Ospa prawdziwa, zwana też naturalną lub czarną - wirusowa choroba zakaźna o ostrym przebiegu, najczęściej przenoszona drogą powietrzną, kropelkową. Można się zarazić również przez kontakt ze skórą chorego, jego bielizną, pościelą, narzędziami lekarskimi używanymi w leczeniu zakażonych itp. Okres inkubacji wirusa to 7-17 dni. Objawy: gorączka, dreszcze, bóle głowy i pleców, wysypka plamkowo-grudkowa przechodząca w pęcherzykowatą. Po ok. 10 dniach pęcherzyki zamieniają się w strupy, które samoistnie odpadają, pozostawiając blizny. Śmiertelność osób niezaszczepionych - średnio ok. 30 proc., zaszczepionych - ok. 3 proc. Ospa od wieków dziesiątkowała ludzi. Skuteczne lekarstwo, szczepionkę przeciwospową stosowaną profilaktycznie, wynalazł dopiero w 1796 r. brytyjski lekarz Edward Jenner. Spopularyzowana została w XIX w. W Polsce obowiązkowe szczepienia przeciw ospie wprowadzono w 1919 r. Od 1951 r. szczepiono dzieci w wieku od dwóch do sześciu miesięcy i powtórnie po skończeniu siedmiu lat. A dorosłych do 60. roku życia - po pięciu latach od szczepienia pierwotnego. Szczepionka dawała ochronę na mniej więcej trzy lata. W 1980 r. WHO uznała ospę za chorobę całkowicie zwalczoną. W 1963 r. śmiertelne wirusy krążyły po Wrocławiu ponad sześć tygodni, zanim zorientowano się, że to ospa prawdziwa. Ale już walka z epidemią zajęła wrocławianom tylko dwa miesiące. Głównie dzięki izolacji chorych i masowym szczepieniom. Czarną ospę przywiózł do Wrocławia, z krótkiej podróży służbowej do Indii, oficer wywiadu Bonifacy Jedynak. Przyleciał 25 maja 1963 r., a już cztery dni później zaczął się skarżyć na dreszcze, wysoką gorączkę i wykwity skórne podobne do trądziku. Wrocławski lekarz stwierdził malarię, ale dla pewności skierował Jedynaka do gdańskiego Zakładu Medycyny Tropikalnej. Niestety, tamtejsi specjaliści ograniczyli się do potwierdzenia rozpoznania i nie dostrzegli, że pacjent oprócz malarii choruje na znacznie groźniejszą ospę. Ta błędna diagnoza uruchomiła łańcuch zakażeń, który zapisał się w historii jako epidemia czarnej ospy we Wrocławiu - największa po 1945 r. i ostatnia w Polsce, a także jedna z większych w powojennej Europie. Łańcuch śmierci Leczony na malarię Jedynak szybko uporał się również z czarną ospą i już 5 czerwca opuścił szpital MSW. Niestety, zdążył zarazić ospą Janinę Powińską, salową, która sprzątała jego szpitalną izolatkę. A kobieta przekazała chorobę nastoletniemu synowi i córce - 27-letniej Leokadii Kowalow. Zanim Kowalow poczuła się gorzej, nie tylko chodziła do pracy, ale także pomogła szwagierce w przygotowaniach do wesela na ok. 100 osób i wzięła udział w kursie pielęgniarskim. Zaraziła ok. 30 osób. To ona była pierwszą ofiarą śmiertelną wrocławskiej epidemii. Zmarła 8 lipca. Lekarze do końca nie potrafili jej dobrze zdiagnozować. Podejrzewali m.in. szkarlatynę, zapalenie płuc, silne uczulenie. W akcie zgonu wpisali: białaczka. Mamę Leokadii Kowalow leczono w szpitalu zakaźnym na wietrzną ospę. Stefana Zawadę, lekarza, który diagnozował Powińską, też leczono na "wiatrówkę". Mimo że objawy choroby wskazywały, że to coś innego. "Na tle białej pościeli jeszcze bardziej niż wcześniej uwidaczniały się czarne krosty, którymi obsypany był Zawada. