Po okresie ożywionych kontaktów w średniowieczu, gdy Wacław II z czeskiej dynastii Przemyślidów zasiadł na tronie polskim, a Władysław II Jagiellończyk został królem Czech, w epoce nowożytnej dwa największe państwa Słowian zachodnich niejako odwróciły się od siebie plecami. Mimo językowej i geograficznej bliskości, dystans polityczny pomiędzy Pragą a Warszawą powiększał się coraz bardziej. Nie zmienił tego upadek Rzeczypospolitej w XVIII wieku. Odrodzenie czeskiego poczucia odrębności narodowej, jakie miało miejsce w następnym stuleciu, pogłębiło jeszcze bardziej te różnice. Trudne sąsiedztwo Czesi, pozostający pod władzą dynastii Habsburgów i zmagający się z silną germanizacją społeczeństwa, sympatyzowali z Rosją świadomie kokietującą narody słowiańskie Europy, i upatrywali w niej wyzwoliciela spod obcego panowania. Dla Polaków, to właśnie Rosja stanowiła największe zagrożenie bytu narodowego. Wielu intelektualistów i działaczy społecznych z Czech miało za złe swoim północnym sąsiadom "rusofobiczne ekscesy" i potępiało polską niechęć wobec ideologii panslawizmu propagowanej przez Rosjan. W Galicji z kolei komentowano, nie bez złośliwości, posuniętą nieraz aż do absurdu wiernopoddańczą lojalność wobec władzy, okazywaną przez Czechów - urzędników zaborczego aparatu państwowego. Symbolem zupełnego rozejścia się politycznych dróg obu narodów może być fakt, że podczas Wielkiej Wojny, gdy przyszły Naczelnik Rzeczypospolitej, Józef Piłsudski, tworzył u boku armii habsburskiej legion do walki z Rosją, przyszły pierwszy prezydent Czechosłowacji, Tomasz Masaryk, patronował czeskiej ochotniczej formacji bojowej walczącej po stronie Rosji. Klęska wojenna Niemiec i rozpad Austro-Węgier w 1918 roku utorowały drogę do niepodległości zarówno odrodzonej Polski, jak i nowo powstałego państwa Czechów i Słowaków. Warto przypomnieć, że na przestrzeni dziejów Słowacy nie wytworzyli trwałej własnej państwowości, przez wieki pozostając pod władzą Królestwa Węgier. Proklamowana w Pradze Republika Czechosłowacka, kierowana przez Tomasza Masaryka i Karla Kramářa, niemal od początku swojego istnienia przyjęła kurs polityczny nieprzyjazny Polsce. Nadrzędnym celem Pragi było uzyskanie mitycznej wspólnej granicy z Rosją, co traktowano jako aksjomat polityki zagranicznej. Realizacja tego założenia była sprzeczna z polską racją stanu, opartą na dążeniu do wyparcia Rosji jak najdalej na wschód. Politycy czechosłowaccy starali się temu zapobiec, utrudniając m.in. dostawy broni i amunicji dostarczanych do Polski przez ich terytorium. Jednak najbardziej drażliwą sprawą okazały się roszczenia terytorialne wobec Śląska Cieszyńskiego. Region ten, historycznie i etnicznie bez wątpienia związany bardziej z Polską, niż Czechami, przyznany został Rzeczypospolitej decyzją lokalnej władzy powstałej po likwidacji austro-węgierskiego aparatu państwowego. Mocą porozumienia pomiędzy polską Radą Narodową Księstwa Cieszyńskiego a czeskim Zemským Národním Výborem pro Slezsko, zawartego 5 listopada 1918 roku, sporne terytorium podzielono, a obszary zamieszkane w większości przez ludność polską przyznano Polsce. Niestety, Praga nie chciała uznać tego pokojowego - i jak się wydaje - uczciwego rozstrzygnięcia. Korzystając z zaangażowania większości skromnych sił tworzącego się dopiero Wojska Polskiego na froncie galicyjskim, w styczniu 1919 roku oddziały