Zanim skapitulowała Trzecia Rzesza, na zajętych przez aliantów zachodnich ziemiach Niemiec pojawili się oficerowie wywiadu USA i ubrani w wojskowe mundury naukowcy w tajnej misji ukrytej pod kryptonimem "Alsos". Ich zadaniem było zdobywanie wszelkich informacji o pracach prowadzonych w hitlerowskich Niemczech nad bronią jądrową. Ludzie z "Alsos" nie gardzili niczym. Gromadzili znalezione dokumenty i zeznania świadków. Szukali śladów prowadzonych prac badawczych, szukali potrzebnej doń aparatury oraz zapasów uranu i tzw. ciężkiej wody, czyli tlenku deuteru. Polowali też na naukowców, którzy podczas II wojny światowej swą wiedzą i umiejętnościami służyli zbrodniczemu państwu Adolfa Hitlera. Dziś nie da się ustalić, gdzie i w jakich okolicznościach w ręce ludzi z "Alsos" wpadły interesujące nas dokumenty. Oficerom amerykańskim nic nie mówiły pojawiające się w nich nazwy niemieckich - jak początkowo uznano - miejscowości: Posen, Nesselstedt, Birnbaum i Bielen. Ale gdy papiery przeczytali fachowcy z różnych dziedzin nauki, gdy na mapach sztabowych znaleziono nazwy powyższych miejscowości, wyłoniła się straszna prawda. Na okupowanych ziemiach Polski, w okolicach Poznania i Międzychodu, Niemcy przygotowywali się do produkcji najpotworniejszej z broni. Broni biologicznej. A więc nie atomowej, co niektórych ludzi z "Alsos" rozczarowało, ale - uważali inni - także broni masowego rażenia. Wiedza o niej i o naukowcach pracujących nad jej wyprodukowaniem może się przydać Stanom Zjednoczonym Ameryki - orzekli szefowie misji. Każdą z kartek tych dokumentów Amerykanie "ozdobili" pieczątkami "Alsos Mission" oraz "Secret" i na długie lata złożyli w archiwach. Z polecenia Göringa Naukowców współpracujących z "Alsos" musiała zaniepokoić treść pisma marszałka Rzeszy Hermanna Göringa z 1.VII.1943 roku do szefa Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, feldmarszałka Wilhelma Keitla. "W ramach Rady Badań Naukowych Rzeszy - pisał Göring, który stał na czele tej rady - przez mojego pełnomocnika, prof. dr. Blome, muszą zostać podjęte rozległe badania oraz odpowiednie środki w celu przygotowania ochrony ludności cywilnej na ewentualność użycia przez wroga biologicznych środków bojowych". Brzmi to jeszcze niewinnie, ale w dalszej części pisma Göring prosił Keitla, by feldmarszałek wydał poszczególnym zarządom Wehrmachtu polecenie "udostępnienia mojemu pełnomocnikowi wszystkich dokumentów potrzebnych do badawczego opracowania problemów dotyczących biologicznych środków bojowych, poinformowanie go o ukończonych, prowadzonych obecnie i planowanych pracach oraz wspieranie jego pracy". Pismo Göringa nie było pierwszym ogniwem łańcuszka, który zaprowadzi nas na jedną ze śródmiejskich ulic Międzychodu. Już dużo wcześniej, bo 24.IV.1942 roku, senat Towarzystwa Cesarza Fryderyka w Berlinie zajmował się sprawą utworzenia Centralnego Instytutu Badań nad Rakiem (Zentralinstitut für Krebsforschung e. V.) i powołania na jego dyrektora profesora Kurta Blome. Czytając protokół z posiedzenia Senatu, odnosi się nieodparte wrażenie, że zasiadający w nim uczeni nie tylko wiedzieli, iż nazwa instytutu będzie kamuflażem dla placówki zajmującej się tajnymi badaniami. Najprawdopodobniej wiedzieli też, jakimi konkretnie. Wszak na jego szefa rekomendowali zażartego nazistę, który w swej karierze naukowej miał epizod z przeprowadzaniem pseudonaukowych doświadczeń na ludziach w obozie koncentracyjnym w Dachau. Także na tym posiedzeniu Senatu Towarzystwa Cesarza Fryderyka wyrażono nadzieję, że Centralny Instytut Badań nad Rakiem powstanie "w dobrach przekazanych przez gauleitera Greisera koło Posen". W całość sprawy musiano zatem wtajemniczyć namiestnika Rzeszy w Kraju Warty Arthura Greisera.