Brytyjski premier Boris Johnson oznajmił, że jego kraj powinien się szykować do stopniowego znoszenia pandemicznych restrykcji. Także tych wymierzonych w niezaszczepionych (paszporty covidowe). Anglicy mają radzić sobie w większym stopniu sami, to znaczy chronić się maseczkami, dystansem, dezynfekcją, ale próbować uczestniczyć w życiu społecznym. Także socjalistyczny premier Hiszpanii Pedro Sanchez pyta, czy nie czas już zacząć traktować covidu jak grypy. Skoro ma on pozostać z nami dłużej niż kilka miesięcy. Skoro nie widać jakiegoś logicznego końca pandemii. Wirus z nami zostanie Johnson reprezentuje brytyjską prawicę, Sanchez - lewicę. Ich wypowiedzi dedykuję tym wszystkim Polakom, którzy wyczekują kolejnego lockdownu, bo się boją. Którzy najchętniej schowali by się do schronów i siedzieli tam - może i przez resztę życia. Gdyby taki scenariusz miał się spełnić, musielibyśmy zrezygnować z normalnego życia społecznego. Upór, aby nie zamykać szkół, pomimo pojawiających się tu czy ówdzie ognisk zakażenia wśród uczniów i nauczycieli, to inwestowanie, pomimo ryzyka, w młode pokolenie, jego normalny rozwój, nie tylko intelektualny, ale i społeczny. Zwłaszcza że perspektywy są, jakie są. Ilaria Capua, znana włoska wirusolog, odbiera nam nadzieję. Właśnie oznajmiła na łamach "Corriere della Sera", że pandemia z pewnością nie skończy się w roku 2022. Ba, pani profesor mówi o makrocyklu, który może trwać setki lat. Wirus wciąć mutuje, zmienia się. Coraz trudniej, a nie coraz łatwiej z nim z tego powodu walczyć. No właśnie, nadciągający do Polski Omikron niektórzy przyjmują z nadzieją: będą masowe zachorowania, a potem pandemia się załamie. Ale tak naprawdę niczego tu nie możemy być pewni. Różne państwa podejmują różne decyzje, idą do przodu, cofają się. Nie ma mądrych. Fakt zwlekania polskiego rządu z restrykcjami adresowanymi do wszystkich jest w tym świetle naturalny i godzien pochwały. No tak, tylko że Polskę różni od Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii jedno: procent zaszczepionych. Nie uchronił on tamtych państw przed masowymi zarażeniami (teraz Omikronem), ale do szpitala trafia mniej ludzi, zdecydowanie mniej też umiera. Ta różnica jest istotna. Polski rząd i kierownictwo PiS złożone są z ludzi, którzy wiedzą, że to źle. Ale wykonują taniec świętego Wita, bo nie chcą zrazić, przestraszyć, zniechęcić ludzi, którzy odmowę przyjęcia szczepionki traktują jako swoistą religię. Hamletyczne skurcze rządu Stąd u nas przymusu prawie nie ma (wprowadzają go, częściowo na własną rękę, choć korzystając z limitów, niektóre teatry czy knajpy). A oczywista skądinąd ustawa Czesława Hoca, dająca pracodawcy możliwość jakiegoś odizolowania niezaszczepionego pracownika od innych ludzi, wywołuje hamletyczne skurcze u rządzących. Odchodzi Rada Medyczna, minister zdrowia Niedzielski grozi dymisją. Prace nad nowym prawem trwają miesiącami - w obliczu apokalipsy. Kokietuje się niespecjalnie rozumnych, drugorzędnych działaczy, bo wprawdzie rząd miałby dla ustawy Hoca większość, łącznie z głosami opozycji, ale najwyraźniej przegłosowanie tak kontrowersyjnego z punktu widzenia posłanki Siarkowskiej prawa razem z PO czy Lewicą przeraża Jarosława Kaczyńskiego. To skądinąd zabawny przyczynek do pytania, czy mamy w Polsce demokrację czy półdyktaturę. Gdyby podobna sytuacja miała miejsce w Polsce totalitarnej czy autorytarnej (powiedzmy w późnym PRL generała Jaruzelskiego) władza wprowadziłaby szczepienne nakazy w pięć minut. Nie pytając nikogo o zdanie. Tymczasem PiS zachowuje się jak typowa partia demokratyczna szukająca równowagi we własnym elektoracie, tkająca kompromisy. Owszem, prawdopodobnie podsłuchiwała oponentów i właśnie centralizuje nam szkolnictwo, ale takie rzeczy w nieporządnych populistycznych demokracjach zdarzają się także. Najwyraźniej pewność, że Kaczyński zamierza po prostu wybory sfałszować, jest mocno na wyrost. Na razie ciuła głosy. Granice dobrego smaku No właśnie, chęć zadowolenia wszystkich, także antyszczepionkowych warchołów, ludzi nie myślących kategoriami wspólnoty, jest z ducha demokratyczna. Tyle że to z kolei demokracja mocno warcholska. W której politycy zamiast przewodzić i edukować elektorat, podlizują mu się i zawierają z nim nieustające, często szkodliwe dla zbiorowości transakcje. Ja się tylko obawiam jednego. Że nadciągający Omikron uczyni zakażenia zbyt masowymi. Zwłaszcza nieszczepieni będą je przechodzić ciężej niż w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, więc służba zdrowia stanie naprawdę w obliczu kataklizmu. I wtedy rząd będzie wolał zamykać pewne instytucje i usługi dla wszystkich, niż "obrażać" niezaszczepionych rzekomą segregacją. To będzie zła lekcja. Nie będzie się opłacało kierować elementarną wiedzą o świecie i zdrowym rozsądkiem. Wpadniemy w tryby absurdalnej urawniłowki: mądrzy pokrzywdzeni razem z głupimi. Inną sprawą jest, czy politycy PO i Lewicy nie przekraczają granicy dobrego smaku, paląc świeczki upamiętniające sto tysięcy "nadwymiarowych" zmarłych. Znaczna ich część straciła życie w czasach, kiedy nikt nie wiedział jak "obsługiwać" pandemię. Dziś liderzy opozycji uznali, że to dobry temat do spolaryzowania politycznego Polaków, skoro ich wyborcy są raczej za szczepieniami. Pamiętam tych samych polityków PO, Lewicy czy PSL użalających się nad przedsiębiorcami, że im się zamyka pochopnie biznesy. Czy im także można by było imputować współudział w morderstwie? W Polsce o niczym się niestety nie rozmawia. O wszystkim wrzeszczy. Wniebogłosy.