Wniosek w tej sprawie do Ministra Kultury wniósł przedstawiciel Muzeum Eksploracji z Przeźmierowa. Bez względu na jakiekolwiek rozstrzygnięcia i przesądzanie o racjach, zainicjowany został rodzaj precedensu, który w przyszłości może negatywnie odbić się na, i tak niełatwych już, relacjach pomiędzy kolekcjonerami i eksploratorami, a instytucjami publicznymi udzielającymi stosowne pozwolenia. To kolejny przypadek działań podejmowanych przez tę samą osobę, których intencją jest podważenie legalności wydanych decyzji administracyjnych. Dwa lata temu prowadził m.in. "istną krucjatę przeciwko Muzeum Broni Pancernej z Poznania" zarzucając tej placówce liczne uchybienia - o czym w "Odkrywcy" pisze dziennikarz "Głosu Wielkopolskiego". Poznajmy zatem szczegóły obu spraw... Wydobyty po sąsiedzku Miejscowość Boczki, koło Szadku w województwie łódzkim. Wchodzimy do wielkiej hali szczelnie wypełnionej zabytkowymi pojazdami. Kolekcja robi wrażenie. Można zobaczyć tu zabytki dwudziestowiecznej techniki militarnej i motoryzacji. Czołgi, transportery opancerzone, ciężarówki, wozy terenowe biorące udział w konfliktach minionego stulecia. Do tej pory największym skarbem jej właściciela były dwie polskie tankietki, jedna zrekonstruowana z oryginalnych części, druga, całkowicie oryginalna, sprowadzona znacznym nakładem sił i środków z Norwegii. Obie na chodzie. Co więcej, każdy pojazd z kolekcji Jacka Kopczyńskiego - bo o nim mowa - da się uruchomić. Pod koniec października 2012 roku w hali pojawił się jeszcze jeden niezwykły pojazd - odkryty i Działania niezgodne z prawem? wydobyty niemal po sąsiedzku, z pobliskiego starorzecza Warty, unikatowy na skalę światową brytyjski czołg "Valentine". Nic zatem dziwnego, że odkrycie "Walentyny" wywołało ogromne zainteresowanie nie tylko po obu stronach Atlantyku, lecz również za naszą wschodnią granicą. Nieczęsto bowiem zdarza się wydobyć w naszym kraju brytyjski czołg, wykorzystywany przez Rosjan przeciwko Niemcom, w trakcie działań wojennych na terenie Polski. Na dodatek, w tak dobrym stanie. Nie dziwi więc, że lokalne zdarzenie zyskało wymiar niemal... globalny, budząc powszechny aplauz nie tylko w kręgach miłośników militariów i historii. Gdy równo rok temu przedstawialiśmy na łamach "Odkrywcy" to niecodzienne znalezisko, prezentując przy tym ówczesny, niemały przecież dorobek poszukiwawczo-kolekcjonerski Jacka Kopczyńskiego, nie przypuszczaliśmy, że zarówno jemu, jak i osobom reprezentującym urząd ochrony zabytków w Sieradzu, przyjdzie zmierzyć się z opiniami, czy wręcz zarzutami, o działania niezgodne z prawem. Trudno też uwierzyć, by ludzie, których kompetencji zawodowych nikt dotąd nie podważał, a wieloletnia współpraca zaowocowała stworzeniem niezwykłej kolekcji pojazdów militarnych - co bezsprzecznie wymagało skrupulatnego wypełniania wszelkich przepisów wymaganych przez odnośne ustawy regulujące m.in. zrealizowane przedsięwzięcia eksploracyjne - w przypadku tak prestiżowej akcji popełnili uchybienia podważające legalność decyzji (cyt.) "orzekającej udzielenie pozwolenia Jackowi Kopczyńskiemu [na] prace poszukiwawcze nieinwazyjne przy pomocy sprzętu elektronicznego w celu zlokalizowania miejsca zalegania domniemanego pojazdu [a następnie] wydobycie szczątków pojazdu przy zastosowaniu metod archeologicznych". Decyzji na poszukiwania, w której rozstrzygnięto aspekt wydobycia. Zdumieni eksploratorzy Zarzuty w formie pism kierowanych m.in. do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego podnosi prywatne Muzeum Eksploracji w Przeźmierowie w osobie Piotra Lewandowskiego, współzałożyciela (razem z Zygmuntem Adamskim) tej placówki. 