czechosłowackie, wśród których najistotniejszą rolę odgrywały świeżo przybyłe z Włoch oddziały ochotnicze (odpowiednik polskiej Armii Błękitnej gen. Hallera), zbrojnie zajęły Spisz, Orawę, Śląsk Cieszyński. Wobec słabości polskich obrońców (ok. 1.500 ochotników), żołnierze generała Josefa Šnejdarka (16 tys. doświadczonych frontowców!) bez trudności przekroczyli Olzę i wtargnęli do Małopolski. Nie obyło się wówczas bez tragicznego epizodu - "legionarze" dopuścili się zbrodni wojennej, zabijając kilkunastu polskich jeńców wojennych z 12. pułku piechoty, ujętych podczas walk o Stonawę. Fakt ten bardzo negatywnie wpłynął na postrzeganie Czechosłowacji przez polską opinię publiczną. Żołnierze polscy stawili agresorom zacięty opór w trzydniowej bitwie pod Skoczowem (ich bohaterstwo upamiętnia odpowiednia inskrypcja na warszawskim Grobie Nieznanego Żołnierza). Pod naciskiem mocarstw Ententy walki przerwano, ale mimo przyznania Czechom części spornego terytorium, Praga lekceważyła warunki rozejmu prowadząc politykę faktów dokonanych. Ostatecznie Masaryk dopiął swego w krytycznych dniach ofensywy bolszewickiej przeciwko Polsce. Podczas konferencji w Spa, premier Grabski oddał bez plebiscytu (a jego wynik byłby dla Czech zdecydowanie niekorzystny) całą zaolziańską część Śląska Cieszyńskiego. W tym czasie w Koszycach i Munkaczu, pod auspicjami armii czechosłowackiej, formowano legiony ukraińskie, złożone z weteranów niedawnej wojny o Małopolskę Wschodnią... Trudno dziwić się, że w międzywojennej Polsce Czechosłowacja nie była uważana za państwo przyjazne. Sroga polityka wobec polskiej większości Zaolzia przyniosła oczekiwane wyniki - zabójstwa działaczy społecznych, dyskryminacja narodowa, bezwzględna czechizacja szkół przyczyniły się do odpływu tysięcy Polaków ze Śląska Cieszyńskiego szukających azylu w Ojczyźnie. Wkrótce - zapewne nie bez celowych przekłamań - stosunki narodowościowe Zaolzia uległy odwróceniu. Polacy stali się mniejszością na swojej ojczystej ziemi... Premier Wincenty Witos, ludowiec, którego trudno byłoby posądzać o nacjonalistyczne resentymenty, tak podsumował efekty polityki Pragi w swoim przemówieniu z 24 września 1920 roku: "(...) Spotkał naród polski cios, który silnie zaważyć musiał na kształtowaniu się naszego stosunku do republiki czechosłowackiej. Wyrokiem Rady Ambasadorów przyznany został Czechom szmat rdzennie polskiej ziemi, mającej bardzo znaczną większość polską. Przyznane zostały Czechom nawet te okręgi, do których Czesi nie powinni nigdy rościć pretensji (...) Wyrok ten wykopał przepaść między oboma narodami (...)". Mimo - odosobnionych zresztą - głosów niektórych polskich polityków i publicystów, postulat "odwilży" pomiędzy Pragą a Warszawą, zbliżenia politycznego, a nawet sojuszu militarnego w obliczu zagrożenia przez Niemcy, zwłaszcza po wyborczym zwycięstwie Hitlera w roku 1933, pozostawały bez echa. Nie bez znaczenia były przy tym wpływy dyplomacji francuskiej, stale faworyzującej Czechosłowację kosztem Polski oraz sowieckiej, kontynuującej odziedziczoną po carskiej Rosji politykę "neo-panslawistyczną" wzmocnioną dodatkowo eksportem ideologii komunistycznej. Historia lubi czasem okrutnie zadrwić z narodów i państw. Tak też stało się z Czechosłowacją, krajem - wbrew propagowanemu wizerunkowi nowoczesnej demokracji - rozdzieranym nierozwiązywalnymi konfliktami etnicznymi. "Polityczne