Jeśli "Rzeczpospolita" ma rację, rządzący Polską zdobyli się na dowcip. Likwidacja Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego nakazana przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ma być częścią większego planu: reorganizacji sądownictwa, W jego ramach Sąd Najwyższy ma ulec kadrowej radykalnej redukcji. Dlaczego gazeta miałaby nie pisać prawdy, skoro politycy obozu rządowego z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą zapowiadali to już wcześniej? Dowcip polega na tym, że Izba Dyscyplinarna była atakowana, przez kręgi prawnicze, opozycję, a w końcu przez instytucje Unii Europejskiej, jako narzędzie ograniczania sędziowskiej niezawisłości. No to się ją zlikwiduje, ale w ramach programu dokumentnego podeptania niezawisłości, bo jak inaczej określić czystkę personalną w sądownictwie nazywaną "reorganizacją". Rozszerzanie frontów W roku 2017 PiS zaczynał od pomysłu posłania na zieloną trawkę całego Sądu Najwyższego. Oburzyło to wtedy wszystkich, łącznie z urzędnikami administracji amerykańskiej Donalda Trumpa. Ona mogła swoich sędziów krytykować, ale ich odwoływanie nie mieściło się tam w głowie. W Ameryce może nawet bardziej niż w Europie. Teraz czytamy, że weryfikować sędziów SN ma Krajowa Rada Sądownictwa. Krytykowana, także w wyrokach TSUE, jako uzależniona od polityków. Sprawa ma dwa wymiary. Jeden taktyczny. Jeśli to ma być próba spełnienia wymogów Unii Europejskiej, to nikt się na to w Brukseli i w Strasburgu nie nabierze. Przeciwnie, to zaczyn nowej wojny, gwałtowniejszej niż poprzednie. Jestem w prawnej wojnie o ustrój Unii Europejskiej po stronie polskiego rządu. Nie ma w unijnych traktatach dowodów na to, że instytucje europejskie na czele z TSUE mają prawo dowolnie wpływać na rozwiązania instytucjonalne w poszczególnych krajach należących do UE. Ale jeśli potrzeba było dowodu na to, że tak zwana reforma sądownictwa w Polsce zmierza do pozbycia się sędziów niewygodnych, i do większego uzależnienia sądownictwa od polityków, to ten projekt spełnia te kryteria z naddatkiem. Unia może nie mieć racji prawnej, ale ma rację polityczną. Ma ją w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek, za sprawą liderów obozu rządzącego Polską. To oni potwierdzają najbardziej spiskowe oskarżenia. Artykuł 47 ustęp 2 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej mówi jednak, że "każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia jego sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd ustanowiony uprzednio na mocy ustawy". Czy po czystce i "weryfikacji" Sąd Najwyższy można będzie uznawać za "niezawisły i bezstronny"? To nie jest jedyny front polskiego rządu z Unią. Ale te fronty należałoby skracać. Tymczasem rozciąga się je na niewyobrażalną skalę. Chyba że projekt jest w głowie Jarosława Kaczyńskiego jedynie narzędziem w kolejnych przetargach z Unią. Czymś, co można będzie odpuścić w ramach kolejnych "kompromisów". Ale na razie nic na to nie wskazuje. Już same wieści o tym, że coś takiego jest szykowane, będzie argumentem przeciw Polsce, przeciw przyznawaniu jej unijnych funduszy, na rzecz jej szantażowania. Te szantaże są bardzo przykre, ale przecież nikt nie każe polskim władzom pracować nad czystką we własnym sądownictwie. Po co ta "reforma"? Drugi wymiar, to pytanie o rację merytoryczną. Oczywiście można dowolnie przerzucać się wyrokami sądowymi, które budzą nasz sprzeciw. Ostatnio choćby w przedmiocie niedopuszczenia do Marszu Niepodległości, w dniu 11 listopada. Ale czy rzeczywiście którekolwiek z orzeczeń nie pozwalało obecnej władzy na rządzenie? Na spełnianie swoich programowych zapowiedzi? No przecież to jest nieprawda, wymysł, produkt przeczulenia, przedmiot prawnego i politycznego dogmatyzmu. Dobry aby krzesać emocje w mediach społecznościowych. Ale czy wart politycznej wojny - zarówno z instytucjami unijnymi, jak i wewnątrz Polski? Są takie kwestie i tematy, które skazują polski rząd na konflikt ze światem zewnętrznym. Z międzynarodowymi instytucjami, i ze sporą częścią polskich elit. Choćby brak akceptacji polskiej prawicy dla szeroko rozumianej politycznej poprawności. Ale próba zrobienia z sędziów grupy bardziej wystraszonej i uległej, nie powinna być akceptowana przez kogokolwiek, kto wierzy w standardy państwa prawnego. Te standardy są wprost zapisane na początku polskiej konstytucji. Jeśli - powtórzę - nową "reformę" pisze się serio, chce się te standardy podeptać, złamać. Na to swojej zgody nie powinni dawać przede wszystkim konserwatyści. Mają oni prawo mieć nieufny czy niechętny stosunek do środowiska polskich sędziów. Tyle że rządowe lekarstwo na ich grzechy i patologie, na ich nawyki i personalne układy, wydaje się być gorsze od choroby. Równocześnie zaś nie jest ono gwarancją tego, że wyroki będą lepsze czy sprawiedliwsze. Co najwyżej jest to recepta na większą ostrożność sędziów w paru sprawach ważnych dla władzy. Ale czy na takiej ostrożności ma polegać naprawianie państwa? Nie, to jest droga do jego psucia.