O heroicznej i świetnie zorganizowanej obronie przed najazdem Armii Czerwonej opowiada Mateusz "Biszop" Biskup w trzecim tomie cyklu "Śladami zapomnianych bohaterów" Wydawnictwo Vesper, 2014. Przedstawiamy fragment tej publikacji, dotyczący wojny zimowej 1939-40. Finlandia, rejon rzeki Kollaa, 21 grudnia 1939 roku, godzina 15.00 Powoli zapadał zmierzch. Lekki wiatr strącał z drzew śnieżny puch, który zasypywał ślady butów widoczne na drodze prowadzącej do rzeki. Panował straszny mróz. Przynajmniej minus czterdzieści stopni Celsjusza. Jednak dla drobnego fińskiego żołnierza zakopanego po uszy w śnieżnej zaspie na zboczu niewielkiego pagórka nie było to żadnym problemem. Tam, skąd pochodził, takie temperatury w zimie były czymś normalnym. Przywykł do nich od dziecka. Złowił uchem skrzypiące odgłosy. Mocniej ścisnął w rękach karabin i dalej nasłuchiwał. Tak, to skrzypiał zmrożony śnieg deptany wojskowymi butami. Zza zakrętu wyłoniła się grupa żołnierzy ubranych w zielone mundury. Szli powoli, środkiem drogi, rozglądając się na boki. Zagrzebany w zaspie Fin uśmiechnął się lekko. Łatwiejszej zdobyczy nie mógł sobie wymarzyć. Pochylił głowę i starannie wycelował. Odczekał, aż szczerbinka z muszką idealnie zgrały się z głową żołnierza idącego na czele kilkuosobowego patrolu. Rozległ się głuchy wystrzał. Kupka śniegu usypana tuż przed wylotem lufy Mosina zadziałała jak prymitywny tłumik i doskonale zamaskowała płomień wylotowy. Radziecki żołnierz padł na drogę z przestrzeloną głową. Fin błyskawicznie przeładował karabin, wycelował i strzelił po raz drugi. Potem trzeci, czwarty i piąty. Na drodze leżały ciała pięciu Rosjan. Dwaj pozostali rzucili się w panice do ucieczki. Snajper odczekał jeszcze chwilę i wygrzebał się z zaspy, otrzepując śnieg z białego kombinezonu. Dzisiaj pobił własny rekord - zastrzelił dwudziestu pięciu wrogów. Finlandia, podobnie jak część Rzeczypospolitej, przez ponad sto lat (od 1809 do 1917 roku) należała do carskiej Rosji jako Wielkie Księstwo Finlandii. Koniec pierwszej wojny światowej, rewolucja bolszewicka w Rosji i olbrzymie przetasowania na europejskiej scenie politycznej stworzyły okazję do powstania niepodległej Finlandii, co też stało się faktem. Po krótkiej wojnie domowej, podczas której Finowie przy wsparciu Niemców pokonali komunistów, Finlandia stała się demokracją parlamentarną na wzór zachodni. W okresie międzywojennym Sowieci proponowali Finom współpracę wojskową, wysuwali też żądania drobnych korekt granicznych. Ci jednak nie byli zainteresowani bliższą komitywą z potężnym sąsiadem, związani byli bowiem politycznie z resztą neutralnych państw skandynawskich - Szwecją, Danią i Norwegią. Co więcej, w 1929 roku rozpoczęli budowę potężnej linii obronnej, zwanej Linią Mannerheima, od nazwiska szefa fińskiej Rady Obrony Państwa, marszałka Carla von Mannerheima. Linia ta, umiejętnie wpleciona w teren, ciągnęła się od brzegu Zatoki Fińskiej po jezioro Ładoga i miała zabezpieczyć Finlandię przed atakiem ze strony ZSRR. 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie podpisany został pakt Ribbentrop- Mołotow, którego tajny protokół przewidywał terytorialny podział Europy na niemiecką i rosyjską strefę wpływów. Na jego mocy połowa terytorium Polski, Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia miały przypaść ZSRR. Nieco ponad miesiąc później, po zajęciu wschodnich terenów Polski i podpisaniu paktu o granicach i przyjaźni z Niemcami, ZSRR zażądał od republik nadbałtyckich zawarcia umów umożliwiających wprowadzenie na ich tereny oddziałów Armii Czerwonej oraz instalację radzieckich baz wojskowych. Litwa, Łotwa i Estonia ugięły się. Od Finlandii Sowieci zażądali demontażu Linii Mannerheima, cofnięcia granicy na Przesmyku Karelskim o