małżeństwo" Czech i Słowacji okazało się związkiem niezbyt partnerskim, bo w praktyce biedni i słabo wykształceni w swojej masie Słowacy znaleźli się pod absolutną dominacją zachodnich pobratymców, dążących nieoficjalnie, ale skutecznie do czechizacji kraju. Z czasem rozczarowanie wspólnym państwem okazało się czynnikiem przeważającym i coraz więcej Słowaków dostrzegało konieczność politycznego usamodzielnienia się od Pragi. Sytuację pogarszała dodatkowo znaczna liczba mniejszości narodowych - Węgrów i Rusinów na Słowacji, a w Czechach Niemców. Ci ostatni stali się narzędziem politycznego nacisku wywieranego na władze Czechosłowacji przez nazistowskie Niemcy, dążące do zagarnięcia "Sudetenlandu". Tak więc, gdy jesienią 1938 roku, za zgodą tak dotąd przychylnych Pradze mocarstw stało się zadość żądaniom Hitlera, także i władze Polski postanowiły odzyskać zagarnięte siłą i dyplomatycznym szantażem tereny Zaolzia. Z perspektywy II wojny światowej i okresu powojennego powszechnie ocenia się ten krok za najgorszy z błędów politycznych okresu międzywojennego. Jednak dla ówczesnej opinii publicznej było to jedynie przywrócenie stanu pierwotnego, naprawienie zła wyrządzonego czeską agresją oraz presją Francji i Anglii w roku 1919 i 1920. Polacy z Ziemi Cieszyńskiej witali wkraczające Wojsko Polskie jako wyzwolicieli. Wielu zaangażowało się w likwidację czechosłowackiego aparatu państwowego, powstał nawet zbrojny Legion Zaolziański, który wszedł w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Śląsk". Nieczęsto pamięta się o znamiennym fakcie wypływającym z sarmackiej zasady "swojego nie damy, cudzego nie chcemy", że po zajęciu Zaolzia (i wyprzedzeniu Niemców, pragnących zająć Bogumin!) władze polskie oddały Czechom tereny w okolicy Rychwałdu, Szobiszowic i Domasławic, jako obszar etnicznie niepolski. Antypolska propaganda rozpętana przez środowiska prosowieckie w krajach Zachodu postawiła nas wśród agresorów rozbierających nieszczęsną Czechosłowację, choć w Monachium o jej losie nie decydowali Beck i Mościcki, lecz Chamberlain, Daladier i Mussolini... Nie trzeba dodawać, że i w samych Czechach niechęć wobec Polski była ogromna. W takich okolicznościach trudno było oczekiwać jakichkolwiek przyjaznych gestów po obu stronach, a jednak... Wróg naszego wroga, czyli przez Polskę ku Czechosłowacji Mimo że niemiecka hegemonia, a od 15 marca 1939 r. okupacja Czech, była o wiele łagodniejsza od późniejszych ludobójczych represji niemieckich w Polsce, wielu obywateli nowo utworzonego Protektoratu Czech i Moraw uważało za swój obowiązek udać się na emigrację wzorem prezydenta Eduarda Beneša i tam szukać sposobności do odzyskania suwerenności kraju. Usamodzielniona od Pragi lecz okrojona przez Węgry Republika Słowacka przyjęła politykę proniemiecką. Nie wszyscy Słowacy ją popierali. Niektórzy - zwłaszcza byli żołnierze armii czechosłowackiej - szli za przykładem Czechów. Jednak najdogodniejsza droga na Zachód była odcięta przez terytoria III Rzeszy. Tak więc, mimo bardzo napiętych do niedawna relacji czechosłowacko-polskich, wielu uchodźców przybywało na terytorium Rzeczypospolitej. Co znamienne - Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie zażądało likwidacji ani czechosłowackiej ambasady w Warszawie, ani konsulatu generalnego w Krakowie, choć de iure państwo czechosłowackie już nie istniało. Dyplomaci