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś spryskał jego twarz i ręce smołą przez rozpylacz i obrysował każdą plamkę czerwoną szminką", wspominał Jerzy Rodziewicz, lekarz z wrocławskiej stacji sanitarno-epidemiologicznej. Dobrze powiązał fakty dopiero dr Bogumił Arendzikowski, lekarz sanepidu, gdy do szpitala im. Rydygiera trafił czteroletni chłopiec z podejrzeniem ospy wietrznej, chociaż już na tę chorobę chorował wcześniej. Arendzikowski - wiedząc, że na ospę wietrzną choruje się tylko raz w życiu - wreszcie postawił dobrą diagnozę: to ospa prawdziwa, zwana też czarną ospą, po łacińsku variola vera od varius - pstry, nakrapiany. Pacjenci i niektórzy pracownicy szpitala na wieść o diagnozie i koniecznej kwarantannie wpadli w panikę. Część odnalazła stare przejście w piwnicy i ukradkiem uciekła. Jeden - lekarz - umknął aż do Bułgarii. Zbiegów wyłapywali milicjanci. Stan alarmowy we Wrocławiu ogłoszono natychmiast, tj. 15 lipca 1963 r., czyli 47 dni od pierwszego zachorowania na ospę. Gdy śmiercionośne wirusy zostały już rozwleczone po całym Wrocławiu i województwie. Pojedyncze przypadki zdiagnozowano wkrótce także w Opolu, Gdańsku i Wieruszowie w województwie łódzkim. Bez wsparcia Szybko się okazało, że administracja służby zdrowia w Polsce była zupełnie nieprzygotowana do zwalczania epidemii. Bolesław Iwaszkiewicz, przewodniczący Prezydium Rady Narodowej m. Wrocławia, na posiedzeniu egzekutywy KW PZPR 6 sierpnia 1963 r. powiedział: "Mimo bytności ministra Kostrzewskiego (Jan Karol Kostrzewski, wiceminister zdrowia i opieki społecznej - przyp. aut.) we Wrocławiu (...) brak było jakichkolwiek przepisów czy instrukcji w tej sprawie. Już po fakcie zachorowań ministerstwo zobowiązało naszych lekarzy do opracowania tych instrukcji". Czas pokazał, że pozbawiony wsparcia Wrocław potrafił własnymi siłami stawić czoła epidemii. Nad całością działań czuwał Iwaszkiewicz. Kierownictwo akcji powierzono Andrzejowi Ochlewskiemu, kierownikowi Wydziału Zdrowia i Pomocy Społecznej MRN. Błyskawicznie objęto kwarantanną placówki, gdzie pojawił się wirus, szpitale im. Rydygiera, MSW, zakaźny, a także szkołę pielęgniarstwa. Wstrzymano urlopy pracowników sanepidu oraz służby zdrowia i zarządzono natychmiastowe zaszczepienie ich przeciw ospie. Dosłownie z dnia na dzień rozpoczęto akcję powszechnego (początkowo dobrowolnego) szczepienia w przychodniach, a od 18 lipca - także w zakładowych ambulatoriach w całym województwie wrocławskim. Szczepiono od godz. 9 do 20. Zachęcano zwłaszcza osoby, które nigdy nie szczepiły się przeciwko ospie, oraz te, które zrobiły to dawniej niż w lipcu 1960 r. W ciągu dwóch pierwszych dni zaszczepiło się aż ok. 100 tys. mieszkańców Wrocławia. Zorganizowano też obowiązkowe szkolenia dla lekarzy specjalistów poświęcone diagnostyce i leczeniu ospy. Wyszkolono 50 medyków, którzy odtąd konsultowali i prowadzili każdego pacjenta chorego na ospę. Dezinformacja Walkę z epidemią prowadzono od początku z ogromnym poświęceniem, nazwano ją akcją VV (od variola vera) lub akcją O (od ospy). Jednocześnie starano się jak najmniej informować społeczeństwo. W tajemnicy trzymano nawet fakt, że we Wrocławiu trwa stan alarmowy. A pierwsza - w dodatku czterokrotnie zaniżająca liczbę chorych - informacja prasowa o epidemii ukazała się dopiero 17 lipca na ostatniej stronie lokalnego "Słowa Polskiego". W zdawkowym komunikacie Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej Rady Narodowej m. Wrocławia poinformowano, że "w ciągu ostatnich kilkunastu dni zarejestrowano i objęto leczeniem szpitalnym we Wrocławiu pięć przypadków, w których dotychczasowy przebieg nie wyklucza ospy prawdziwej". Odwołano wszystkie imprezy sportowe. Zamknięto baseny i kąpieliska