tamtejszą radę obwodową. Przyznanie się do zbrodni i ich potępienie oznaczałoby konieczność odrzucenia tradycji nacjonalistycznej i niemożność budowania na niej antyrosyjskiej tożsamości Ukrainy. Ze strony polskich środowisk proukraińskich słychać niekiedy usprawiedliwiające głosy, że Ukraina nie ma innej tradycji historycznej, na której mogłaby wykreować antyrosyjską tożsamość. To niech jej nie kreuje. Zachęta do eksterminacji Nacjonalizm ukraiński nie był czymś wyjątkowym w europejskich realiach lat 30. i 40. XX w. Podobne ideologie i ruchy - wzorujące się na faszyzmie bądź nazizmie, bazujące na radykalnym nacjonalizmie i populizmie - powstały w tym czasie w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej. Oprócz utworzonej w 1929 r. Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów byli chociażby chorwaccy ustasze, rumuńska Żelazna Gwardia, litewscy tautinicy, wabsowie w Estonii, Ruch Lapua w Finlandii, polski Ruch Narodowo-Radykalny "Falanga", ludacy na Słowacji. Podłożem radykalizmu tych ruchów było głównie upośledzenie ekonomiczne tej części Europy, pogłębione szczególnie w dobie wielkiego kryzysu (1929-1933), a w wypadku Chorwatów i Ukraińców w grę wchodziła także kwestia niepodległości politycznej. Nacjonalizm ukraiński był zatem wytworem swojej epoki. Wyróżniał się jednak radykalizmem doktryny i okrucieństwem zbrodni. Prof. Bogumił Grott scharakteryzował ideologię nacjonalizmu ukraińskiego następująco: "Filozofia ta świetnie nadawała się do konstrukcji państwa totalitarnego i była używana do usprawiedliwiania, a nawet zachęcania do wszelkiej eksterminacji. Taką też rolę spełniła w stosunku do zamieszkujących południowo-wschodnie Kresy II Rzeczypospolitej Polaków, Żydów, a nawet i mających inne poglądy Ukraińców". W odróżnieniu od podobnych mu ruchów nie zniknął wraz ze swoją epoką. Przetrwał po II wojnie światowej na emigracji w RFN, Kanadzie i USA, skąd po 1991 r. był stopniowo przeszczepiany na teren niepodległej Ukrainy. Nieuleczalna choroba Ukraiński historyk Wiktor Poliszczuk wielokrotnie podkreślał, że nigdy nie powstanie wolna i demokratyczna Ukraina bez właściwej oceny tego, czym był i jest nacjonalizm ukraiński. Oceny prowadzącej do jego całkowitego odrzucenia jako podstawy, na której można cokolwiek budować. W pracy "Ludobójstwo nagrodzone. Problem nacjonalizmu ukraińskiego w Polsce w zarysie" Poliszczuk ostrzegał: "Ktokolwiek broni nacjonalizmu ukraińskiego, tym samym broni faszyzmu i jego ukraińskiej odmiany, jego zbrodni ludobójstwa. (...) Wobec niezmienności zasad ideologicznych i założeń programowych nacjonalizmu ukraińskiego nie można lekceważyć zagrożenia, jakie może płynąć ze strony tego nacjonalizmu dla Polski, jak też dla Ukrainy". Natomiast w książce "Gorzka prawda. Cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa" Poliszczuk stwierdził wprost, że "nacjonalizm ukraiński jest chorobą nieuleczalną". Ta choroba 70-80 lat temu objęła mniejszość narodu ukraińskiego i zrodziła ludobójstwo. Dzisiaj próbuje się ją wykorzystywać do kształtowania tożsamości historycznej antyrosyjskiej Ukrainy. Nie można tego robić bez zafałszowania historii OUN i UPA, a przede wszystkim bez negacji odpowiedzialności tych formacji za zbrodnie popełnione głównie na narodzie polskim. Ludobójstwo popełnione przez formacje OUN-Banderowców i UPA na Polakach w przedwojennych województwach wołyńskim, lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim oraz częściowo poleskim i lubelskim w latach 1943-1944 pochłonęło według różnych szacunków od 100 do 130 tys. ofiar. Prof. Ryszard Szawłowski sklasyfikował zbrodnie banderowskie wyżej od niemieckich i radzieckich jako specjalnie kwalifikowaną zbrodnię ludobójstwa, którą określił łacińskim terminem genocidium atrox (ludobójstwo dzikie, okrutne, zwyrodniałe). Powodem takiej oceny jest fakt, że było to ludobójstwo totalne, całościowe, połączone przeważnie ze stosowaniem najbardziej barbarzyńskich