12 lutego 2013 r. do Generalnego Konserwatora Zabytków MKiDN wpłynął wniosek Piotra Lewandowskiego, o stwierdzenie nieważności decyzji pani konserwator Elżbiety Bąbki-Horbacz, kierownika Delegatury Urzędu Ochrony Zabytków w Sieradzu (dok. w posiadaniu redakcji). Wszystko zaczęło się jednak ponad rok temu - pod koniec października 2012 roku. - Pierwsze pismo wpłynęło do naszego urzędu mniej więcej dwa, trzy dni po zakończeniu akcji wydobycia czołgu - mówi pani Barbara Głowacka-Fronckiewicz, starszy specjalista ds. zabytków archeologicznych. - Pan Lewandowski zwrócił się do nas o udostępnienie pełnej dokumentacji dotyczącej wydanej p. Kopczyńskiemu decyzji. Domagał się różnych pism, także takich, których nigdy nie było, np. decyzji o przekazanie p. Kopczyńskiemu w depozyt czołgu... Nie mogliśmy wydać takiej decyzji, bowiem nie leży ona w kompetencji urzędu konserwatorskiego. Konserwator orzeka o przekazaniu zabytku wyłącznie w odniesieniu do zabytków archeologicznych. A wszystkie opinie uzyskane przez nasz urząd nie potwierdzają, że "Walentyna" jest zabytkiem archeologicznym. W związku z powyższym, w tej kwestii musi się wypowiedzieć właściwy organ. A o dalszych losach czołgu rozstrzygać będą przepisy Kodeksu Cywilnego - dodaje. Podobnie jak my, formułowanymi zarzutami zdumieni są liczni reprezentanci środowiska eksploratorów, którzy znając od podszewki procedury poprzedzające działania eksploracyjne, a zwłaszcza szczególną "czujność" urzędów konserwatorskich, z najwyższą ostrożnością wydających zezwolenia na poszukiwania, nie dopuszczają myśli, by w tej, tak spektakularnej sprawie popełniono błąd. - Pan, który podważa legalność naszych działań, nie koresponduje z nami bezpośrednio. Tylko raz zwrócił się do naszego urzędu, w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej, o udostępnienie decyzji. Wówczas nie kwestionował naszych rozstrzygnięć. Zadawał szereg pytań dotyczących procedur, domagając się udzielenia odpowiedzi, czy np. Muzeum Wojska Polskiego zwracało się do nas z wnioskiem o przejęcie czołgu do swoich zbiorów - mówi p. konserwator Elżbieta Bąbka-Horbacz, kierownik Delegatury Urzędu Ochrony Zabytków w Sieradzu. - Udzieliliśmy odpowiedzi na wszystkie zadawane nam pytania, bowiem uważamy, że te informacje są ogólnodostępne i nie ma powodów, aby je utajniać... Wiedza o działaniach administracji publicznej powinna być jawna, oczywiście w zakresie określonym przez ustawę. Niespodziewanie na początku grudnia br. otrzymaliśmy pismo z Departamentu Ochrony Zabytków MKiDN z prośbą o przekazanie pełnej dokumentacji w związku z pismem skierowanym do Ministerstwa przez Pana Lewandowskiego, w którym - jak rozumiem na podstawie udzielonych przez nas informacji - kwestionuje legalność udzielonego p. Kopczyńskiemu pozwolenia. Do momentu rozstrzygnięcia tej kwestii, nie chciałabym jej jednak szerzej komentować, ani zajmować stanowiska w kwestii prawnych podstaw podjętej decyzji. Obecnie toczy się postępowanie wyjaśniające - informuje pani konserwator. - Dodam jedynie, że udzielając pozwolenia działaliśmy zgodnie z interesem i dobrem zabytku. Zależało nam w szczególności na jego ochronie, ponieważ wiemy z doświadczenia, że przedmiot odszukany, pozostawiony sam sobie może zostać bezpowrotnie utracony. Wiadomo nie od dziś, że gdyby zainteresowali się nim złomiarze, strata