Napięcie na granicy rosyjsko-ukraińskiej trwa od tygodni i trudno go nie uznać za coś poważnego i zasmucającego. Zdążyło już wciągnąć bez mała cały świat. Tym niemniej zdarzają się na jego marginesie zdarzenia generujące przede wszystkim prześmiewcze memy. Takim zdarzeniem okazała się przedziwna konferencja Donalda Tuska z byłymi prezydentami (Aleksandrem Kwaśniewskim i Bronisławem Komorowskim), eksministrami i nie pełniącymi żadnych funkcji generałami - na temat kryzysu ukraińskiego. To znamienne, ale nawet media życzliwe liderowi PO (i równocześnie szefowi Europejskiej Partii Ludowej) nie zdołały wychwycić z niej nowych czy ważnych deklaracji albo wystąpień. Czy to już pucz? Politycy opozycji mają oczywiście prawo naradzać się z kim chcą i w jakiej formie chcą. Niemniej dość powszechne było skojarzenie: Tusk pozazdrościł prezydentowi Andrzejowi Dudzie zwołanej kilka dni wcześniej Rady Gabinetowej (albo spotykającej się później Rady do spraw Bezpieczeństwa i Obronności). Postanowił się pokazać na czymś podobnym. Były senator Platformy, a dziś jej zawzięty krytyk Robert Smoktunowicz miał nawet skojarzenie z WRON Wojciecha Jaruzelskiego biorącego sobie władzę poza oficjalnymi strukturami państwa. - Czy to pucz? - pytał Smoktunowicz, a powtarzali rozliczni internauci. Naturalnie ci o sympatiach prawicowych. W skojarzeniach ze stanem wojennym kryje się krzycząca przesada. Wszyscy grają tu znaczonymi kartami, obiektywnych obserwatorów można policzyć na palcach jednej, może dwóch rąk. Ale mamy do czynienia z innym procesem: tworzeniem dwóch alternatywnych państw, które zauważają się nawzajem tylko po to, aby obsypywać się obelgami. Temat ewentualnego konfliktu z Rosją to materia przede wszystkim do konsultacji rządzących z opozycji. W stabilnych, cywilizowanych demokracjach tak się właśnie dzieje. Tusk wzywa do "porozumienia wszystkich sił politycznych" i robi coś dokładnie odwrotnego. A przecież całkiem niedawno prezydent Duda zwołał na temat Ukrainy i Rosji Radę Bezpieczeństwa Narodowego i robił wszystko, aby wydała ona z siebie wspólny głos. W spektaklu Tuska szczególnie zdradliwe wydaje mi się uruchamianie wojskowych, którzy mają się wykazywać swoimi związkami z opozycją. Nie powinno być w Polsce "generałów pisowskich" i "generałów platformerskich". Idioci nie patrioci Czy to wyłącznie spektakl? Tusk zabiega usilnie, aby utrwalić w widowni przekonanie, że w obliczu rosyjskiego zagrożenia rządzący działają destrukcyjnie, bo rozbijają jedność Unii Europejskiej. Mariusz Janicki w wielkim manifeście wymierzonym w politycznych symetrystów dowodzi w "Polityce", że w polskiej polityce symetrii, bo opozycja uznaje Kaczyńskiego za patriotę, a pisowcy wyzywają opozycję od "sprzedawczyków". Można się do woli zastanawiać, kto zaczął kogo pierwszy wyzywać. Ale uporczywe i coraz agresywniejsze opowieści o prorosyjskim kursie polskich władz przekroczyły granice absurdu. Liderzy PiS są przedstawiani jako zdrajcy. Czy jest w tym coś racjonalnego? Można do woli podważać racje polskich władz w sporze z Unią o wyższość prawa europejskiego nad Polską. Można też niepokoić się kontaktami PiS z Marine Le Pen albo Victorem Orbanem - co jest swoistym odreagowaniem poczucia odepchnięcia przez unijny mainstream. Rzecz w tym, że nie ma to wpływu na proukraiński kurs polskiego rządu. Po pierwsze, głównym podmiotem w wojnie nerwów z Rosją jest NATO. Większe znaczenie mają tu relacje z Waszyngtonem czy Londynem niż z Brukselą. Na tym polu PiS miał naturalnie swoje grzechy na sumieniu, ale sytuację uratował prezydent, wetując lex TVN. Dziś ze znaczną skutecznością uprawia on tak zwaną dyplomację bezpieczeństwa, bo ma lepsze notowania niż liderzy PiS w zachodnich stolicach. Po drugie, ciężko jest wskazać opozycji, czego zaniedbano, czy czego nie uzyskano w ramach europejskiej solidarności w obliczu gróźb Putina z powodu kłótni PiS z Brukselą. Dlatego zresztą ta konferencja Tuska była tak bardzo pozbawiona konkretnej treści. Przebijać się mają same skojarzenia. Choćby wypowiedziane jeszcze przed tym spotkaniem "to idioci nie patrioci", typowy popis Tuskowej retoryki zmierzającej do polaryzacji wewnętrznej wojny. Kto zasiał ziarno? Można oczywiście twierdzić, że Tusk wzmacnia pozycję Polski, mając własny dostęp do serc zachodniego establishmentu. Czy jednak Polska pogrążona w wewnętrznej wojnie na śmierć i życie ma mocniejszą czy słabszą siłę przebicia? Pytanie wydaje się retoryczne. Nie byłbym sobą, gdybym na koniec poprzestał na niepokoju wywołanym Tuskowym widowiskiem. Przecież kiedy zaczynał się kryzys na granicy z Białorusią, prezydent nie zwołał Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Politycy PiS głośno kwestionowali sens jakichkolwiek konsultacji z "nielojalną" opozycją. Potem Andrzej Duda zaczął szukać innej roli, ale ziarno zostało zasiane. Jest zresztą zasiewane od lat. Odpowiedzią była niemądra opozycyjna wrzawa na temat rzekomych niegodziwości wobec tak zwanych uchodźców podrzucanych nam przez Łukaszenkę. Faktem jest jednak, że wszyscy pracują nad stworzeniem iluzji dwóch osobnych polskich państw: pisowskiego i opozycyjnego. To groźna iluzja.