tortur wobec zabijanych. Bilans ludobójstwa zapoczątkowanego na Wołyniu zamykają ofiary powojennej działalności ukraińskiego podziemia nacjonalistycznego, zarówno w południowo-wschodniej Polsce (po zmianie granic), jak i na terenach włączonych w 1945 r. do ZSRR. Liczba polskich ofiar powojennej działalności UPA sięga ponad 10 tys. na terenie Polski oraz ok. 6 tys. na terenach włączonych do ZSRR. Określenia zastępcze Rehabilitacja OUN i UPA nie zaczęła się na Ukrainie dopiero po przewrotach z 2004 i 2014 r. Zacieranie śladów ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego i jego negacja rozpoczęły się już w połowie 1943 r., a więc w momencie apogeum zbrodni na Wołyniu. Wtedy właśnie kierownictwo OUN-B po raz pierwszy oficjalnie zaprzeczyło swojej odpowiedzialności za szokujące barbarzyństwem masowe mordy na ludności polskiej. Równocześnie wydany został rozkaz preparowania dowodów mających zrzucić odpowiedzialność za pogromy na Żydach z 1941 r. na Niemców i Polaków. W październiku 1943 r. kierownictwo OUN-B ogłosiło, że "ani naród ukraiński, ani Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów" nie mają nic wspólnego z tym, co się stało z Polakami na Wołyniu. W wydanym wówczas oświadczeniu nazwało "wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich miesiącach na ukraińskich ziemiach", obopólną "rzeźnią", w której brały udział osoby działające w interesie niemieckim lub radzieckim. Winą za te "wydarzenia" obarczono Polaków, wskazując cztery przyczyny: napięte stosunki pomiędzy Polakami a Ukraińcami z powodu rzekomo "eksterminacyjnej" polityki antyukraińskiej II RP, rzekome rozpoczęcie przez Polaków planowanego niszczenia ukraińskiej populacji ziemi chełmskiej i hrubieszowskiej, rzekome wspomaganie przez Polaków okupanta niemieckiego i partyzantki radzieckiej w "akcjach antyukraińskich" oraz "systematyczne pogromy" dokonywane rzekomo na Ukraińcach przez Polaków służących w policji niemieckiej. Ta narracja funkcjonuje w niezmienionej formie do dzisiaj w kręgach epigonów ruchu banderowskiego oraz w polityce historycznej pomajdanowej Ukrainy, kreowanej przez Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej. Istotą takiego przedstawienia spraw jest zrzucenie odpowiedzialności za "wydarzenia wołyńskie" na Polaków i II RP oraz zakłamanie ich charakteru jako rzekomej "wojny chłopskiej" lub "drugiej wojny polsko-ukraińskiej" (pierwsza miała miejsce w latach 1918-1919). Niekiedy dodatkowo jako bezpośrednich sprawców ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego wskazuje się partyzantkę radziecką lub "sowiecką agenturę wpływu". Echa tego znajdujemy m.in. w wypowiedziach niektórych proukraińskich polityków polskich, np. Bronisława Komorowskiego z lipca 2008 r., że "za Wołyń odpowiadają Sowieci", i Antoniego Macierewicza z lipca 2016 r., że "wrogiem, który rozpoczął i który użył ukraińskich sił nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, jest Rosja. To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia". Sprawcy negują Kluczową rolę w zapoczątkowaniu procesu negacji ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego odegrali jego sprawcy: Mykoła Łebed i Roman Szuchewycz. Na początku 1944 r. Szuchewycz wydał rozkaz preparowania fałszywych dowodów, by zrzucić winę za zbrodnie na "komunistyczną partyzantkę", czyli partyzantkę radziecką, która notabene udzieliła daleko idącej pomocy polskim samoobronom na Wołyniu, zwłaszcza samoobronie Przebraża. Podczas zjazdu tzw. Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej (UHWR) w lipcu 1944 r. proponowano odpowiedzialność za ludobójstwo wołyńsko-małopolskie "zwalić na Niemców, na bolszewicką partyzantkę, wojnę itp.". Zasadnicze tezy propagandy banderowskiej, zrzucające winę za ludobójstwo na Polaków i wprowadzające do obiegu kłamliwe określenie "konflikt polsko-ukraiński", powstały tuż po zakończeniu wojny. Kierunek negacji zbrodni OUN i UPA wytyczyła książka Mykoły Łebedia z 1946 r. "UPA-Ukrainśka povstanśka armia. Ji heneza, rist i dii u vyzvolinii borotbi ukrainśkoho narodu za ukrainśku samostiinu sobornu derzhavu" ("UPA-Ukraińska Powstańcza Armia. Jej geneza, rozwój i działania w walce wyzwoleńczej narodu ukraińskiego o niepodległe samorządne państwo ukraińskie"). Łebed - "główny herszt ukraińskiego ludobójstwa na Polakach", jak go określił Ryszard Szawłowski - zupełnie zakłamał historię UPA, przedstawiając ją przede wszystkim jako "ruch narodowowyzwoleńczy". W ten sam sposób preparowali historię inni kombatanci OUN i UPA, którzy po 1945 r. rozpoczęli kariery historyków i politologów na zachodnich uniwersytetach, głównie w Kanadzie. W tym gronie należy wymienić przede wszystkim Tarasa Hunczaka, Wołodymyra Kosyka (uważanego za czołowego apologetę OUN i UPA), Petra Mirczuka, Petra Poticznego (autora tezy o "wzajemnych polsko-ukraińskich rzeziach" na Wołyniu) czy Jewhena Sztenderę. Wspierali ich swoją publicystyką pseudohistoryczną liderzy banderowskiej emigracji na Zachodzie, tacy jak Iwan Hrynioch, Wołodymyr Kubijowycz i Jarosław Stećko. Narracja tego środowiska szła dwutorowo - gloryfikacji OUN i UPA towarzyszyło zawsze eksponowanie ukraińskiej martyrologii pod władzą ZSRR (Hołodomor, czystki stalinowskie). To był i jest zabieg mający ułatwić przemilczenie zbrodni nacjonalistów ukraińskich. Nowa poprawność, stare tezy Po początkowej izolacji, z jaką spotykała się na Zachodzie banderowska propaganda pseudohistoryczna, na początku lat 70. XX w. w ukraińskiej historiografii emigracyjnej doszło do głosu pokolenie publicystów i historyków używające języka "poprawności politycznej", ale wzorujące się na publikacjach weteranów OUN-UPA. Zdaniem Pera Andersa Rudlinga przyczyniło się to do wprowadzenia ich zakłamanej wizji do naukowego obiegu zachodniej historiografii. Historycy ci nie traktowali nacjonalistycznych bohaterów jako przedmiotu badań, ale zajęli się naukowym potwierdzaniem mitów, na których zostali wychowani. W ten nurt wpisują się współcześnie m.in. Wołodymyr Wiatrowycz, Iwan Patrylak, Bohdan Hudź czy Wołodymyr Serhijczuk ze swoimi tezami o UPA jako "ruchu wyzwoleńczym" oraz "konflikcie polsko-ukraińskim" na Wołyniu. Według nich "konflikt polsko-ukraiński" mieli sprowokować w 1942 r. Polacy domniemanym wyniszczaniem ukraińskiej inteligencji na Chełmszczyźnie. Następnie, zgodnie z "teorią domina", miał nastąpić ukraiński odwet na Wołyniu, potem zaś "walki polsko-ukraińskie w Galicji". Tak przedstawił to m.in. czołowy kreator ukraińskiej polityki historycznej - Wołodymyr Wiatrowycz - w pracy pod absurdalnym tytułem "Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947". Prof. Bohdan Hudź z Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franki w książce "Ukraińcy i Polacy na Naddnieprzu, Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku" twierdzi, że "to, co się zdarzyło w latach 1942-1943 na Wołyniu, było wynikiem polityki carskich rządów, a później Rosji bolszewickiej i ukraińskich nacjonalistów". Jego zdaniem "wrogość między Polakami i Ukraińcami" spowodowały "sowieckie grupy dywersyjne", wysyłane w latach 20. i 30. XX w. do II RP, w tym na Wołyń. Takie wytłumaczenie jest miłe m.in. polskim środowiskom rusofobicznym, nic więc dziwnego, że tezy prof. Hudzia promował portal Jagiellonia.org. By podnieść ducha bojowego Twierdzeniom negacjonistów zbrodni OUN i UPA przeczą dokumenty źródłowe opracowane przez takich historyków jak Marco Carynnyk, Aleksandr Diukow, Frank Golczewski, John-Paul Himka, Grzegorz Motyka, Wiktor Poliszczuk, Grzegorz Rossoliński-Liebe czy Per Anders Rudling. Zwracają oni uwagę na to, że polityka historyczna współczesnej Ukrainy neguje nie tylko fakt ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach, ale także ich udział w zagładzie Żydów. Kilkadziesiąt artykułów naukowych na ten temat zostało zebranych w obszernej publikacji pod redakcją prof. Andrzeja A. Zięby "OUN, UPA i zagłada