miejskie. "Motywowano to jednak nie faktem rozwoju zarazy, lecz zakazem moczenia miejsca szczepienia", pisze Grażyna Trzaskowska w książce "Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 r.". Jednym z powodów informacyjnej wstrzemięźliwości był zbliżający się 22 lipca - najważniejsze święto państwowe, którego nie chciano odwołać nawet w czasie czarnej zarazy. Niedoinformowani ludzie wyszli więc świętować. "Takich jak tu (...) begonii, róż, goździków nie widziało się chyba nigdy (...). Odbywa się korso kwiatowe, korowód z orkiestrą, przebierańcami, końmi, kucykami, ustrojonymi w kwiaty. Wieczorem wielki festyn piosenki i kompozycje muzyczne tylko o kwiatach. Recytacje 'Kwiatów polskich' Tuwima (...). 22 lipca zabawy trwają do późna w nocy. W tym samym czasie pod szpital ospowy w Szczodrem otoczony oddziałami KBW podjeżdża czarna 'Nysa'. Warta wpuszcza ją aż do bramy, (...) ukazują się cztery kobiety, w maskach, okularach, czepkach, rękawicach, fartuchach i gumowych butach. Niosą trumnę. (...) Po północy dojeżdżają na cmentarz. W pogrzebie uczestniczy tylko ekipa oczyszczania miasta. Dla nich zmarła jest anonimowa. W piaszczystym kącie cmentarza, w nocy, bez świadków odbywa się pogrzeb salowej. (...) Nie ma rodziny - zresztą mąż i dziecko są też już chore. Nie ma kwiatów, przemówień. To drugi już grób w kwaterze zarazy", pisał Krzysztof Kąkolewski w artykule "Czarna Pani" w tygodniku "Świat". Szybko stworzono trzystopniowy system oddzielania zdrowych od chorych i potencjalnie zarażonych. Chorych na ospę przywożono do ściśle izolowanych tzw. szpitali ospowych w Szczodrem i Prząśniku. Prawo wstępu do nich mieli tylko lekarze posiadający specjalne zezwolenie. W środku panował niemal wojskowy regulamin. Dezynfekcja: częste płukania gardeł i odkażanie skóry nadmanganianem potasu, klamki drzwi owinięte gazą stale zwilżano roztworem chloraminy, wszędzie stały miski z wodą i chloraminą, a maty słomiane nasączone płynem dezynfekcyjnym rozesłano przed wejściami do budynków. Ozdrowieńcy mogli zostać wypisani po 40 dniach pobytu, jeśli nie mieli żadnych objawów klinicznych ospy. Wszystkich mających kontakt z chorymi (kontakty I rzędu) zaczęto zwozić do izolatorium w budynku Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Praczach Odrzańskich. Kwarantanna trwała 21 dni. Na potrzeby transportu zarażonych powszechnie rekwirowano samochody należące do wrocławskich zakładów pracy. 25 lipca uchwycono we Wrocławiu 330 kontaktów pierwszego rzędu, 12 sierpnia - aż 1251. Izolatorium w Praczach Odrzańskich szybko zaczęło pękać w szwach, dlatego we Wrocławiu stworzono pięć kolejnych placówek tego typu. Niechęć do poddawania się odosobnieniu w wyznaczonych izolatoriach przybierała różne formy: "Zdarzały się przypadki pobicia lekarzy, niektórzy skazani na izolację znikali gdzieś, chowali się na działkach, strychach, w piwnicach, barykadowali się w domach. (...) Kroniki szpitalne odnotowały również kilka prób wykradzenia dzieci przez rodziców, nieudaną akcję odbicia kumpla przez gromadę wyrostków, a nawet wzorowaną na gangsterskich filmach ucieczkę trzech chorych samochodem dostawczym po sterroryzowaniu kierowców strzykawkami z dużą igłą", wspominał dr Michał Sobków w książce "Ospa we Wrocławiu". Natomiast tych, którzy mieli styczność z pacjentami zwożonymi do izolatoriów (kontakt drugiego rzędu), poddawano nadzorowi sanitarnemu przez pięć dni w domach. Sprawdzano im temperaturę, bacznie przyglądano się skórze i błonom