Od kanapkarni do zamku. Losy współczesnych polskich arystokratów
Czartoryscy, Radziwiłłowie, Sapiehowie albo Lubomirscy - nazwiska od razu wywołują skojarzenia z rodami polskich magnatów. Kim są dziś ich potomkowie? Rozmawiamy o tym z Markiem Telerem, pisarzem i dziennikarzem, autorem książki "Współcześni polscy arystokraci". W "Historii w Interii" opowiada o rodowych tytułach, majątkach i codzienności "szlachetnie urodzonych", których dziś można spotkać niekoniecznie w pałacach.

Jakub Krzywiecki, Interia: "Współcześni polscy arystokraci" to rozmowy z przedstawicielami ośmiu historycznie sławnych polskich rodów. Czy możemy w ogóle mówić o "arystokratach", skoro w 1921 roku konstytucja marcowa zniosła tytuły szlacheckie?
Marek Teler: Historia z tytułami jest trochę bardziej skomplikowana. Zapisy konstytucji marcowej stwierdzają bowiem, że Rzeczpospolita Polska nie uznaje tytułów, herbów i przywilejów szlacheckich. To była de facto proklamacja równości obywateli i oficjalne zniesienie społeczeństwa stanowego. Ale nikt nie zabronił używać tytułów. W prasie z lat 20. i 30. na każdym kroku pojawiają się hrabiowie i baronowie. Na przykład Hanka Ordonówna jako żona hrabiego Michała Tyszkiewicza. Wyszła za mąż w latach 30., kiedy teoretycznie hrabiów już nie było.
Dzisiaj polscy arystokraci nadal korzystają z tytułów?
- Praktycznie żaden z moich rozmówców nie używa tytułu na co dzień. Nawet Jan Lubomirski-Lanckoroński, który w mediach zawsze nazywany jest księciem, posługuje się tytułem tylko w oficjalnej korespondencji i kwestiach honorowych oraz w postach Fundacji Książąt Lubomirskich.
Ale tytuł książęcy nie jest historycznie polskim tytułem.
- Faktycznie tytuły były nadawane przez obce mocarstwa, a potem zaborców - pochodzą z XVI, XVII, XVIII czy XIX wieku. Tak było u Radziwiłłów, Sapiehów czy Potockich. Wyjątkiem są Czartoryscy, którzy wywodzą się bezpośrednio z książęcego rodu Giedyminowiczów. Lektura prasy międzywojennej pokazuje jednak, że tytuły te były respektowane w Polsce. Mało tego, kiedy zniknęły przywileje i regulacje prawne, pojawiło się wielu fałszywych arystokratów. Istniały różne fałszywe heroldie, np. heroldia hiszpańska, które nadawały fałszywe tytuły. Piszę zresztą o tym w innej mojej książce - "Fałszywi arystokraci".

- Dzisiaj te tytuły kojarzą się w społeczeństwie ze snobizmem, wywyższaniem się i większość osób z rodowodem prawdziwie arystokratycznym nie chce z nich korzystać. Niektórzy byli nawet zdziwieni moim pytaniem o używanie tytułu.
Współcześni arystokraci podobnie myślą o swoich korzeniach, czy jednak pielęgnują pamięć o przodkach?
- Jeśli chodzi o historię rodzinną, to rzeczywiście pamięć o przodkach jest przez nich bardzo kultywowana. Ludzie, o których piszę w książce, potrafią dużo opowiedzieć o dawnych pokoleniach swojej rodziny i jej dokonaniach. Angażują się też w promowanie tej pamięci. Wspominałem o Fundacji Książąt Lubomirskich, jest też Rodzinny Związek Czartoryskich herbu Pogoń Litewska czy Fundacja Trzy Trąby rodziny Radziwiłłów.
Kim jest współczesny polski arystokrata? Filmowy stereotyp to pan na włościach, któremu służący podaje śniadanie i mówi, czy pogoda jest dziś odpowiednia do gry w polo. Tak to wygląda w rzeczywistości?
- Z dawnej tradycji pozostały tylko pewne elementy. Przykładowo Stefan Czartoryski opowiadał mi, że jako nastolatek rzeczywiście trenował jazdę konną. Sam tytuł oczywiście nic dziś nie daje, ale mam wrażenie, że dla osób z rodzin arystokratycznych nazwisko jest pewnym zobowiązaniem, żeby samemu coś osiągnąć. Jan Lubomirski-Lanckoroński jest na przykład prawnikiem z wykształcenia i przedsiębiorcą, prezesem Grupy Landeskrone. Dziś jest właścicielem dwóch zamków w Lubniewicach i żadnego z nich nie odziedziczył. Posiada też jedną z największych w Polsce prywatnych kolekcji dzieł sztuki, które sam kupuje (lub odzyskuje) na aukcjach.