dwadzieścia pięć kilometrów oraz wydzierżawienia na trzydzieści lat półwyspu Hanko, na którym miała powstać baza sowieckiej marynarki wojennej. W zamian zaoferowali bezludny i porośnięty tajgą teren na północy. Finowie odrzucili sowieckie żądania, mając świadomość, że oznacza to wojnę. Jako pretekst posłużyło Stalinowi ostrzelanie przez sowiecką artylerię rosyjskiej przygranicznej wioski Mainila. Wystrzelono w sumie siedem pocisków, od których zginęły cztery osoby. Sowieci oskarżyli o to Finów, domagając się przeprosin i wycofania wojsk z Linii Mannerheima. Finowie oczywiście zaprzeczyli i odmówili. W chwili rozpoczęcia wojny armia fińska liczyła zaledwie trzydzieści tysięcy żołnierzy. Wspomagała ją Gwardia Obywatelska złożona z około stu dziesięciu tysięcy nieźle przeszkolonych rezerwistów oraz stu tysięcy członkiń Kobiecej Służby Pomocniczej. Żołnierze fińscy stacjonowali i szkolili się głównie w regionach, z których pochodzili, byli więc świetnie ze sobą zgrani, doskonale znali teren, a morale w oddziałach było bardzo wysokie. Jak wiadomo - jeden człowiek broniący swojego domu jest wart dziesięciu napastników. Fińskie siły pancerne były bardziej niż skromne, składały się zaledwie z trzydziestu przestarzałych czołgów Renault FT-17 i tyluż brytyjskich Vickersów, pozbawionych jednak uzbrojenia. Lotnictwo miało do dyspozycji około stu sześćdziesięciu samolotów różnych typów, ale w większości były to konstrukcje bardzo przestarzałe. Marynarka wojenna miała dwa pancerniki, trzy niszczyciele, pięć okrętów podwodnych i kilka kanonierek. Ani fińskie czołgi, ani samoloty, ani okręty nie miały odegrać w tej wojnie większej roli. Miała to być klasyczna podjazdowa wojna lądowa. Te wątłe siły kilkumilionowego narodu miały przeciwko sobie największą machinę wojenną ówczesnego świata, która poza tym od dłuższego czasu stale się doskonaliła. Armia Czerwona liczyła dwa i pół miliona żołnierzy, piętnaście tysięcy czołgów i osiem tysięcy samolotów. I wbrew pozorom nie były to konstrukcje zbyt stare. Przez całe lata trzydzieste Stalin rozbudowywał swoją potęgę militarną, inwestując w wojsko ogromne sumy. Radzieckie biura konstrukcyjne należały do najnowocześniejszych na świecie. Najlepszy czołg drugiej wojny światowej, czyli T-34, nie powstał przecież ot, tak sobie... Wydawało się więc, że starcie fińskiego Dawida z sowieckim Goliatem potrwa najwyżej tydzień - Rosjanie po prostu rozjadą Finów czołgami i Nowy Rok świętować już będą w zdobytych Helsinkach. Ale historia lubi zaskakiwać... Przede wszystkim Finowie mieli świetnych dowódców, takich jak wspomniany Carl von Mannerheim. Rozpoczął on karierę wojskową w armii carskiej i doskonale znał sposób myślenia Rosjan. Stalin zaś dwa lata wcześniej przetrzebił szeregi swoich oficerów, urządzając im krwawą łaźnię; niewielu uszło z życiem podczas wielkiej czystki. Po stronie Finów była też przyroda. Kraj porośnięty był (i do dziś jest) gęstym lasem, poprzecinany niezliczonymi rzekami i jeziorami. Rosjanie musieli poruszać się wyłącznie drogami, co bardzo ułatwiało rozprawienie się z nimi. Temperatura powietrza w zimie spada poniżej minus czterdziestu, a nawet pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Dla Finów to normalka, ale dla żołnierzy radzieckich, zwłaszcza tych pochodzących z południowych republik (głównie z Ukrainy) to lodowe piekło. No i determinacja. Finowie mieli walczyć o swoje domy i rodziny, a Sowieci nie wiedzieli, czy bardziej powinni bać się wroga, czy żołnierzy jednostek zaporowych NKWD, strzelających do każdego, który zrobiłby choć jeden krok w tył. Wojna rozpoczęła się 30 listopada 1939 roku. Zgodnie z przewidywaniami Finów główne natarcie sowieckie poszło na położony na południu kraju Przesmyk Karelski - silnie