byłaby niepowetowana. Tylko dobro zabytku i jego ochrona przyświecała nam w momencie udzielania zgody, szczególnie, że osoba, która zwróciła się do nas z wnioskiem o udzielenie pozwolenia na poszukiwanie, w którym zawarte było uzasadnienie konieczności natychmiastowego wydobycia - co podkreślam - dawała pełną gwarancję transparentności intencji i działań. Znamy p. Kopczyńskiego, wiemy jaką działalnością się zajmuje od wielu lat. Wiemy też, że dysponuje odpowiednim miejscem na ekspozycję pojazdu, zapleczem technicznym i niezbędnym doświadczeniem przy konserwacji i renowacji zabytków techniki militarnej, a przede wszystkim możliwościami i środkami na jego zabezpieczenie. Stąd decyzja o tymczasowym przechowywaniu pojazdu, łącznie ze wstępnymi, koniecznymi pracami konserwacyjnymi niezbędnymi dla powstrzymania destrukcji. Kopczyński nie kryje rozgoryczenia Osobą, chyba najbardziej zaskoczoną takim obrotem sprawy jest Jacek Kopczyński, który w rozmowie z nami nie potrafi ukryć rozgoryczenia. - Trudno mi zrozumieć zaistniałą sytuację. Otrzymałem w trybie decyzji administracyjnej zgodę na podjęcie działań, i na jej podstawie przeprowadziłem konieczne prace. Całkowicie nie rozumiem przyczyn, dla których wdrożono postępowanie wyjaśniające - mam nadzieję, że to po prostu urzędnicza pragmatyka. Trudno jednak, bym nie łączył zaistniałej sytuacji z zapytaniami o prawne przesłanki decyzji urzędu konserwatorskiego, jakie w rozmowie ze mną wkrótce potem formułował p. Piotr Lewandowski - współzałożyciel prywatnego poznańskiego Muzeum Eksploracji. Znamy się od lat. Bywało, że wcześniej wielokrotnie odwiedzał mnie w Łodzi, i zawsze spotykał się z życzliwością z mojej strony. W piątek, w dniu wydobycia "Walentyny" w rozmowie telefonicznej jedynie gratulował mi odkrycia, lecz w kilka dni później, dowiedziałem się, że zaczęły napływać pisma o udostępnienie dokumentacji i uzasadnienie podstaw wydania pozytywnej dla mnie decyzji - mówi rozżalony kolekcjoner. - Spytałem wprost Piotra Lewandowskiego o przyczyny jego zarzutów, a zwłaszcza o motywy jego działań - przyzna pani redaktor, że czymś zupełnie niecodziennym jest, wręcz niespotykanym, by działania podjęte i prowadzone na podstawie administracyjnej decyzji urzędu konserwatorskiego, w jakiś sposób ktoś podważał - bo przecież mam prawo tak właśnie interpretować to szczególne zainteresowanie. W obszarze naszej - środowiska eksploracyjnego - aktywności problemem są akcje prowadzone na "dziko" - bez zezwoleń, zgód itd., to tam prawnicza dociekliwość powinna kierować swe ostrze. I chociaż, jak rozumiem, w przypadku "Walentyny" kwestionowany jest nie tyle przebieg działań mojej grupy eksploracyjnej, co tryb, czy też merytoryka wydanej decyzji administracyjnej, to w efekcie na sławę tego wyjątkowego zabytku pada cień - mówi Jacek Kopczyński, a rozgoryczenie zastępuje gniew. "Walentyna" to diament I trudno się dziwić. Jest oczywiste, że "Walentyna" to diament w kolekcji pojazdów militarnych. Czy nie jest czasami tak, że jej blask obudził czyjeś pożądanie... na przykład właścicieli poznańskiej placówki? - No, ale winien jestem jeszcze odpowiedź na moje pytanie - usłyszałem od p. Piotra, że podejmuje je... z troski o interesy środowiska! Obawiam się, że z naciskiem na interesy właśnie - dodaje Jacek Kopczyński. Aspekty prawne rzeczywiście są dla środowiska niezwykle istotne. Jest prawdą, że od lat walczy ono ze schematami, zmaga się z zarzutami, które chociaż w istocie odnosić się powinny do podejmujących