śluzowym. Przymus szczepienia "Szczepienia wykonywano metodą uciskową przy zastosowaniu krowianki w ten sposób, że w miejscu odtłuszczonym benzyną wykonywano 30-40 ucisków igłą lub skaryfikatorem", opisuje Grażyna Trzaskowska. Szczepiono nawet niemowlęta po ukończeniu pierwszego miesiąca życia i kobiety w ciąży, co wywoływało protesty lekarzy. Przeciwskazaniem były wyłącznie: choroba, której towarzyszyła wysoka temperatura, choroby zakaźne o ostrym przebiegu, czynna gruźlica, reumatyzm, białaczka, niedokrwistość złośliwa i cukrzyca, choroby nerek i wątroby, schorzenia wypryskowe oraz alergie. Ponieważ nie wszyscy chcieli się zaszczepić, już 1 sierpnia wprowadzono we Wrocławiu obowiązek szczepienia. Kierownictwa zakładów pracy oraz administracje domów mieszkalnych musiały sporządzać imienne listy osób, które od szczepienia się uchylały. A niezaszczepionym nie wolno było korzystać z transportu zbiorowego ani indywidualnego. Posterunki MO rozstawione przy drogach wylotowych z Wrocławia kierowały niezaszczepionych podróżnych od razu do polowych punktów szczepień. Uchylającym się od obowiązku groziła kara do trzech miesięcy aresztu lub grzywna - do 4,5 tys. zł, a w przypadku zachorowania i zakażenia kolejnej osoby - 15 lat więzienia! W szczycie epidemii punkty szczepień codziennie obsługiwały ok. 8 tys. osób. Do 19 sierpnia 1963 r. zaszczepiono 424,5 tys. wrocławian, a w województwie - 2053 osoby. Do Wrocławia zwożono szczepionki z całej Polski. Niestety, były różnej jakości. Bywało, że u 100 zaszczepionych jedną partią nie przyjęła się żadna. Gdy pod koniec lipca szczepionek zabrakło, Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej ściągnęło ok. 1 mln z ZSRR. W efekcie zaszczepiono 98 proc. mieszkańców Wrocławia. 6 sierpnia wprowadzono obowiązkowe szczepienia przeciw ospie w całej Polsce, ale przymus dotyczył tylko obozów, grup wędrownych, pielgrzymek. W sumie zaszczepiono 7,9 mln Polaków, najwięcej w województwie wrocławskim - 2,6 mln, w opolskim - 978 tys., w katowickim - 724,2 tys., w Łodzi i województwie łódzkim - 499,7 tys., a w Warszawie - 465,7 tys. Koniec zarazy Masowe szczepienia i izolacja szybko poskromiły wirusa. Ostatni przypadek ospy (poza miejscami izolacji) stwierdzono 10 sierpnia. W połowie sierpnia fala zachorowań w widoczny sposób zaczęła słabnąć. 19 września minister zdrowia i opieki społecznej ogłosił Wrocław miastem wolnym od ospy. Niestety, szczepienia nie były obojętne dla zdrowia. Dawały powikłania - skórne i neurologiczne. Czasem kończyły się kalectwem (zwłaszcza u noworodków), a nawet śmiercią. We Wrocławiu powikłania stwierdzono u 467 osób. Według lekarza Zbigniewa Hory na terenie Polski współczynnik ten wyniósł 1,51 na 100 tys. zaszczepionych. "Podczas epidemii czarnej ospy w 1963 r. w wyniku powikłań poszczepiennych zmarło na terenie kraju trzykrotnie więcej osób niż z powodu ospy", wyliczyła na podstawie archiwalnych danych sanepidu Grażyna Trzaskowska. Zwycięstwo zatem czy porażka? WHO przewidywała, że epidemia zapoczątkowana we Wrocławiu potrwa dwa lata, zachoruje ok. 2 tys., a umrze ok. 200 osób. A trwała tylko cztery miesiące, zachorowało ok. 100 osób, zmarło siedem. Nie ma wątpliwości, wrocławianie w walce z ospą odnieśli spektakularne zwycięstwo. Małgorzata Szczepańska-Piszcz Od autorki: Pisząc artykuł, korzystałam m.in. z opracowania "Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 r." Grażyny Trzaskowskiej, opartego na dokumentacji archiwalnej wrocławskiego sanepidu.