broniony i przecięty Linią Mannerheima. Sowieccy dowódcy nie zawracali sobie głowy taktyką. Postępowali tak, jak potem wielokrotnie mieli postępować podczas zmagań z Niemcami - po prostu pchali masy kiepsko wyszkolonych żołnierzy prosto na pozycje nieprzyjaciela. W tej sytuacji nieliczne, ale doskonale rozlokowane i zamaskowane fińskie karabiny maszynowe zbierały krwawe żniwo. Niska temperatura powietrza i stanowiska utworzone w głębokim śniegu zapobiegały przegrzewaniu się luf karabinów maszynowych, które nieustannie pluły ogniem, ale fińscy dowódcy musieli często zmieniać ich załogi. Ludzie psychicznie nie wytrzymywali ciężaru zabijania tysięcy przeciwników dziennie. Licznie rozmieszczone pola minowe, pułapki oraz prowizoryczne ładunki wybuchowe zakładane przy drogach także dziesiątkowały nacierających Sowietów. Ale niska temperatura powietrza powodowała, że trupy natychmiast tężały, stanowiąc tym samym dobrą osłonę dla następnych nacierających. Rosjanie kryjący się za ciałami swoich towarzyszy stopniowo podchodzili coraz bliżej fińskich pozycji, a niektóre trupy leżały dosłownie kilka metrów od stanowisk karabinów maszynowych. Większym problemem dla fińskich obrońców były jednak czołgi. Walczyli z nimi za pomocą prostych, ale niezwykle skutecznych środków, spośród których na szczególną uwagę zasługuje zwykła butelka z benzyną. Ta "broń biedaków", znana już od pewnego czasu, właśnie w Finlandii, w 1939 roku zyskała nazwę "koktajlu Mołotowa"... od buńczucznego przemówienia ministra spraw zagranicznych ZSRR, który oświadczył, że w dniu urodzin Stalina, czyli 18 grudnia, wypije koktajl za zdrowie sowieckiego dyktatora w zdobytych już Helsinkach. Do zniszczenia czołgu wystarczały zazwyczaj dwie butelki. Płonący płyn był zasysany przez pracujący silnik i unieruchamiał maszynę. Już wkrótce broń ta miała być równie skuteczna w rękach warszawskich powstańców. Inną doskonałą broń stanowiły wiązki granatów. Były one jednak dość ciężkie i wymagały zbliżenia się do nieprzyjacielskiego czołgu na odległość kilku lub kilkunastu metrów. Finowie stosowali także niewybuchowe środki do zwalczania i unieruchamiania sowieckich maszyn. Często wystarczyło wsadzić kłodę drewna między koła jezdne czołgu, by go skutecznie unieruchomić. Były też przypadki, kiedy fińscy żołnierze podbiegali do sowieckich czołgów z łomami, którymi po prostu zrywali gąsienice z kół. Przedpola Linii Mannerheima były dosłownie naszpikowane minami, a Sowieci nie mieli wykrywaczy; zamęt logistyczny spowodował, że dotarły one na front dopiero w połowie grudnia. To opóźnienie kosztowało życie wielu żołnierzy radzieckich. Mimo heroicznej obrony oddziały sowieckie zdołały wedrzeć się w głąb pozycji fińskich, zwłaszcza w rejonie wioski Summa, która co i raz przechodziła z rąk do rąk. By ratować sytuację, marszałek Mannerheim musiał wezwać na pomoc pięć dywizji. Linia nazwana jego imieniem spełniła jednak swoje zadanie i niemal przez cały okres tej trzymiesięcznej wojny powstrzymywała bolszewickie zagony przed wdarciem się w głąb terytorium kraju. Na północnym brzegu jeziora Ładoga na linie fińskie uderzyła z kolei sowiecka 8. Armia. Sowieci wdarli się na fińskie pozycje, ale ich pochód został zatrzymany dzięki... kiełbasie. Sowieccy żołnierze przystąpili do wojny zupełnie nieprzygotowani - ich zielone mundury były doskonale widoczne na śniegu (w przeciwieństwie do fińskich białych kombinezonów), a wyżywienie składało się głównie z czarnego chleba i herbaty (w przeciwieństwie do bogatego w tłuszcz fińskiego prowiantu). Kiedy więc batalion ze 155. Dywizji Strzelców, wchodzącej w skład sowieckiej 8. Armii, natknął się w rejonie jeziora Tolvajarvi na fińskie kuchnie polowe, a w nich znalazł tłustą zupę na kiełbasie, żołdacy natychmiast