nielegalne działania, rykoszetem biją we wszystkich tych, którzy podejmują wysiłek eksploracyjny, jak również - nie mniejszy - administracyjny. Środowiskowa świadomość prawnych regulacji i gotowość ich wypełniania idzie w parze - co trzeba koniecznie podkreślić - z rosnącą otwartością urzędów konserwatorskich na współpracę z eksploratorami. Tę otwartość jednak skutecznie zamknie obawa urzędnika, którego kompetencja będzie podważana, a kontekst w oczywisty sposób skieruje się przeciwko miłośnikom militariów i eksploratorom psując w efekcie - nawet niezamierzonym - ich reputację, dobre imię i wiarygodność. - Nie ukrywam, że te nieoczekiwane zdarzenia zniechęciły mnie do wszelkich poczynań. Zostały zaburzone moje wyobrażenia o ludzkiej przyzwoitości. Odczytywane przeze mnie czyste intencje ww. osoby, musiałem wyrzucić do kosza. Przestaję również zadawać pytanie, dlaczego? To niegodziwe, aby osoba działająca w podobnym obszarze, podejmowała kroki zmierzające do podważenia legalności decyzji administracyjnych przychylnych dla innej osoby reprezentującej to samo środowisko. "Walentyna" jest w dobrych rękach? Nigdy nie przypuszczałem, że moja dotychczasowa praca i to, co robię, stanie się przyczynkiem do tego typu działań. Wyobrażam sobie, że środowisko osób związanych z kolekcjonerstwem nigdy nie da legitymacji-upoważnienia do reprezentowania siebie przez przedstawicieli placówki z Przeźmierowa. Wszystkich będę przestrzegał przed tą spółką - na koniec rozmowy dodaje Jacek Kopczyński. Słowa łódzkiego kolekcjonera budzą niepokój. Ten znany w środowisku kolekcjoner pojazdów militarnych i organizator kultowych już łódzkich targów Moto Weteran Bazar, z grupą współpracowników, przyjaciół i pasjonatów dokonał niezwykłego odkrycia. Odkrycia, którego efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Na swoją pozycję pracował długie lata. Posiada spory zbiór zabytkowych pojazdów, dysponuje odpowiednim zapleczem technicznym i niezbędnym doświadczeniem przy remontach, konserwacji i renowacji zabytków techniki militarnej. Współpracuje również z licznymi placówkami muzealnymi i dydaktycznymi. "Walentyna" jest więc w dobrych rękach. Ponadto ważny interes lokalnej społeczności, jakim jest zachowanie jej na sieradzkiej ziemi, dzięki konserwatorskiej decyzji oraz wysiłkowi grupy pasjonatów został zrealizowany. Temu faktowi nie zaprzeczy nawet postępowanie wyjaśniające. Jesteśmy przekonani, że urzędnicy znają jego normatywną rangę. - Uważamy, że to jest obiekt o charakterze wyjątkowym, i byłoby dobrze, gdyby wzbogacił lokalne zbiory. Zależy nam na tym, aby ten pojazd nie opuścił naszego terenu, dlatego, że jest ściśle związany z wycinkiem historii naszego regionu, gdzie toczyły się walki i został porzucony. Żyją jeszcze świadkowie, którzy pamiętają te zdarzenia - mówi pani konserwator. - Drugi rozdział historii "Walentyny" - to jej załoga. Czterech rosyjskich czołgistów zakwaterowanych zostało w mieszkaniach Warcian. Zawiązały się sympatie, przyjaźnie. W końcu jednak żołnierze zostali wezwani na front. Prawdopodobnie zdobywali Berlin - dodaje p. Barbara Głowacka-Fronckiewicz. Do tematu zapewne wrócimy. Zawieszamy go jedynie do czasu rozstrzygnięcia wszystkich wątpliwości. PS. Spróbujemy także uzyskać komentarz przedstawicieli Muzeum Eksploracji. Pomimo, że wielokrotne próby odwiedzin prywatnego Muzeum Eksploracji, jak również kontaktu z jego założycielami nie powiodły się. Telefon milczy. Zdjęcia: arch. redakcji. Izabela Kwiecińska