czechosłowaccy w Polsce zadeklarowali bowiem lojalność wobec emigracyjnego prezydenta Beneša, nieoficjalnie wspieranemu przez Brytyjczyków, którzy poprzez swój katowicki konsulat także pomagali uchodźcom w uzyskaniu wiz wjazdowych do Zjednoczonego Królestwa. Do sierpnia 1939 roku azyl w Polsce znalazło ponad 3800 obywateli Czechosłowacji, w tym około 40% stanowili Słowacy. Większość imigrantów traktowała Polskę jako kraj tranzytowy, oczekując na wyjazd do Francji lub Anglii. Byli wśród nich także późniejsi znakomici lotnicy, przyszłe asy myśliwskie, jak: Karel Kuttelwascher, Alois Vašátko i Leopold Šrom. Ogółem niespełna 3 tys. osób, w tym blisko 1100 żołnierzy, głównie pilotów i specjalistów naziemnych lotnictwa czechosłowackiego opuściło Polskę, by wstąpić ochotniczo do francuskich sił zbrojnych, jednak we Francji niezależnie od stopnia, kwalifikacji i specjalności zaproponowano im służbę w... piechocie Legii Cudzoziemskiej. Wobec tak "atrakcyjnej perspektywy" niektórzy Czechosłowacy postanowili pozostać w Polsce. W tej liczbie znalazła się także grupa oficerów sztabowych z generałem armii Lvem Prchalą. Ten ambitny dowódca i polityk o konserwatywnych poglądach pozostawał w konflikcie z liberalnym demokratą Benešem i zamierzał w przyszłości doprowadzić do pojednania z Polską, a nawet - być może - do powołania jej konfederacji z odnowionym państwem Czechów i Słowaków. Plany te znajdowały życzliwe echo wśród polskich czynników politycznych. Komendantem grupy czechosłowackich uchodźców w Krakowie (Bronowice Małe) został podpułkownik Ludvik Svoboda, weteran Wielkiej Wojny, żołnierz Legionu Czechosłowackiego w Rosji, zawodowy oficer piechoty. W sierpniu 1939 r. pod jego dowództwem pozostawało około 900 emigrantów. Wobec narastającego zagrożenia ze strony Niemiec czechosłowackimi uchodźcami zainteresowały się polskie władze wojskowe, delegując oficera łącznikowego do Bronowic. Emigrantom zaproponowano wstąpienie do odrębnej formacji ochotniczej w sile batalionu. Przewidziano także możliwość wcielenia lotników do osobnej Eskadry Czechosłowackiej. Pod koniec sierpnia 1939 roku 632 Czechów i Słowaków wyjechało z Krakowa do Leśnej pod Baranowiczami, gdzie miało rozpocząć się formowanie i szkolenie czechosłowackiego oddziału bojowego. Napaść III Rzeszy na Rzeczpospolitą Polską znacznie przyśpieszyła bieg sprawy. Ostatecznie w dniu 3 września, po przystąpieniu do wojny mocarstw zachodnich, prezydent RP Mościcki proklamował powołanie do życia Legionu Czesko-Słowackiego pod komendą gen. Prchali. Już wcześniej do polskiego lotnictwa przyjęto 93 pilotów z Czechosłowacji, kierując ich do ośrodków szkoleniowych jako instruktorów pilotażu. Niektórzy z nich wykonywali bojowe loty na rozpoznanie, wykorzystując w tym celu nieuzbrojone samoloty szkolno-treningowe, a kilku poległo w walce ze wspólnym wrogiem. Czechosłowaccy piloci ze zdumieniem przekonali się, że w jednostkach przyjmowano ich z wielką życzliwością, tak odległą od antypolskich stereotypów utrwalonych wśród naszych południowych sąsiadów... Znalazł się w tym gronie Josef František, który zapisał chwalebną kartę w dziejach polskiego lotnictwa wojskowego, w roku 1940 najskuteczniejszy pilot polskiego dywizjonu 303. W Wielkiej Brytanii wybrał służbę pod znakiem biało-czerwonej szachownicy, choć kilkakrotnie proponowano mu wstąpienie do jednego z dywizjonów