Poznałem Joannę Muchę w zabawnych okolicznościach. Kiedy była jeszcze posłanką rządzącej Platformy Obywatelskiej, posadzono nas obok siebie w telewizyjnym studio. To był program "Wielki test o...". Rzecz dotyczyła bitwy pod Grunwaldem, i ja i ona musieliśmy odpowiadać w ciągu kilku sekund na kolejne pytania historyczne. Liczyło się tempo obsłużenia odpowiedniego przycisku. Mucha - pracowita i rozżalona Nabrałem wtedy respektu do atrakcyjnej i inteligentnej posłanki. Potraktowała wyzwanie jako część normalnych partyjnych obowiązków. Była dużo lepiej przygotowana niż ja - w końcu magister historii. Mogłem nie cenić sposobu, w jaki kierowała Ministerstwem Sportu. Myślę, że to był efekt kolejnego żartu Donalda Tuska osadzającego swoich polityków na ministerialnych posadach na ogół wbrew ich predyspozycjom i zainteresowaniom. Mogłem też uważać za gruby błąd jej wypowiedzi na temat leczenia starych ludzi trącący najbardziej brutalną odmianą thatcheryzmu czy amerykańskiego libertarianizmu. Ale przed pracowitością musiałem pochylić głowę. Taka sama wydała mi się posłanka Mucha w roku 2019, kiedy stanęła do rywalizacji o fotel przewodniczącego Platformy. Nie dotrwała nawet do samego głosowania. Zrezygnowała na rzecz Borysa Budki. Ale skorzystała z okazji żeby nagłośnić swoje poglądy. Kwestionowała model "opozycji totalnej", który wtedy kojarzyła z przywództwem Grzegorza Schetyny. Sama przygotowała programowe propozycje dotyczące głównie edukacji, służby zdrowia i ekologii, a więc sfer, które zostały zabagnione zarówno przez ekipę Tuska, jak i rządy PiS. Zarazem nie były te jej postulaty na tyle poważne aby dawały Platformie jakąś szczególnie skuteczną amunicję. Posłanka nie wymyśliła też recepty na pogodzenie dofinansowania tych dziedzin z koniecznością dalszego żyrowania pisowskiej polityki społecznej - z 500 plus i innymi aktami "rozdawnictwa" na czele. Miała za to rację w jednym: opozycyjność polegająca głównie na zaprzeczaniu PiS-owi (więc odgrywaniu roli jego echa) była i jest drogą donikąd. W tej chwili z tym właśnie, generalnie słusznym, przekonaniem porzuca Platformę i przechodzi do Polski 2050 Szymona Hołowni. Można zrozumieć jej rozżalenie: nie słuchano jej. A można też traktować decyzję jako efekt cynicznej kalkulacji. Senator Jacek Bury zrobił to dwa dni przed nią i od razu opatrzył swój ruch komentarzem (w wywiadzie dla Interii): Coraz więcej polityków PO będzie szukało ucieczki w kierunku Hołowni. W końcu w sondażu CBOS Polska 2050 wyprzedziła już PO. W innych niebezpiecznie się do niego zbliża. Hołownia w roli operowego chóru Ani posłanka Mucha, ani senator Bury nie przedstawili przy okazji swojej ucieczki z pokładu programowych postulatów, których spełnienia poszukają u Hołowni. Co więcej, idą do kogoś, kto jeszcze mniej powiedział o modelu państwa i społeczeństwa, do jakiego dąży, niż władze Platformy. Taka jest prawda o niemal rocznej aktywności dziennikarskiego celebryty zmienionego w polityka. Prawda, bywał elokwentny w wypominaniu różnych zaniedbań rządzącym. Czasem robił to sugestywnie, jak wtedy kiedy malował posępny obraz służby zdrowia w obliczu pandemii. Ale jego przymiarki do własnego programu wciąż trwają. On i jego środowisko ciągle przypomina chór z opery, śpiewający: "Pośpieszajmy, pośpieszajmy", ale tkwiący w jednym miejscu sceny. Politolog Mikołaj Cześnik sądzi (w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej"), że o rosnącej popularności Hołowni decyduje styl. Nazywa go stylem "świeckiego kaznodziei", podkreśla dystans wobec partii i partyjnych aparatów. Warto jednak przypomnieć, że nowy lider pokrywa tym stylem najczęściej gmatwanie czy zaciemnianie własnych poglądów. W ciągu prawie roku swojej aktywności zmienił w zasadzie kompletnie swój stosunek do kwestii legalności aborcji, a chwilami można było odnieść wrażenie, że opowiada się za kilkoma konkurencyjnymi poglądami naraz. Tam gdzie trzeba rozmawiać o realiach społeczno-ekonomicznych, wystrzega się z kolei jak ognia konkretów. Jego nerwowa reakcja na wątpliwości senatora Burego co do programu 500 plus świadczy o tym, że w tym co najistotniejsze dla ludzkich dochodów i społecznego bezpieczeństwa, nie bardzo różni się od PO. Która ogłasza długą listę wydatków, jakimi trzeba dodatkowo obciążyć budżet, ale nie ma odwagi zakwestionować fundamentów programu społecznego rządów PiS. Czy pracowitość posłanki Muchy wystarczy aby wymyśleć coś nowego, co pociągnęłoby Polaków jako wielki cel? Nie wiem. Nie zmienia mojej sceptycznej oceny piątkowa konwencja programowa Polski 2050. Najpierw się zebrali, a potem zaczęli szukać tego, co ich w ogóle wyróżnia i łączy, takie jest moje wrażenie. Teraz mają się odbywać konferencje programowe na różne tematy. Operowy chór będzie śpiewał trochę głośniej? Zwrócę uwagę na coś innego. Hołownia był odbierany przez wielu Polaków jako ktoś, kto może pogodzić sprzeczne ideologie, ale jest w sprawach światopoglądowych mniej radykalny niż Rafał Trzaskowski. Głosowało na niego wiele sierot po prawym skrzydle Unii, ba nie tak znów mała grupa jego zwolenników poparła w drugiej turze... Andrzeja Dudę. Pomimo twardego antypisowskiego tonu Hołowni, widziano w nim nadal katolika. Może otwartego, ale jednak. Teraz, choć nie gardzi on nabytkami z różnych stron, w Łodzi przyjął nawet pisowskiego radnego Bartłomieja Dybę-Bojarskiego, trzonem jego przyszłego koła poselskiego w Sejmie stają się dwie feministki: posłanka Mucha obok Hanny Gil-Piątek. Czy wyborcy nabiorą z tego powodu wątpliwości, czy nie, to inna sprawa. Ci co odbierają Polskę 2050 jako oddolny ruch protestu, nie dbają pewnie szczególnie o konsekwencję swojego idola. Ale dziennikarz nie może w tym nie zauważyć korowodu przebieranek. W sprawach społeczno-gospodarczych - mgławica. W sprawach światopoglądowych - jednak lewica.