Powodem trwającego kilka lat procesu były trzy publikacje Kani we "Wprost" w 2007 r. Jak napisała w tekście pt. "Agenci w gronostajach", prof. Ceynowa - wówczas rektor UG - w czasach PRL był agentem SB, według innej jej publikacji (pt. "Nowe fakty w sprawie rektora-agenta") miał też współpracować z wojskowymi służbami specjalnymi. Ceynowa zaprzeczał, w prywatnym procesie oskarżył Kanię i Janeckiego o zniesławienie. Przed gdańskim sądem toczył się zaś jego proces lustracyjny, w którym IPN twierdził, że Ceynowa miał związki ze specsłużbami PRL. W lipcu zeszłego roku sąd prawomocnie uznał, że b. rektor napisał prawdę podając, iż nie miał związków ze służbami specjalnymi PRL. Na czas procesu lustracyjnego sprawa Kani i Janeckiego była zawieszona. Wznowiona w tym roku, zakończyła się w środę. Mocą tego wyroku Kania ma zapłacić łącznie 5650 zł: 3 tys. zł grzywny, 2,5 tys. zł nawiązki na Dom Dziecka w Sopocie oraz zwrócić Ceynowie 150 zł kosztów procesu. Janecki, jako więcej zarabiający, ma zapłacić 7650 zł: 5 tys. zł tytułem grzywny, a nawiązkę i koszty procesu w tej samej wysokości co Kania. Ponadto sąd zarządził podanie wyroku do wiadomości publicznej. Sąd podkreślił, że orzeczona kara jest najłagodniejsza z przewidzianych za zniesławienie, czyli naruszenie art. 212 Kodeksu karnego (grozi za nie do roku więzienia, trwa społeczna kampania, której celem jest doprowadzenie do wykreślenia odpowiedzialności karnej za słowo), bo kary surowsze powinny być zarezerwowane dla bardziej drastycznych przypadków. Pełnomocnik prof. Ceynowy żądał dla oskarżonych kar pozbawienia wolności oraz grzywny. "Dziennikarz nie jest ani lepszy, ani gorszy od innych obywateli i powinien się liczyć z odpowiedzialnością za słowo" - mówił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Maciej Jabłoński. Według niego treść publikacji, w tym także sposób sformułowania tytułów i treści zdań z artykułu, nie pozostawiała "u przeciętnie rozgarniętego czytelnika", że prof. Ceynowa był agentem SB. "Czy autor publikacji dysponował dostateczną wiedzą, by tak pisać? Zdaniem sądu nie, bo materiały, jakimi dysponowała redakcja, nie były wystarczające do formułowania tak kategorycznych tez" - stwierdził sędzia Jabłoński. Jego zdaniem gdyby inkryminowane publikacje były sformułowane "w bardziej oględny sposób", nie byłoby procesu. Według sądu wprawdzie w dokumentach z IPN znalazło się stwierdzenie funkcjonariusza służb, że "spotkał się z kontaktem operacyjnym o kryptonimie AC i inicjały te zgadzają się z inicjałami oskarżyciela w tej sprawie, ale nie można z tego wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Z faktu, że funkcjonariusz państwowy wezwał kogoś na rozmowę jeszcze nie wynika, że ten ktoś jest tajnym i świadomym współpracownikiem służb". Sąd podkreślił, że za treść publikacji odpowiada nie tylko jej autor, ale także redaktor naczelny czasopisma - jak stanowi Prawo prasowe. Nie dał wiary twierdzeniom Janeckiego, że nie znał treści artykułów Doroty Kani. "Przecież to nie był jakiś drugorzędny tekst, tylko - można powiedzieć - news" - podkreślił. Wyrok jest nieprawomocny. Kania i Janecki powiedzieli PAP, że będą składać apelację do Sądu Okręgowego w Warszawie. Jak mówił Janecki, gdyby środowe orzeczenie sądu rejonowego stało się prawomocne, oznaczałoby to cenzurę. Przed gdańskim sądem w toku lustracyjnego procesu prof. Ceynowy IPN twierdził, że b. rektor UG miał współpracować z SB w latach 1988-90, gdy był pracownikiem Instytutu Anglistyki UG i z racji tej funkcji kontaktował się z anglojęzycznymi gośćmi. Gdański sąd, oczyszczając Ceynowę z lustracyjnego zarzutu, orzekł, że b. rektor został zarejestrowany jako tajny współpracownik pod pseudonimem TW "Lek", jednak odbyło się to bez jego wiedzy i zgody. Sąd przypomniał wtedy, że w 1977 r. SB próbowała zwerbować Ceynowę, ale ten zdecydowanie odmówił. W latach 80. Ceynowa był jednym z tłumaczy Lecha Wałęsy podczas jego spotkań z zagranicznymi gośćmi na plebanii parafii św. Brygidy w Gdańsku. Lustrowany naukowiec był rektorem Uniwersytetu Gdańskiego w latach 2002-2008. Obecnie jest dziekanem Wydziału Filologii UG.