czechosłowackich. Pozostali w Bronowicach uchodźcy, w tym kilkudziesięciu lotników, w obliczu nadciągających wojsk niemieckich, 4 września wyruszyli pociągiem, by dołączyć do rodaków pod Baranowiczami. Uszkodzenia torów kolejowych spowodowały, że na miejsce dotarli dopiero po 8 dniach. W Leśnej nie zastali już Legionu, który zaledwie dzień wcześniej skierowany został na południe, w pobliże granicy rumuńskiej, gdzie miała się organizować linia ostatecznej obrony ("przedmoście rumuńskie"). Tam więc podążyli śladem rodaków. W dniu 15 września pluton karabinów maszynowych oddziału uczestniczył w obronie przeciwlotniczej podczas nalotu na lotnisko polowe Hluboczek Wielki w okolicy Tarnopola. Był to chrzest bojowy Legionu Czecho-Słowackiego. Poległ wówczas pierwszy jego żołnierz, Vítězslav Grünbaum. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, w tym ataku lotniczym uczestniczyły samoloty Słowackich Sił Powietrznych, a zatem doszło wówczas do walki bratobójczej... Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski oddział czechosłowacki stanął wobec dramatycznego wyboru, nie wolnego od motywacji politycznych. Zwolennicy gen. Prchali wybrali ewakuację do Rumunii, dokąd dotarli szczęśliwie 19 września. Później, dzięki życzliwej neutralności władz rumuńskich, część z nich zdołała przedostać się na Bliski Wschód, gdzie w ramach Batalionu Czechosłowackiego znów trafiła pod polskie dowództwo, broniąc twierdzy Tobruk. Większość, uznająca racje lewicującego płk. Svobody, postanowiła poddać się "sprzymierzeńcom" spod znaku czerwonej gwiazdy. 18 września około 700 Czechów i Słowaków złożyło broń i zostało internowanych przez Sowietów. Tu spotkało ich jednak gorzkie rozczarowanie - Stalin traktował sojusz z Hitlerem serio i nie chciał pozwolić, by czechosłowaccy antyfaszyści zasilili siły zbrojne mocarstw kapitalistycznych. Zamiast tranzytu do Francji, czeskich i słowackich legionistów czekały obozy jenieckie, gdzie (w warunkach znacznie lepszych niż Polacy) doczekali wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i powołania Batalionu Czechosłowackiego u boku Armii Czerwonej. Nie było też "czeskiego Katynia", czyli eliminacji "elementów klasowo obcych" jaka dotknęła oficerów polskich w sowieckiej niewoli. Dzięki temu Ludvik Svoboda został później dowódcą oddziałów czechosłowackich formowanych w ZSRR, na których czele wkroczył do kraju w roku 1945. Zwieńczeniem jego kariery była funkcja prezydenta Czechosłowacji, którą piastował w latach 1968-1975 a zatem w trudnym okresie po "braterskiej inwazji" w obronie dominacji Kremla nad Pragą. Pozostawił po sobie opinię dobrego dowódcy frontowego, ale ustępliwego i lojalnego wobec Sowietów aż do kolaboracji polityka. Jego dawny towarzysz broni z Polski i ideowy antagonista, generał armii Lev Prchala, nigdy nie wrócił do powojennej Czechosłowacji zdominowanej przez komunistów i zmarł na emigracji w Austrii, gdzie angażował się w trudne dzieło pojednania czesko-niemieckiego. Krótkie dzieje Legionu Czesko-Słowackiego, który wbrew powszechnym wówczas uprzedzeniom i resentymentom na linii Warszawa-Praga powstał, by przyłączyć się do walki ze wspólnym wrogiem, zasługują na większą niż dotąd uwagę. Warto podkreślać i upamiętniać takie - niestety zbyt rzadkie - przejawy przyjaznego współdziałania naszych narodów - tak bliskich, a zarazem tak od siebie odległych... Piotr Galik