Relacja świadka i dokumenty Poszukiwacze znają ten teren. Gdzieniegdzie poniemieckie ziemianki. Śladowe pozostałości po walkach. Tubki po margarynie Bona, niemieckie buteleczki medyczne, zagubione pociski do mauzera. Sam las cichy i spokojny. Wokół krzyża po "hitlerowskiej" okupacji znajdujemy ok. 100 łusek do pepeszy czy tetetki. W tej drugiej iglica była luźniejsza. Biła w spłonkę mniej centrycznie. Odnalezione łuski są więc raczej wszystkie wystrzelone z PPsz. Strzelali seriami... Każda łuska zaznaczana była w ziemi specjalnym znacznikiem. Te sygnowane przy spłonkach zawierały daty 1944 lub 1945. Dzięki pracy z wykrywaczem metalu "narysowaliśmy" na ziemi dokładną linię, na której stał pluton egzekucyjny. Później już bardziej chaotyczne łuski i pociski odnaleźliśmy na wysokości samej mogiły. Dobijano ofiary bądź sprawdzano, czy aby na pewno ktoś nie przeżył egzekucji. Gdy archeolodzy otworzyli wykop sondażowy, zarysowała się jama grobowa. Potwierdzało to relację 10-letniego wówczas Józefa Głażewskiego, który w 1946 roku poszedł z ojcem do lasu po chrust. Widział pięciu mężczyzn przywiezionych wojskową ciężarówką. Potem słyszał strzały. Odnalazł miejsce egzekucji. Z pospiesznie zasypanego dołu wystawały fragmenty butów. Później pan Józef postawił tam krzyż, a niedawno zaczął o tym opowiadać. - Wiedzieliśmy, kogo szukamy. Dostaliśmy relację i dokumenty z Sądu Doraźnego w Siedlcach, który na sesji wyjazdowej w Ostrołęce skazał pięciu mężczyzn na karę śmierci za napad z bronią w ręku. Nic w tej sprawie nie jest do końca jasne. Cały proces jest identyczny jak w przypadku wielu innych członków podziemia antykomunistycznego. Oskarżał ich krwawy prokurator Ireneusz Boliński (później znany adwokat białostocki -przyp. red.). Miał on na swoim koncie ok. 100 podobnych spraw. Nie niepokojony przez nikogo dożył swoich dni - mówi Wojciech Łuczak, prezes Fundacji Niezłomni. - Rekonstrukcja ostatnich chwil życia ofiar, wyłaniająca się z zeznań i z odkryć, jest straszna. Najpierw skazano ich w doraźnym procesie, a bezpośrednio po wydaniu wyroku zawieziono ciężarówką do lasu. Było popołudnie, raczej chłodno. Na jednej z czaszek zachowały się wełniane włókna czapki - relacjonuje archeolog Joanna Jarzęcka-Stąporek. Dano im łopaty i kazano wykopać grób. Nie był on duży: owalna jama o wymiarach ok. 2 na 3 metry i niespełna metr głęboka. Musieli stanąć przy jego krawędzi, wtedy pojedynczo strzelano do każdego. Następnie, by zagłuszyć hałas, mordercy włączyli silnik ciężarówki i zaczęli strzelać seriami z broni maszynowej. - Ciała ofiar mogły same wpaść do dołu, a może zostały wrzucone, lecz niewątpliwie były dopychane na siłę, by wszystkie się zmieściły. To się zbrodniarzom nie do końca udało, gdyż z mogiły wciąż wystawały fragmenty ciał, które dopiero później zasypano - dodaje Joanna Jarzęcka-Stąporek. - Jedna z ofiar miała skrępowane na plecach ręce, inna - przestrzelone kolana. W dwóch czaszkach znaleźliśmy kule, większość z nich znajdowała się jednak w okolicach klatki piersiowej. Przerażające jest to, że do ludzi uznawanych za wrogów ludu w latach ciężkiej komuny strzelali żołnierze w polskich mundurach z orłem bez korony... To nie Niemcy czy Rosjanie naciskali spust pepeszy - mówi ze smutkiem. Kody DNA Dzięki apelom Fundacji Niezłomni zgłosiły się już pierwsze rodziny ofiar. Oddały materiał genetyczny. Obecnie trwa profilowanie kodów DNA z próbek pobranych od odnalezionych pięciu mężczyzn. Po zakończeniu identyfikacji Fundacja Niezłomni będzie chciała zorganizować religijny pogrzeb, by dać rodzinom szansę na przeżycie tej ceremonii duchowo po latach, na pochowanie ojców czy dziadków w poświęconej ziemi. Robert Wit Wyrostkiewicz ----- Autor jest prezesem Mazowieckiego Stowarzyszenia Historycznego "Exploratorzy.pl", redaktorem naczelnym serwisu Archeolog.pl, uczestnikiem wielu prac archeologicznych i poszukiwawczych w Polsce i za granicą oraz współorganizatorem "Operacji Spichlerz" w Nowym Dworze Mazowieckim, a także współpracownikiem miesięcznika "Odkrywca" i tygodnika "Historia Zakazana".