W chwili kiedy to piszę, nadal nie wiemy, jak będzie wyglądała "trzynasta stacja" watykańskiej Drogi Krzyżowej. Wiemy, że krzyż mają nieść wspólnie Rosjanka Irina i Ukrainka Albina. Są przyjaciółkami, pracują ze śmiertelnie chorymi w szpitalu w Rzymie. Być może wraz z nimi iść będą pod krzyżem także ich rodziny. Te kobiety są przyjaciółkami. Zapewne z powodu miejsca zamieszkania Ukrainka nie czuje do końca tego, co czują Ukraińcy wygnani z ojczyzny przez wojnę albo zmuszeni żyć pod bombami. Zarazem słychać, że po ataku rosyjskim na Ukrainę Rosjanka przepraszała swoją koleżankę. Rzecz nie w realnych relacjach między nimi i nie w ich stosunku do wojny. Droga Krzyżowa w Watykanie a iluzja pojednania Papież chciał uczynić z tej części Drogi Krzyżowej symbol pojednania. Źle na to zareagował ukraiński ambasador przy Watykanie. Grecko-katolicki arcybiskup Swiatosław Szewczuk komentował: - Dla ukraińskich grekokatolików to jest niezrozumiałe, a nawet obraźliwe, zwłaszcza w oczekiwaniu na drugi, jeszcze bardziej krwawy atak wojsk rosyjskich na nasze miasta i wsie. Od pomysłu odciął się także nuncjusz Stolicy Apostolskiej arcybiskup Visvaldas Kulbokasm, który dzielnie trwa cały czas w Kijowie. Próbował na odległość tłumaczyć papieżowi, że na pojednanie jest za wcześnie. "Nie ma mowy o pojednaniu, kiedy zbrodnia trwa" - celnie napisał w Polsce Tomasz Terlikowski. De facto to samo, chociaż delikatniej, tłumaczył ostatnio przed kamerami Polsatu polski kardynał Kazimierz Nycz. Najwyraźniej papież Franciszek wybrał jednak drogę na skróty. Ten symboliczny obraz trzeba wpisać w ciąg jego wypowiedzi. Kiedy pisałem kilka tygodni temu o jego postawie wobec wojny, kładłem nacisk na tradycje watykańskiej dyplomacji, jej stałą postawę wobec Rosji i złudzenia ekumeniczne wobec rosyjskiej Cerkwi. Także na tradycyjną linię Watykanu: nie opowiadania się za nikim, nawet kiedy winny w konflikcie zbrojnym jest oczywisty. Nawet przy uznaniu wszystkich tych zastrzeżeń uderzała jednak pewna niesymetryczność. Nadmiar gestów wobec Rosji i Rosjan, deficyt gestów wobec Ukrainy i Ukraińców. Koniec z wojną sprawiedliwą Teraz papież Franciszek mówi o cierpiących Ukraińcach nieco więcej. Ale za to przystąpił do podmywania pojęcia "wojny sprawiedliwej" sformułowanej przez św. Tomasza z Akwinu i wpisanej do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Zrobił to już de facto w encyklice "Fratelli Tutti". Napisał tam: "Największym tytułem do chwały jest unicestwienie wojny słowem zamiast zabijania ludzi mieczem". Teraz powtórzył myśl tamtej encykliki: "Wojny są zawsze niesprawiedliwe". W innym swoim oświadczeniu, sprowadzonym potem do wpisu na Twitterze, oznajmił: "Wszyscy jesteśmy winni". Wojnie ma się rozumieć. Można tę wypowiedź rozumieć w sposób metaforyczny. Jesteśmy winni, bo grzeszymy pychą czy nienawiścią. Ba, bo Europa nie przeciwdziałała agresywnym planom Putina. Ale przecież watykański sekretarz stanu kardynał Parolin napisał wprost: "Ukraina ma prawo się bronić, ale odpowiedź zbrojna proporcjonalna do agresji może doprowadzić do rozszerzenia się konfliktu, który może mieć katastrofalne i śmiertelne skutki". Nie opisał przy tym granic odpowiedzi "mniej proporcjonalnej", która byłaby uprawniona. W innej wypowiedzi Parolin sugerował, aby inne państwa nie wysyłały broni Ukraińcom. Sam papież Franciszek kwestionował podnoszenie wydatków na zbrojenia przez wszystkich, a więc przez tych, którzy obawiają się agresji Putina. Skrytykował nawet sankcje, które są przecież bezkrwawą próbą powstrzymania agresora. Watykan ogłasza dziś doktrynę kapitulacji. Zaatakowany powinien przestać się bronić lub ową obronę tylko markować. Oczywiście zarazem wezwanie do złożenia broni w Wielkanoc (bo i taka padła) jest adresowane także do Rosji. Tyle, że ta pokazuje z wystąpień papieskich swoim poddanym tyle, ile chce. Za to w świecie zachodnim, cywilizowanym, głos papieski może być dodatkowym argumentem za układami z Putinem i powstrzymywaniem się od mocniejszych reakcji. Watykan broniąc pomysłu spotkania Rosjanki z Ukrainką na Drodze Krzyżowej, używa frazesu o "bratnich narodach". To samo powiedział ostatnio laicki prezydent Francji Emmanuel Macron nawołując, aby nie mówić o rosyjskim "ludobójstwie". Od tej formułki tylko pół kroku do tezy Putina, że Rosjanie i Ukraińcy to część tego samego. Mówiąc coś, zawsze warto pamiętać o kontekście. Obrońcy papieża powtarzają, że przemawia on "jako pasterz, a nie jako polityk". Ale te wypowiedzi mają wymowę polityczną. Wzywając do przerwania działań w święta papież snuł wizję "rozejmu, który doprowadzi do prawdziwych negocjacji oraz gotowości poniesienia pewnych ofiar dla dobra ludzi". Przecież to jest scenariusz wymuszenia tych "ofiar" na Ukrainie, na przykład zgody na podział własnego kraju. Tak oto przeciwdziałanie agresji może się stać wspieraniem agresora, choćby pośrednim i wynikłym z dobrych intencji. Inne głosy w Kościele są nieliczne, poza duchownymi ukraińskimi i polskimi. Choć na przykład arcybiskup Wiednia kardynał Christoph Schönborn przypomniał o "prawie do samoobrony" i uzasadniał nawet prawo Zachodu do posyłania Ukrainie broni. Reszta milczy. Można się przerzucać cytatami z Ewangelii. Istotnie Jezus żądał nadstawiania drugiego policzka, był w tym trudny radykalizm. Ale nigdzie nie wzywał do kapitulacji wobec zła. Nieprzypadkowo Kościół uznawał prawo do samoobrony i do wojny sprawiedliwej. Nawet jeśli to pojęcie mogło być w przeszłości nadużywane, dziś Watykan zbliżył się niebezpiecznie do mechanicznego, bezmyślnego pacyfizmu, który jest produktem słabości współczesnego świata, jego permisywizmu, jego lękliwości wobec zła, a nie etycznego postępu. To będzie kolejny, chyba ważny czynnik osłabiania autorytetu Kościoła. Jeden z wielu, co prowadzi do chaosu podziałów, bo przecież ci, którzy takiej postawie przyklasną, mogą inne aspekty nauczania Kościoła uznawać za wsteczne i zbyt konserwatywne. Ale akurat w Polsce wychwalany przez liberałów Franciszek nagle stracił całą atrakcyjność w ich oczach. Bo polscy liberałowie i nawet większość lewicy to ludzie dziś bardzo antyputinowscy i proukraińscy.