Sam tytuł oczywiście nic dziś nie daje, ale mam wrażenie, że dla osób z rodzin arystokratycznych nazwisko jest pewnym zobowiązaniem, żeby samemu coś osiągnąć.
- To podejście jest jednak różne, w zależności od osoby. Są tacy, którzy rezygnują z walki o odzyskanie rodowych posiadłości, bo często są to zrujnowane obiekty i nie mogą sobie pozwolić na ich odnowienie.
Dziś w ogóle jest możliwe odzyskanie nieruchomości, którą komuniści po wojnie przejęli na rzecz państwa?
- Jan Lubomirski-Lanckoroński zauważył w rozmowie ze mną, że do tej pory nie przeprowadzono w Polsce reprywatyzacji, nie wprowadzono też odpowiednich rozwiązań prawnych w tej materii. Komunistyczną parcelację gruntów nazywa wprost "złodziejstwem". Częściej potomkowie rodzin szlacheckich ubiegają się o odszkodowania, które zazwyczaj są mniejsze od ich oczekiwań. Inka Zamoyska i jej rodzina zawarli z kolei ugodę z Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. Są pogodzeni z tym, że nie odzyskają majątku, ale zawsze są w pałacu w Kozłówce przyjmowani z honorami. To są jednak zawsze indywidualne historie.
Wszyscy arystokraci opisani w książce to milionerzy?
- Zdecydowanie nie, chociaż nie pytałem moich rozmówców o zawartość portfela. Pamiętajmy też, że moi bohaterowie są w bardzo różnym wieku. Najmłodszy Łukasz Sapieha ma 26 lat. Z drugiej strony jest zaś 75-letnia Inka Zamoyska. Przez lata procowała jako księgowa. Niektórzy z powodzeniem radzili sobie w biznesie po upadku komunizmu. Lubomirski zaczynał od prowadzenia kanapkarni i kawiarni. Maciej Radziwiłł jest przedsiębiorcą, od lat działa jako analityk giełdowy. Jeśli więc wśród moich rozmówców zdarzali się milionerzy, to tylko dlatego, że doszli do swojego stanu posiadania własną pracą, a nie z powodu nazwiska.
Ale są też takie przypadki, jak na przykład rodzina Czartoryskich, która otrzymała majątek za oddanie państwu polskiemu kolekcji znajdującej się w Muzeum Czartoryskich.
- To jeszcze inny wątek, bo Czartoryscy to bardzo duży ród. Historia z kolekcją dotyczy Adama Karola (Carlosa) Czartoryskiego z linii Adama Jerzego, czyli starszego syna "pani na Puławach" - Izabeli Czartoryskiej. W książce rozmawiam z potomkiem linii jej młodszego syna Konstantego Adama, który ze sprzedażą kolekcji nie ma nic wspólnego. Sam wspomina, że ludzie, słysząc jego nazwisko, od razu łączą je ze sprawą kolekcji, ale on nic na niej nie zyskał.
Ma kontakt z tamtą częścią rodziny?
- Widział Carlosa tylko trzy razy w życiu. Skomplikowanie losów rodzinnych dobrze pokazują małżeństwa. Z jednej strony nikt już dziś ich nie aranżuje, można partnerów wybierać spoza kręgów arystokratycznych. Z drugiej jednak współcześnie zdarzają się małżeństwa między dalekimi kuzynami, na przykład Czartoryskich z Radziwiłłami czy Potockimi. Bywa też, że w potrzebie pomagają sobie kuzynowie ósmego czy dziesiątego stopnia. Ale są też historie takie jak Soledad Krasickiej, której ojciec należał do partii komunistycznej i rodzina traktowała go jak "czarną owcę".
Podsumowując wszystkie wywiady ze współczesnymi arystokratami, co najbardziej zaskakuje?
- Normalność. To nie jest tak, że ci ludzie żyją wyłącznie przeszłością. Prowadzą własne, codzienne życie pośród reszty społeczeństwa.
- Dla mnie najbardziej zaskakujące było spotkanie ludzi, którzy wcale nie bujają w obłokach i w większości nie mieszkają w pałacach czy zamkach, tylko w zwykłych domach. Angażują się w teraźniejszość. Chociażby Lubomirski po wybuchu wojny na Ukrainie wspierał Ukraińców, a później powodzian. Bardzo cenię tę współczesną perspektywę. Kto wie, może kiedyś powstanie druga część książki, bo jest jeszcze parę osób, które mogłyby nieco wnieść do tematu współczesnych arystokratów.









