Andrzej Nowak: W polemice z Milanem Kunderą skrytykował Pan mit kulturalnej jedności Europy Środkowej, jedności opartej na wspólnocie historycznego doświadczenia i politycznej rzeczywistości. Wielu świetnych twórców kultury tego regionu podtrzymuje ten mit. Jak dzisiaj, kiedy kruszy się wspólny polityczny mianownik Europy - sowiecka dom nacja, ocenia pan koncepcje kulturotwórczej wartości tego obszaru? Josif Brodski: - Stosowanie pojęć geograficznych czy historycznych dla zdeterminowania zjawisk kultury jest oczywistym fałszem. Stawiać literaturę, kulturę, poezję w zależności od politycznej sytuacji to absurd. To szalenie naiwne podejście, na jakie pozwolić sobie może publicysta, krytyk marksistowski - to właśnie marksistowskie dziedzictwo. - Sztuka, literatura zwłaszcza, rozwija się niezależnie od politycznej rzeczywistości. Gdyby twórczość literacka zależała naprawdę w sposób decydujący od faktów wytworzonych przez świat polityki, to mielibyśmy z pewnością o wiele więcej literatury. Sztuka nie opiera się tylko na bezpośrednim doświadczeniu narzucanym przez okoliczności zewnętrzne. Można przeżyć zrzucenie bomby atomowej w Hiroszimie albo 20 lat w obozie koncentracyjnym i nie napisać ani jednego dobrego wersu. Można także na samo tylko wspomnienie pięknej dziewczyny stworzyć nieśmiertelne strofy - takie na przykład, jak Puszkina "Ja pomniu czudnoje mgnowienije...". - Jedyną realną wspólnotę Europy Wschodniej - krajów RWPG i Układu Warszawskiego - wyznaczają obecnie problemy gospodarcze. Obawiam się, że wspólnym mianownikiem będą takie ogromne trudności w rozwiązywaniu tych problemów. Wszystkie te kraje wymagają olbrzymiego zastrzyku inwestycji, znacznego wkładu zagranicznego kapitału, a jednocześnie są to już kraje-dłużnicy. Perspektywa wspólna dla Europy Wschodniej to perspektywa człowieka, który winien jest pieniądze, a nie może ich zwrócić. To bardzo przygnębiające. Czy wielkie przełomy polityczne, rok 1917 czy 1918 w Polsce, nie stanowiły wyzwań dla przemian w sferze kultury, literatury? Czy nie jest takim wyzwaniem - niepodjętym dotąd przez twórców - współczesny "cud polityczny" wschodnioeuropejskiej rewolucji 1989 roku? - Sztuka jest owocem wysiłków jednostki. Sztukę rodzi nie historia, lecz właśnie jednostka. Historia jest natomiast doświadczeniem kolektywnym. W rzeczywistości to sztuka, literatura wpływa raczej na polityczne przemiany niż na odwrót. Rok 1917 nie przyniósł żadnej nowej wielkiej sztuki. - Poeci, którzy są dumą Rosji, dumą literatury światowej - Osip Mandelsztam, Anna Achmatowa, Marina Cwietajewa - rozpoczynali literacką karierę jeszcze przed rewolucją bolszewicką, w pierwszej dekadzie stulecia. Sądzę, że gdyby nie było rewolucji, ich twórczość rozwinęłaby się co najmniej równie znakomicie. Mamy tu do czynienia z indywidualnym talentem, darem nie historii, ale kodu genetycznego. Wraz z upadkiem komunizmu traci sens społeczna rola intelektualistów, pisarzy angażujących się w obronę prawdziwego słowa i elementarnych wartości etycznych, zagrożonych przez totalitarny system. Czy w demokracji, gdzie nie ma takiego zagrożenia, intelektualiści i pisarze z dawnym zapałem powinni angażować się w politykę? W jakim charakterze? - Rola literatów w społeczeństwie jest zawsze bardzo prosta: dobrze pisać. Jeśli chcą zajmować się komentowaniem wydarzeń politycznych, uczestnictwem w nich - mogą to naturalnie czynić. To już kwestia ich charakteru, usposobienia. Jeśli jednak nie chcą przyjmować takiej politycznej roli, to absolutnie nie należy im jej na rzucać. W każdym wypadku należy być tutaj bardzo ostrożnym. - Zawsze jednak bardziej odpowiada mi sytuacja, w której to intelektualista miesza się do życia politycznego, aniżeli taka, kiedy polityka wtrąca się w życie osobiste intelektualisty. Gdy zachodzi ta druga sytuacja - jak w systemie komunistycznym - intelektualista, pisarz ma oczywiste prawo reagowania na nią. Jeśli jednak świat polityki