Prezydent USA Joseph Biden przyjechał do Polski. Całkiem niedawno Andrzej Duda miał kłopot, żeby się dobić do dłuższej rozmowy telefonicznej z liderem najpotężniejszego mocarstwa. Amerykańska, liberalna administracja była nieufna wobec prawicowych "pogromców praworządności" z Polski. Z kolei PiS patrzył z niechęcią na nową strategię Waszyngtonu próbującego naprawić napięte za Donalda Trumpa relacje z Niemcami i z mainstreamem Unii Europejskiej. Nowy prezydent nie wspierał Międzymorza mającego zapewnić Polsce szczególną pozycję w środkowej Europie. Z Ameryką na wieki Ten podział zniknął jeszcze przed wojną. To Amerykanie i Polacy byli tymi, którzy przestrzegali stolice zachodniej Europy przed zagrożeniem ze strony Putina. Ile w tym było inicjatywy samego Bidena krytykowanego za sposób w jaki opuścił Afganistan? A ile presji jego otoczenia, owego amerykańskiego "głębokiego państwa", które pilnuje ciągłości amerykańskiej polityki? Warto jednak pamiętać, że za Baracka Obamy to Biden, wtedy wiceprezydent, namawiał, aby dozbrajać Ukrainę. Wcześniej to on, jako senator z Deleware, angażował się w akcję na rzecz poszerzenia NATO o kraje naszego regionu, w tym o Polskę. Co przywozi Biden? Wzmocnienie wschodniej flanki NATO, może rezygnację z "rotacyjnej" formuły obecności Amerykanów w Polsce. Pamiętajmy, że całkiem niedawno polscy komentatorzy powątpiewali, czy w razie zagrożenia naszego kraju NATO w ogóle by reagowało. Te wątpliwości raczej znikają. Pamiętajmy też, że Putin dopiero co żądał wycofania się NATO z Europy środkowej. Nigdy nie zrezygnował z tego celu. A Waszyngton jednak się opiera. Więc mamy powody, aby być pokrzepionymi tą wizytą. Niemniej uważam, że nie zamyka to pytania podstawowego: czym skończy się obecna wojna. Niektórzy komentatorzy (Marek Budzisz, Jan Rokita) uważają, że jej eskalacja jest prędzej czy później nieunikniona. Pytanie o granice Na tle tych przewidywań zaskakuje upór, z jakim i administracja amerykańska, i władze NATO powtarzają, że nie zechcą się angażować militarnie. Odrzucają takie pomysły jak "oczyszczenie" nieba nad Ukrainą, ba dostarczenie tejże Ukrainie samolotów. Rzecznik Kremla Pieskow "nie wyklucza" ataku jądrowego. Jens Stoltenberg i rzeczniczka Białego Domu nieustannie wykluczają pójście dalej w zaangażowaniach. To wyraźny brak symetrii. Rzecz nie dotyczy tylko Ukrainy. Stoltenberg dzisiaj, w dzień wizyty Bidena w Polsce, w zasadzie wykluczył przyjście z pomocą państwom neutralnym: Szwecji i Finlandii, bo "nie są członkami Paktu". Czy takie stanowcze deklaracje nie rozzuchwalają Putina. On nie stawia sobie żadnych barier. Trzeba uczciwie powiedzieć, że Polska też do czasu stawiała te granice, podkreślając - zwłaszcza ustami prezydenta Dudy, ale i premiera Morawieckiego - że nie bierzemy udziału w tej wojnie. To nastawienie zostało zmienione propozycją "misji pokojowej" NATO, zgłoszoną przez Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie. Nie do końca wiemy, czym taka misja miałaby być. Opozycja już okrzyknęła ją receptą na "eskalację wojny". Z kolei prezydent Duda mówił potem o "misji humanitarnej", a chyba nie o to chodziło. Dostaliśmy hasło, a nie gotowy scenariusz. No tak, ale to hasło jest swoistym "sprawdzam" dla świata zachodniego. Tym, którzy uznają je za szaleństwo, przypomnę list 27 dyplomatów i analityków związanych z amerykańską Partią Demokratyczną - są wśród nich generałowie robiący karierę w czasach Obamy czy asystent sekretarza obrony Ian Brzeziński. Oni też wzywają do "pójścia dalej" - dostarczenia Ukrainie samolotów i choć częściowego zakazu lotów nad nią. Czyli nie stawiają sobie bariery niedopuszczalnego militarnego zaangażowania. W Europie rzecznikiem takiego "radykalizmu" jest chociażby były sekretarz generalny NATO, Duńczyk Anders Fogh Rasmussen. Co ma być na końcu? W moim przekonaniu widzą oni, że ta wojna nie ma w obecnej postaci ani sensownego celu, ani dobrego zakończenia. Co ma nim być? Prezydent Francji Macron znów napomknął o "rokowaniach Ukrainy z prezydentem Putinem". Rozmowy ukraińsko-rosyjskie cały czas się toczą, ale eskalacja rosyjskich zbrodni, wszystkich łącznie z wywózkami ludności ukraińskiej w głąb Rosji, czyni kompromis coraz mniej nie coraz bardziej realnym. Czy Zachód ma zachęcać Wołodymyra Zełenskiego do układania się z wojennym zbrodniarzem? Poddanym już oficjalnym procedurom trybunału w Hadze? Można oczywiście mieć nadzieję, że Putin, któremu wojna nie idzie, ugrzęźnie za ukraińskiej ziemi. Pytanie, jakie formy tego ugrzęźnięcia społeczność międzynarodowa gotowa jest tolerować. Już napomyka się o rosyjskim ataku chemicznym lub biologicznym, który będzie "niedopuszczalny". Ale jakie reakcje sobie zarezerwowano na okazję tej jeszcze większej niedopuszczalności? Już teraz USA eskaluje sankcje, a Polska żąda takiej eskalacji od Unii Europejskiej. One są niby skuteczne, ale pytanie do jakiego stopnia. Przecież to już po ich wprowadzeniu, okrucieństwa zaczęły się mnożyć, a nie wygasać. Można się pocieszać, że wyczerpana wojną Rosja nie ośmieli się wyjść poza Ukrainę. Ale na dobrą sprawę pewności nie mamy. Racjonalność Putina to jedynie hipoteza. Nie wchodzę na razie w fundamentalne spory z polskimi "realistami", którzy kopiują dawne schematy debat o dopuszczalnym ryzyku. Ale jeśli by je kopiować do końca, kto był bardziej realistyczny: ci co postawili na ustępstwa wobec Hitlera w Monachium w roku 1938, czy ci, którzy dostrzegali ich kruchość? To pytanie przede wszystkim do Ameryki. Ale tak naprawdę do nas wszystkich. W razie eskalacji "partia pokoju" zwiększy się w Polsce gwałtownie. Rozumiem jej racje i nie występuję w roli wojennego podżegacza. Trudno sobie wyobrazić całkowite złamanie Rosji, w duchu bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy. Też sobie tego nie wyobrażam. Po prostu pytam.