rzucili się na te frykasy, kompletnie ignorując rozkazy dowódców. Finowie tylko na to czekali. Rozgorzała gwałtowna bitwa, z której ocalało zaledwie kilkudziesięciu Rosjan. Nieco dalej na północ, w rejonie rzeki Kollaa toczą się równie zacięte walki. Tam właśnie szaleje Simo Hayha z 34. Pułku Piechoty, najlepszy snajper w historii konfliktów zbrojnych. Urodzony na farmie w Karelii od najmłodszych lat polował i wyrobił sobie niezawodne oko. Mając dwadzieścia lat, wstąpił do armii, w której regularnie wygrywał wszystkie konkursy strzeleckie. Oprócz niechybnego oka ma także kilka innych cech, które tworzą z niego snajpera doskonałego - jest drobnej budowy ciała i bardzo niski (160 cm wzrostu). Potrafi się doskonale maskować i jest bardzo odporny na mróz. Może godzinami leżeć w śnieżnej zaspie, czekając na okazję do strzału. W ustach zawsze trzyma grudkę lodu, by para z ust nie zdradziła jego kryjówki. Przed wylotem lufy karabinu usypuje niewielki wał ze śniegu, który polewa wodą; działa on jak tłumik strzału i ognia wylotowego. Używa karabinu M28/30 - fińskiej wersji radzieckiego Mosina, nigdy też nie korzysta z celownika optycznego. Uważa, że zmusza on żołnierza do podniesienia głowy, a poza tym słońce odbite w soczewkach lunety może zdradzić pozycję snajpera. Oddaje strzały z niewielkiej odległości, poniżej stu metrów, a mimo to Rosjanie nie potrafią go znaleźć i zlikwidować. Wiedzą, że poluje na nich doskonały snajper i nazywają go "Biała Śmierć". Zrobią wszystko, by go zabić. Próbowali tego dokonać za pomocą masowych bombardowań i ostrzału artyleryjskiego - wszystko jednak na nic. Sprowadzili własnych snajperów z Syberii, by upolowali przeklętego Fina. Simo wszystkich pozabijał. Jest nie tylko snajperem. Równie chętnie używa pistoletu maszynowego Suomi. Ubrany w biały kombinezon podczołguje się tuż pod rosyjskie pozycje i masakruje wrogów seriami. W ciągu całej wojny zastrzeli pięciuset pięciu Rosjan z karabinu snajperskiego (rekord niepobity do dzisiaj) oraz dwustu z pistoletu maszynowego. Własny rekord pobił 21 grudnia 1939 roku, kiedy zastrzelił dwudziestu pięciu Rosjan. 6 marca 1940 roku Simo Hayha został ciężko ranny w twarz. Kiedy doszedł do zdrowia, zamieszkał w północnej Finlandii i zajął się hodowlą psów oraz polowaniami. Zmarł w 2002 roku. Jeszcze bardziej na północ atakuje sowiecka 9. Armia. Jej celem jest przecięcie Finlandii na pół i dotarcie do miejscowości Oulu nad Zatoką Botnicką. Radzieccy planiści nie wiedzą jednak, że zaznaczone na mapie drogi w rzeczywistości są leśnymi ścieżkami. Rosjanie dysponujący ciężkim sprzętem muszą trzymać się głównych traktów, którymi i tak poruszają się z wielkim trudem. Finowie mają w tym rejonie bardzo niewielkie siły, ale warunki terenowe działają na ich korzyść. Każdy fiński żołnierz potrafi świetnie jeździć na nartach i doskonale porusza się w lesie - większość z nich w cywilu jest myśliwymi lub drwalami. A białe kombinezony sprawiają, że są prawie niewidzialni. Dwie radzieckie dywizje i brygada pancerna z mozołem poruszają się w kierunku wsi Suomussalmi, kiedy Finowie zaczynają realizować taktykę, która stanie się symbolem tej wojny - taktykę motti. Motti to po fińsku sąg drewna. Drwal, wycinając las, układał z pociętych drzew motti, oznaczał je i szedł dalej. Był opłacany w zależności od liczby motti, które udało mu się naskładać. Szybkie, mobilne oddziały świetnie wyszkolonych Finów dzielą radziecką kolumnę na szereg motti i po kolei je niszczą. Zazwyczaj najpierw niszczą jadące na przedzie i z tyłu wozy pancerne, tworząc śmiertelną pułapkę, i wybijają uwięzionych w niej Sowietów. Fińscy snajperzy bez trudu eliminują doskonale widocznych, ubranych w zielone mundury Rosjan. Atakowane są kuchnie polowe - Finowie