Kiedy w Polsce 4 czerwca świętowano pierwsze po wojnie wolne wybory, w Chinach na placu Tiananmen na oczach świata armia chińska dokonała masakry. - Do dziś nie wiadomo, kim był i co stało się z tym człowiekiem z siatkami, który stał w 1989 roku przed kolumną czołgów, gotowy na śmierć bez kompromisów - powiedział we wtorek podczas debaty naukowej na Uniwersytecie Warszawskim "Tiananmen 20 lat później" sinolog i dziennikarz Krzysztof Darewicz. - Wersje były różne, że został natychmiast schwytany i rozstrzelany; że był uwięziony, torturowany i skazany na śmierć; inna głosi, że do dziś żyje i mieszka na Tajwanie - wyliczał Darewicz. Jak dodał, władze jeden jedyny raz odniosły się do tej kwestii, zapewniając, że "ten człowiek na pewno nie został zabity". Zobacz materiał CNN na temat masakry na placu Tiananmen Nadal nie rozliczono winnych rzezi. Władze nie odpowiadają też na ponawiane co roku apele opozycji i rodzin młodych ludzi, poległych na placu, o "nowy początek" - o nową ocenę wydarzeń sprzed 20 lat przez władze ChRL, o dialog i pojednanie. Rodziny ofiar należące do organizacji "Matki Tiananmenu" co roku bezskutecznie apelują do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowań dla rodzin ofiar, ukaranie odpowiedzialnych za zdławienie protestów i "przełamywanie tabu", jakim wciąż jest w Chinach publiczne mówienie na temat tamtych wydarzeń. Wielu obserwatorom chińskiej sceny politycznej w 1989 roku wydawało się, że ruch Pekińskiej Wiosny - jak nazwano ówczesne protesty studentów - stanowił naturalne przedłużenie fali demokratyzacji, płynącej w tych latach przez niemal cały świat komunistyczny. Studenci wznieśli też na pekińskim placu posąg "Bogini Demokracji", dla którego wzorem była nowojorska Statua Wolności. Mimo zachodnich symboli, chińskie wydarzenia jednak miały rodzime korzenie i zrodziły się z marzeń o demokracji, pojmowanej jako narzędzie walki z niesprawiedliwym systemem. W nocy wozy pancerne zmiotły z powierzchni placu ludzi, namioty i "Boginię Demokracji". Po siedmiu godzinach, o świcie 4 czerwca, Tiananmen był pusty. Jak twierdzi Darewicz, "dla władz wybór był prosty: jeżeli nie pokażemy siły, to może się stać to, co z komunizmem w Europie Wschodniej". - Wydarzenia na placu Tiananmen w dużej mierze umocniły ten system" pod względem politycznym. - Wyciągnięto wnioski dla utrzymania władzy i zdecydowano się dać więcej wolności w sferze gospodarczej, na taki kapitalizm w komunizmie - tłumaczył Darewicz. - Paradoksalnie wydarzenia na placu Tiananmen zainicjowały rozwój Chin, który doprowadził do bumu gospodarczego. W Chinach niewyobrażalnie poprawiły się warunki życia, z zacofania wyciągnięto 1/5 ludzkości - podkreślił. Do dziś nie wiadomo, jaka była faktyczna liczba ofiar - w końcu czerwca 1989 roku ówczesny mer Pekinu przyznał, że zginęło 200 demonstrantów, w tym 36 studentów. Nieoficjalne szacunki mówią o dwóch tysiącach zabitych; aresztowano do trzech tysięcy ludzi. Wojciech Giełżyński, polski dziennikarz specjalizujący się w Azji, autor jedynej polskiej książki pt. "Mord na Placu Tiananmen" i naoczny świadek masakry, w przybliżeniu liczbę zabitych określa na około 1500-1750. Powołuje się przy tym na badania agencji prasowej UPI, która licząc rannych w 50 szpitalach w Pekinie (ok. 6-7 tysięcy), przyjęła, że średnio ginie co 4-5 ranny. Jeszcze kilkanaście lat po masakrze w chińskich więzieniach - według zachodnich organizacji praw człowieka - nadal pozostawało kilkuset uczestników tych wydarzeń. Według Fundacji Dui Hua z San Francisco, obecnie w więzieniach przebywa około 30 uczestników ruchu z 1989 roku. Fundacja powołała się na informacje uzyskane od władz ChRL, a także pozostających obecnie na wolności byłych więźniów. Wang Dan, jeden z przywódców Pekińskiej Wiosny, po masakrze spędził cztery lata w więzieniu. W 1995 roku ponownie go aresztowano i skazano na 11 lat więzienia. Wolność odzyskał w 1998 roku i został wysłany na emigrację do USA. Wu'er Kaixi (czyt. Wuer K'haj-si) - charyzmatyczny Ujgur, znany ze swej telewizyjnej dyskusji z ówczesnym premierem Li Pengiem, zdążył uciec z Chin, podobnie jak dysydentka Chai (Cz'haj) Ling (prawdopodobnie przez Hongkong, który wówczas był jeszcze w rękach Brytyjczyków). Chai Ling skończyła studia we Francji, a obecnie przebywa w USA. Inni nie mieli tyle szczęścia - Chen Ziming (czyt. Cz'hen Dzy- ming), Wang Juntao (Wang In-thao) zostali skazani na 13 lat więzienia. Założyciel nielegalnego pierwszego wolnego związku zawodowego w Chinach - Han Dongfang spędził dwa lata w areszcie. Liu Xiaobo (Liu Siao-po), którego więziono przez niemal pięć lat, mówi, że wie o ośmiu osobach z wyrokami dożywotniego więzienia przebywających w pekińskim więzieniu nr 2. Skazano je za organizowanie i stawianie oporu żołnierzom lub udział w paleniu policyjnych, bądź wojskowych pojazdów podczas zajść na placu. Liu, który działał w internecie, nadal ma zakaz publikowania w Chinach, jego telefon jest na podsłuchu, a on sam często wzywany na policję na rozmowy, których tematyka sięgała ostatnio od niepokojów w Tybecie i przyległych prowincjach chińskich po rządowe działania po trzęsieniu ziemi w Syczuanie.