Oświadczenie Donalda Tuska w sprawie "kryzysu uchodźczego" pokazało dwie rzeczy niewątpliwe. Po pierwsze, nowy lider Platformy Obywatelskiej mówi o sytuacji na polskiej granicy z Białorusią innym językiem i innym tonem niż reszta opozycji, w tym jego partyjni koledzy. Po drugie, jego stanowisko ma jedną wadę: jest wewnętrznie sprzeczne. Słowa, słowa, słowa Tusk zaczął komentowanie przepychanki wokół imigrantów od krytyki wicepremiera Piotra Glińskiego za formułkę: "obronimy nasze granice" - zauważając, że "ci biedni ludzie nie wypowiedzieli Polsce wojny". Ta wymiana zdań miała miejsce w chwili, kiedy zdawało się, że chodzi w całości o uchodźców politycznych z opanowanego przez talibów Afganistanu. Dziś jest to kwestionowane, przybyszów z Afganistanu ma być mniejszość, i niekoniecznie są to ludzie uciekający ze swego kraju z powodu zaangażowania po stronie Zachodu. Potem Tusk napisał swoim zwyczajem twitta, w którym skoncentrował się na wezwaniach do uszczelnienia polskich granic i postawił tezę, że rząd tego nie robi. W tym czasie opozycja koncentrowała się na żądaniu przyjęcia przynajmniej tej grupy spod Usnarza Górnego, która stała się zbiorowym bohaterem medialnego spektaklu. Część opozycji fascynowała się apelami Bartosza Kramka, aby nie zważać na "zasieki", czyli granice w ogóle, więc otworzyć je jak najszerzej. Teraz w oświadczeniu Tusk łączy krytykę polskiego rządu za postępowanie w sprawie tej konkretnej grupy uchodźców z wezwaniem do uszczelnienia granic. Na dokładkę proponuje wszystkim siłom politycznym, w tym rządzącym, wypracowanie jakiegoś konsensusu w sprawie przyszłego postępowania wobec fali imigracji. Inni politycy opozycji nadal ograniczają się do protestów przeciw nieludzkiemu rządowi, który podobno nie zdał egzaminu z człowieczeństwa. Kontekst Unii i sondaży Co kieruje Donaldem Tuskiem? Po pierwsze, wiedza o stanowisku Unii Europejskiej obawiającej się fali imigracji i de facto sprzyjającej uporowi Polski i Litwy, aby imigrantów nie przepuszczać za cenę grodzenia własnych granic. Wypowiedzieli się na ten temat wszyscy europejscy święci od Angeli Merkel i Emmanuela Macrona po Komisję Europejską, w takim właśnie tonie. Reszta polityków polskiej opozycji te głosy ignoruje. Liberalne i lewicowe media unikają nawet ich cytowania. Po drugie, Tusk zdaje się być jedynym politykiem strony opozycyjnej, który interesuje się sondażami. Według ośrodka Ibris tylko 38,1 procenta Polaków chce przyjmować imigrantów (z tego tylko 7,4 - zdecydowanie). Zdania przeciwnego jest 54,9 procenta. Nie da się odsunąć od władzy PiS, jeśli nie znajdzie się formułki przynajmniej częściowo satysfakcjonującej tych, co się masowej fali imigracyjnej boją. Oczywiście trzeba to stanowisko choć do pewnego stopnia pogodzić z nastawieniem liberalnych ortodoksów wołających, że najważniejszy jest bezwarunkowy humanitaryzm i należy się w pełni otworzyć. Tusk próbuje zadowolić jednych i drugich. Stąd sugestia, że można i bardziej humanitarnie, i bardziej stanowczo. Jak pogodzić jedno z drugim? Dlaczego ta trzydziestka miałaby być wpuszczona, ale następni imigranci już nie? Czy to nie jest precedens? Tego wszystkiego Tusk nie mówi. W efekcie będąc najbardziej realistycznym politykiem opozycji, pozostaje też mało czytelny. Ale pytanie jego kolegów o dalsze scenariusze poza ulegnięciem porywom serca też nie ma sensu. Opozycja w swoim głównym nurcie naprawdę kieruje się wyłącznie emocją. Pokoju nie będzie Najcenniejszym elementem oświadczenia Tuska jest wezwanie, aby wszyscy politycy usiedli razem i wspólnie poszukali jakiegoś rozwiązania. Kłopot polega na tym, że formułuje je lider, który wrócił do Polski z komunikatem wyraźnie wojennym. Który do wczoraj przedstawiał opozycyjność wobec PiS jako wojnę bezwzględnego dobra z absolutnym złem. Teraz wzywa do pokoju. W tej jednej sprawie? Nie za późno? Pytanie, jak godzić pisowską nieustępliwość z niefrasobliwością powiedzmy posła Franciszka Sterczewskiego zawisa w próżni. Wedle najnowszego sondażu partyjnego Ibris ostatnio przyrosło PiS i Koalicji Obywatelskiej, a więc tak ogólnie opłaca się nadal ostra polaryzacja. KO przyrosło nawet bardziej, bo o 7 punktów, i to jest zapewne wciąż konsumowanie efektu Tuska. Dzieje się to jednak w momencie, kiedy Tusk do tego stopnia nie umie się dostroić do tonu własnej partii, że zaczyna się mówić o szemraniu przeciw niemu w jej szeregach, i o jego własnym rozgoryczeniu. Oczywiście wszystko to może się okazać przejściowe. Nie takie kryzysy Polacy zapominali po kilku miesiącach. Ale jest to bardzo znamienne. On jeden rozumie, że proimigranccy radykałowie pracują na rzecz wyborczego zwycięstwa PiS (który dziś ma 35 procent więc brak mu kilku punktów do bezwzględnej większości). Ale nie umie, a może z obiektywnych powodów nie może, przekuć tej swojej wiedzy w konstruktywny program. SPRAWDŹ: Donald Tusk potwierdza plotki o swojej córce