Od kilku dni dyżurnym tematem debat, ale i memów oraz żartów jest w necie wypowiedź Olgi Tokarczuk. Na pewnym festiwalu zorganizowanym przez jej fundację została ona spytana, na ile jej książki są adresowane do wszystkich. - Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą - stwierdziła pisarka. I spotkała się z krytyką. Kim jest idiota? Na ile słuszną? Po pierwsze, wszystko jest w Polsce podszyte polityką. Ta wypowiedź też bywa tak odbierana. Noblistka za rok 2018 nie zdefiniowała "idiotów". Ale niektórzy z tych, co stanęli w jej obronie, mają zdaje się przekonanie, że to przede wszystkim ci, którzy są po innej stronie niż oni. "Pod płaszczykiem walki z klasizmem często broni się ludzi, którzy tym wrażliwym, dobrym i walczącym równościowcom najchętniej zwyczajnie by wpi***olili" - ocenił Jakub Żulczyk, pisarz, który nazwał kiedyś prezydenta Dudę "debilem". Pamiętamy skądinąd, że sama pisarka nie udaje niezaangażowania, potrafi porównać współczesną Polskę do łukaszenkowskiej Białorusi, a jej polityczne wypowiedzi prowokowały nawet do takich pomysłów jak odsyłanie jej książek autorce czy deklaracji "Nie czytam Tokarczuk". W sieci niektórzy internauci ciągną więc tamtą wojnę. Zarazem akurat znani konserwatyści nie są w awangardzie krytyki tej wypowiedzi. Można rzec, zeszli z linii strzału. Niektórzy, choćby znawca książek wszelakich Wojciech Stanisławski, nawet przyznają Oldze Tokarczuk prawo do powtórzenia truizmu, że ludzie niemądrzy trudnych, obciążonych erudycją książek raczej nie przeczytają i nie ma ich co do tego na siłę zmuszać. Też tak sądzę. Owszem, napomniał pisarkę, ale delikatnie, wiceminister kultury Jarosław Sellin. - Zalecałbym każdej osobie, niezależnie od tego, czy należy do mniemanych czy też prawdziwych elit, po prostu więcej pokory. To jest bardzo dobra cnota, ułatwiająca i porządkująca życie. Natomiast pycha raczej to życie rujnuje - powiedział pytany w radiu o tę wypowiedź. I ciężko nie zauważyć, że i ten komentarz jest jakoś tam słuszny. Idioci istnieją, ale czy koniecznie należy ich tak nazywać? Oburzona lewica Obruszyli się przede wszystkim niektórzy ludzie o wrażliwości lewicowej. Poszło zwłaszcza o owe "strzechy". Można twierdzić, że Tokarczuk użyła ich jako substytut określenia "wszędzie", ale można też uważać, że odgrodziła się od pewnych miejsc i pewnych środowisk. Tak to ujęła lewicowa aktywistka, Maja Staśko. "Tokarczuk nie chce, by jej książki trafiały pod strzechy, bo ona 'nie pisze dla idiotów'. To jest podejście do ludzi, które zawsze mnie mierziło. Pod strzechami mieszkają idioci, którzy nie myślą i nie czują? Nie dość, że to nieprawdziwe, to jeszcze głęboko pogardliwe. Niestety". Z pewnością pani Staśko tak myśli i czuje. Ale w lawinie oskarżeń o "klasizm" można też wyczuć strach lewicowych i liberalnych elit, że znowu niektórzy celebryci wszystko popsują, że obrażą po raz setny prostego człowieka, a ten definitywnie urażony zagłosuje na prawicę. Na tle setek głupstw rzeczywiście wypowiedzianych przez ludzi typu Krystyny Jandy to ostrożność uzasadniona, nawet jeśli w tym przypadku przesadna. Czyli wracamy do stwierdzenia z początku: wszystko jest w Polsce polityką. Ludziom prawicy zalecałbym za to podtrzymanie błogosławionej w tym przypadku powściągliwości. Jak zaczniecie zbyt gorliwie budować jedne polityczne poprawności, to nie pozbieracie się potem z innymi. A wtedy już nie Olgę Tokarczuk będą rozliczać tylko was - za jedno nieopatrzne słowo, za żarcik nie z tego co trzeba, za satyryczny brak respektu wobec ludzi i całych grup, którym trzeba się z uszanowaniem kłaniać. Skądinąd tropienie "klasizmu" przybiera czasem formy groteskowe, także wśród niektórych zwolenników "dobrej zmiany". Pamiętam swoje zdumienie, kiedy na pewnym festiwalu przeżywający prawicowe wzmożenie pisarz piętnował za "klasizm"... Sławomira Mrożka. Bo w "Emigrantach" wyśmiewał prostego człowieka, a stawał po stronie inteligenta. Umysł w obcęgach, chciałoby się zawołać o tym współczesnym pisarzu, bo przecież nie o Mrożku, który myślał swobodnie. Jak widać różne strony tworzą różne poprawności, których więźniami się potem stają. A co z Kaczyńskim? Inną sprawą jest pytanie, jak Olga Tokarczuk wyobraża sobie owych "idiotów", do których nie ma sensu docierać. Pewien intelektualista na fali zachwytów nad świeżo nagrodzoną noblistką orzekł przed trzema laty, że nieczytanie jej książek jest niegodziwością. Można też twierdzić, że jest objawem głupoty. Co jednak z tymi, którzy spróbowali i im się nie spodobało? A co z Jarosławem Kaczyńskim, który czyta i mu się podoba. Czy ma prawo być uznany za przedstawiciela lepszej części narodu? A może czyta i nawet zachwyca się "z niewłaściwych pozycji". Nigdy nie podzielałem lewicowego dogmatu, że tak naprawdę wszyscy ludzie są mądrzy. Głupich nie ma, są co najwyżej tacy, których w porę nie oświecono. Nie, ludzkie umysły się różnią. Ale też nie ma żadnego matematycznego wzoru na odróżnianie, a tym bardziej oddzielanie głupich od mądrych. To z kolei podsuwam tym, którzy zbytnio zagustują w obcesowym języku Olgi Tokarczuk. I obyśmy się kłócili tylko o takie błahe tematy.