Reklama

Zabrać pijanemu samochód? Mam wątpliwości!

Gdzieś na marginesie zasadniczych sporów politycznych, szykowane są zmiany w przepisach ruchu drogowego. Pod wpływem drastycznych wypadków (ostatnio w Stalowej Woli) nagłaśnianych przez media, premier powiedział: "Dość pobłażliwości". Nie ma tu wyraźnych różnic politycznych. Opozycja w zasadzie mówi to samo. Chce się stworzyć system swoistej odpowiedzialności zbiorowej, na przykład rodzinnej. W sytuacji, kiedy jest to jednak represja dotkliwa: swoiste wywłaszczenie.

Co ja na widowiskowe podnoszenie wysokości mandatów czy grzywien? Jest prawidłowością polskiego, a zapewne nie tylko polskiego, życia publicznego, że na problem szuka się rytualnej recepty: podwyższenia kar. Z drugiej strony nie zawsze jest to pozbawione sensu.

Zaledwie wczoraj dyskutowałem ten temat ze znajomymi. Są z motoryzacją obeznani lepiej ode mnie. "Zdarza mi się siadać za kółkiem po jednym piwie. Teraz kiedy to ma kosztować tysiące, chyba już nie będę ryzykować" - powiedziała znajoma. Byłby to więc triumf często podważanej tak zwanej prewencji ogólnej. Może więc warto spróbować?

Reklama

Jest wszakże element rządowych propozycji związanych z ruchem drogowym, który budzi moje co najmniej wątpliwości. To pomysł konfiskowania samochodu, jeśli za kółkiem usiadła osoba z co najmniej promilem alkoholu we krwi. Nie ma tej represji w pakiecie zmian w prawie drogowym. Ale ma być ona przedmiotem osobnej zmiany w Kodeksie karnym.

Sam rzecznik rządu Piotr Müller wyrażał początkowo wątpliwość, czy to zgodne z naszym porządkiem prawnym, z konstytucją. Jak rozumiem wątpliwości znikły, choć wyrażają je nadal niektórzy konstytucjonaliści. Artykuł 46 konstytucji pozwala na przepadek przedmiotu przestępstwa, ale Sąd Najwyższy kwestionował do tej pory traktowanie w ten sposób samochodu. Inna sprawa, że kwestionował w sytuacji, kiedy nie było odpowiedniego przepisu w ustawie. Teraz ma być.

Ukarać rodzinę?

Mojemu pokoleniu przepadek samochodu źle się kojarzy. Taki przepis wprowadziła w latach 80. ekipa Jaruzelskiego po to, żeby karać wożenie ulotek prywatnymi autami. Wtedy była to kara jeszcze bardziej drakońska niż dziś, bo społeczeństwo było uboższe. To mogło oznaczać zebranie komuś własności kupionej za oszczędności życia.

Naturalnie jeżdżenie po alkoholu to nie to samo co wożenie zakazanych druków. Rząd ma solidne podstawy, aby takich kar żądać: podobne przepisy obowiązują w dziewięciu państwach Unii Europejskiej. Trudno nie uważać Danii, Włoch czy Estonii za kraje niecywilizowane. Ja jednak podtrzymuję swoje zastrzeżenia.

Szczególnie obawiam się zasady zabierania pojazdu, który nie jest własnością osoby popełniającej przestępstwo. Owszem, w przepisie ma się znaleźć zastrzeżenie: właściciel miał, lub mógł mieć, możliwość przewidywania, że jego auto posłuży przestępstwu. Jest ono jednak nieostre, nie uwzględnia specyfiki rozmaitych sytuacji życiowych. Mam wrażenie, że chce się stworzyć system odpowiedzialności zbiorowej, na przykład rodzinnej. W sytuacji, kiedy nadal jest to jednak represja dotkliwa: swoiste wywłaszczenie.

Może tak być nawet wtedy, kiedy za kółkiem siedział sam właściciel auta. Wyobraźmy sobie, że mamy ojca rodziny alkoholika i brak rozdzielności majątkowej z żoną. Samochód służy w pewnych sytuacjach całej rodzinie. Z jednej stronie może i bezpieczniej, kiedy ten samochód znika z takiego domu. Z drugiej, mamy tu jednak do czynienia ze zbiorową represją.

Poniekąd taką represją jest każda konfiskata. Tu jednak nie konfiskujemy czegoś, co jest owocem przestępstwa, co pochodzi z "brudnych" pieniędzy. Mamy tu jedynie zamiar szczególnie dotkliwego ukarania sprawcy. Czy nie idziemy w tym zbyt daleko? Bijąc być może w inne, niewinne osoby.

Naturalnie można się pocieszać, że sąd będzie to brał pod uwagę. Że spojrzy na to, kto i do czego używa tego samochodu. Nie jestem jednak pewien, czy tak się stanie. Polscy sędziowie uchodzą za bezdusznych rutyniarzy. Nie mają czasu ani ochoty, aby się głowić nad wszystkimi okolicznościami. A celem takich przepisów jest wywołanie atmosfery prawnego populizmu. Na ile to się powiedzie, nie wiem. Ale się tego obawiam.

Ile praw jednostki...

I żeby było jasne, nie jestem mechanicznie za tym, aby prawa jednostki zawsze dominowały nad interesem zbiorowości. One są zawsze w konflikcie. I ani konstytucja, ani żadna doktryna prawna czy filozoficzna nie da nam pełnej odpowiedzi, jak wytyczyć granicę między jednym a drugim. Czasem sam jestem zdziwiony łatwością, z jaką renomowani prawnicy stają po stronie mechanicznie respektowanych praw indywidualnych.

Ot choćby nowy rzecznik praw obywatelskich prof. Marcin Wiącek, który zaczął od kwestionowania prawa zbiorowości do bycia bezpieczną. Nie podobają mu się wszelkie próby presji na kogokolwiek, aby się zaszczepił. Nawet zobowiązywanie do tego lekarzy i innych pracowników służby zdrowia wydają mu się prawnie podejrzane. Choć przecież kto jak kto, ale oni powinni zapewniać bezpieczeństwo zdrowotne swoich pacjentom.

Powtórzę: za każdym razem szukamy jakiejś równowagi. Nie wskażę gotowej doktryny, ale chciałbym aby wyroki były sprawiedliwe. Aby nikogo nie krzywdziły. Obce mi jest szukanie odwetu powodowane odruchem.

Nie byłem jednym z tych, którzy w internecie delektowali się przypadkiem z Florydy, gdzie skazano młodego chłopaka na 24 lata więzienia za nieumyślne zabicie matki i dziecka w następstwie zbyt szybkiej jazdy. Wyrok powinien być surowy, ale uznanie, że między zabójstwem z premedytacją, a taką historią nie ma żadnej różnicy, to absurd. Nie tak funkcjonuje prawo europejskie.

W przypadku konfiskaty pojazdu inne kraje Europy przetarły już szlaki, a jednak zastanowiłbym się dwa, a może cztery razy, nim bym nimi podążył. Możliwe, że byliśmy do tej pory wobec pijanych kierowców za łagodni. Ale to nie znaczy, że trzeba wylewać dziecko z kąpielą. 

Reklama

Reklama

Reklama