zostawia pisarza w spokoju, wówczas jego prawo do komentowania, a tym bardziej kreowania politycznego życia, ulega wyraźnej erozji. - Ze Wschodu, ze Wschodniej Europy na Zachód patrzy się jak na normalne społeczeństwa, na pewien ideał politycznej normalności. Powiedzmy zatem, że w społeczeństwie zachodnim pisarz, a już zwłaszcza poeta nie odgrywa żadnej politycznej roli. Poeta spełnia swoje społeczne zadanie jakością liryzmu, jaką może osiągnąć w swoim utworze. I to jest o wiele ważniejsze - obdarować, uzbroić człowieka dziełem sztuki, nie zaś pchać się na trybunę i krzyczeć. Jak w tym kontekście ocenia Pan twórczość Aleksandra Sołżenicyna - pisarza przyjmującego rolę proroka moralnego, politycznego, jak świadczy o tym choćby jego ostatni tekst polityczny "Jak odbudować Rosję"? - Sołżenicyn to oczywiście wielki pisarz, choć wartość stylu jego prozy jest dyskusyjna. Sołżenicyn jest mi szczególnie drogi przez wszystko to, co napisał, dokumentując ogrom ofiar komunistycznego systemu. Obowiązkiem 300 milionów obywateli Związku Sowieckiego powinna być lektura jego dzieł. Jeśli jednak idzie o publicystykę polityczną Sołżenicyna - to absolutna bzdura. Poważny człowiek nie powinien pozwolić sobie na takie wystąpienia. Podkreślał Pan, że obca jest Panu intelektualistyczna pokusa uczestnictwa w polityce. Właśnie dlatego zapytam: jak Pan ocenia - z dystansu poety i obserwatora od 18 lat mieszkającego w Ameryce - polityczną rzeczywistość dzisiejszej Polski i Europy Wschodniej? - Myślę, że dokonuje się tutaj proces brzemienny bardzo dramatycznymi konsekwencjami. W okresie przechodzenia do gospodarki rynkowej Polskę czeka na pewno niezmiernie trudna przyszłość. Wasz kraj jeszcze przynajmniej przez 10 lat znajdować się będzie w bardzo ciężkim położeniu ekonomicznym. Groźba nędzy zawiśnie nad każdym człowiekiem w tym kraju. Wiem, że nędza degeneruje człowieka nie mniej niż wszechobecność Urzędu Bezpieczeństwa. Ona najbardziej ogranicza ludzki potencjał. - Wczoraj byłem na Rynku [w Krakowie] w czasie manifestacji przedwyborczej Lecha Wałęsy. To było niezwykłe wydarzenia. Jedyne, co mnie zasmuciło w tej radosnej ekstazie, to potwierdzenie faktu, iż nikt nie mówi Polakom, że przed wami dosyć straszna, dosyć długa droga. Mogą się na owej drodze ujawnić najróżniejsze formy reakcji na nędzę. W procesie budowy gospodarki rynkowej mogą pojawić się także ostre nierówności społeczne, takie same, jakie 80 lat temu stworzyły warunki do narodzin systemu komunistycznego. I o tym nikt nie mówi. - Gdy spojrzeć szerzej - na kraje RWPG, Układu Warszawskiego - to powiedzieć mogę najpierw, że Polacy zasłużyli na osiągniętą wolność, inne narody natomiast nieco mniej. Niezależnie od tego sądzę jednak, że przyszłość wszystkich narodów tego regionu jest dość ponura - z przyczyn ekonomicznych przede wszystkim. To przyszłość krajów, które stały się dłużnikami. Wiecie, kto jest te mu winien, lecz rzecz nie w tym, kto zawinił. Rzecz w tym, jak teraz przyjdzie żyć ludziom w stworzonych przez ten ogromny dług, przez wymóg jego spłacania, warunkach. - Głównym wierzycielem krajów Europy Wschodniej będą Niemcy, które staną się finansowym supermocarstwem kontynentu. Niemcy uzależnią tą drogą od siebie nie tylko Wschód, lecz także Zachód Europy. Zagrożenie, jakie stąd wynika, nie ma oczywiście charakteru militarnego. Dług finansowy to jednak forma okupacji o wiele bardziej efektywna nawet od środków wojskowych. Dług tworzy poczucie winy u jednostki. Teraz staje się to zjawiskiem kolektywnym. Tyle, jeśli idzie o przyszłość Europy Wschodniej. Kraków, 17 -18 października 1990 roku ----- Rozmowa opublikowana w dzienniku "Czas Krakowski" z 27 -28 października 1990 roku. Tytuł artykułu pochodzi od redakcji INTERIA.PL Josif Aleksandrowicz Brodski (1940 - 1996) - jeden z najwybitniejszych poetów i eseistów XX wieku. Wydalony z ZSRR (1972), zmarł w Nowym Jorku. Laureat Literackiej Nagrody Nobla (1987).