Żydów" (Kraków 2016). Osoby odpowiedzialne po 2014 r. na Ukrainie za politykę historyczną - np. Wiatrowycz czy Światosław Szeremeta - są jawnymi zwolennikami nacjonalizmu ukraińskiego. Dr Wasyl Rasewycz z Wydziału Historii Najnowszej Ukraińskiej Akademii Nauk w artykule "Aby pamiętali" opublikowanym na ukraińskim portalu Zaxid.net następująco podsumował politykę historyczną pomajdanowej Ukrainy: "Największym problemem współczesnej polityki historycznej Ukrainy jest to, że - przez niepohamowaną chęć wybielenia OUN - Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej zatapia Ukrainę. Niszczy jej autorytet międzynarodowy i z całą energią nie tylko pozbawia sprzymierzeńców w świecie, ale także przekształca w pariasa. (...) A u nas, argumentujemy, trwa wojna, dlatego nasza polityka pamięci podyktowana jest przez okoliczności wojenne. Tak więc dla podniesienia ducha bojowego potrzebujemy takich bohaterów historycznych, którzy walczyli o niepodległość Ukrainy z bronią w ręku. (...) Ale cały problem polega na tym, że w czasie II wojny światowej, w tym strasznym kotle Ukrainy zachodniej, wśród ludzi trzymających broń w ręku - bohaterów nie było. A to, na co kreatorzy ukraińskiej polityki historycznej proponują zamknąć oczy, w normalnym systemie wartości moralno-etycznych zasługuje często na wieczne potępienie". Trudno z tym się nie zgodzić. Jest to jednak głos na współczesnej Ukrainie odosobniony. Rasewycz podkreśla, że władze w Kijowie chcą wmówić społeczeństwu, że konflikt w Donbasie ("wojna z Rosją" według ich nomenklatury) jest kontynuacją walki, jaką w latach 40. XX w. prowadziła UPA przeciw ZSRR. Temu przede wszystkim służy heroizacja nacjonalizmu ukraińskiego. Prof. Jarosław Hrycak z Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie otwarcie przyznał, że połowa Ukraińców w ogóle nic nie wie o wydarzeniach na Wołyniu, a ci, którzy wiedzą, utrzymują w świadomości bohaterski obraz UPA. To są skutki polityki historycznej prowadzonej na Ukrainie co najmniej od 2004 r. Milczenie polskich elit Postsolidarnościowe siły polityczne III RP - odwołując się do tradycji przedwojennego prometeizmu, piłsudczykowskich koncepcji Międzymorza (Trójmorza) oraz myśli politycznej Jerzego Giedroycia - uznały na początku lat 90. XX w., że polską racją stanu na Wschodzie jest wspieranie Ukrainy, która obierze antyrosyjski kierunek. Taka polityka Warszawy korespondowała z amerykańską polityką wobec poradzieckiego obszaru geopolitycznego. Jednak przyjęcie antyrosyjskiego kierunku przez Ukrainę musiało być równoznaczne z odrodzeniem i rehabilitacją nacjonalizmu ukraińskiego. Przez ponad ćwierć wieku polskie elity polityczne bagatelizowały ten fakt. Stąd ich długoletnie milczenie oraz granicząca z panicznym lękiem niechęć do nazwania po imieniu ludobójstwa z lat 1943-1944, a także jego inspiratorów i sprawców. Ta niechęć połączyła wszystkie główne siły polityczne III RP, które w innych kwestiach były śmiertelnie skłócone. Nie chciano dostrzec, że na zapleczu politycznym Wiktora Juszczenki znaczącą rolę odgrywały organizacje nacjonalistyczne kultywujące pamięć Stepana Bandery i UPA. Nie chciano widzieć banderowskiej symboliki Prawego Sektora na Majdanie w 2014 r. ani pomników i muzeów Bandery, Szuchewycza i innych zbrodniarzy, które jak grzyby po deszczu wyrosły na pomajdanowej Ukrainie. Zbagatelizowano ukraińskie ustawodawstwo z kwietnia 2015 r., które stworzyło ramy prawne polityki historycznej gloryfikującej OUN i UPA. Próbowano pacyfikować środowiska kresowe, by nie domagały się prawdy historycznej od Ukrainy. Niektórzy publicyści i politycy polscy popierali nawet wybielanie zbrodniczej historii nacjonalizmu ukraińskiego oraz bagatelizowali jego radykalnie antypolski charakter. Powszechny na pomajdanowej Ukrainie kult OUN i UPA oraz niezdolność tego państwa do rozliczenia się ze zbrodniczej historii tych formacji są zatem w dużej mierze efektem także polskiej polityki. Bohdan Piętka