wiedzą, że brak ciepłego posiłku w tych warunkach to śmierć. Marnie wyszkoleni Rosjanie odpowiadają chaotycznym ogniem, jeśli w ogóle odpowiadają. Finowie wyskakują z lasu na drogę, wybijają wrogów seriami z pistoletów maszynowych, obrzucają wozy pancerne butelkami z benzyną i wiązkami granatów, po czym znikają w lesie po drugiej stronie drogi. Po nich pojawiają się saperzy, którzy poszerzają wyrwę i tarasują drogę, separując w ten sposób jeden fragment kolumny od drugiego. Poruszająca się leśnym traktem radziecka kolumna o długości czterdziestu kilometrów pokrywa się setkami motti pełnymi martwych wrogów. W ten sposób w ciągu miesiąca trzy fińskie pułki zdołały niemal całkowicie zniszczyć dwie sowieckie dywizje i brygadę pancerną, zabijając około dwudziestu pięciu tysięcy Rosjan i zdobywając ogromne ilości sprzętu i amunicji, które wkrótce zostały wykorzystane przeciwko ich pierwotnym właścicielom. Fińskie zwycięstwo pod Suomussalmi odbiło się szerokim echem na świecie. Z pomocą sąsiadom pospieszyło osiem tysięcy Szwedów, którzy na ochotnika zaciągnęli się do fińskiej armii. Przybyli też Norwedzy i Duńczycy. Amerykanie fińskiego pochodzenia zorganizowali zbiórkę pieniędzy, a trzystu pięćdziesięciu z nich ruszyło przez Atlantyk, by wspomóc walczących rodaków. Z innych krajów także napływała pomoc. Fiński Dawid walczący z sowieckim Goliatem budził powszechny podziw. Stalin nie mógł dłużej tolerować takiej sytuacji. Zadanie zduszenia Finów powierzył generałowi Siemionowi Timoszenko. Ten wzmocnił siły na froncie fińskim aż o czterdzieści pięć dywizji - w sumie około siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy. 11 lutego 1940 roku ruszyła na Przesmyku Karelskim gwałtowna ofensywa. Przewaga sowiecka była miażdżąca i marszałek Mannerheim musiał rzucić do obrony Przesmyku wszystkie rezerwy. Niewiele to jednak pomogło. Sowieci przerwali linię umocnień i posunęli się aż pod Vyborg, gdzie mieściła się siedziba fińskiego dowództwa. Obrońcy zdobyli się na nadludzki wysiłek i zatrzymali Rosjan przed miastem. Ci spróbowali zatem manewru oskrzydlającego - zamierzali uderzyć na Vyborg od strony morza, przez zamarzniętą Zatokę Fińską. Pociski z fińskich dział baterii nabrzeżnych strzaskały jednak lód na zatoce i zatopiły radziecką piechotę wspieraną przez czołgi. Jednocześnie pogarszała się dla Rosjan sytuacja międzynarodowa. Realna stała się groźba brytyjsko-francuskiej interwencji. Mimo zawartych umów Stalin bał się także Hitlera; sądził, że może on dołączyć do antyradzieckiej koalicji. Zdecydował się więc na zakończenie wojny. W nocy z 12 na 13 marca 1940 roku w Moskwie podpisano traktat pokojowy. Finlandia utraciła wprawdzie Karelię, rejon Salla na północy i kilka wysp na Zatoce Fińskiej, w sumie około dwunastu procent swojego terytorium, ale obroniła niezależność. W wojnie poległo około dwudziestu pięciu tysięcy Finów, straty radzieckie nie są znane do dziś. Mówi się o liczbach od dwustu siedemdziesięciu tysięcy aż do miliona żołnierzy. O milionowych stratach wspomina w swoich pamiętnikach Nikita Chruszczow. Konflikt Dawida z Goliatem ujawnił wszystkie słabe strony tego drugiego - kiepskie wyszkolenie żołnierzy, zamęt logistyczny, nieudolność dowódców, złą ocenę sytuacji i zbytnie poleganie na przewadze technologicznej. Finowie udowodnili zaś, że nawet mały, ale zwarty i zdeterminowany naród jest w stanie pokonać wielokrotnie silniejszego przeciwnika. Źródło: Mateusz Łabuz, Wojna Zimowa, http://www.sww.w.szu.pl, dostęp 14.07.2013. Wojna Zimowa, http://pl.wikipedia.org, dostęp 14.07.2013. Włodzimierz Kalicki, 6 marca 1940 r. Biała Śmierć nie umiera, "Gazeta Wyborcza", 8.03.2012. ------------------------------ Czytaj także: Sylwetka marszałka Carla Gustafa von Mannerheima