Wydarzenie biegną w tym tygodniu niesamowicie szybko. W Sejmie przepadła ustawa covidowa, i trwa wielki spór, czy to klęska Jarosława Kaczyńskiego (który osobiście ją firmował), czy jego chytry plan zablokowania sanitarnych restrykcji głosami opozycji. Najwyraźniej ta opozycja nie jest w stanie uwolnić się od schematu Kaczora supergracza nawet w momencie, kiedy zdaje się go przebijać osinowym kołkiem. Zaraz potem ten sam Kaczyński zapowiada personalne kary za kuriozalne wyliczenia podatków w ramach Polskiego Ładu. Tym razem wrażenie porażki wydaje się już przemożne - sondaż Kantaru niemal zrównał Koalicję Obywatelską z PiS, i to chyba głównie z powodu tego zamieszania z rachunkami. Ale nawet w tym przypadku niektórzy komentatorzy podejrzewają, że prezes PiS tworzy medialną osłonę dla przegranego przez siebie głosowania. A dzień później kolejne zaskoczenie. Następują dwa zdarzenia, które niby zdają się zapowiadać koniec kłopotów z zaległymi karami nałożonymi na Polskę przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Z jednej strony nowa minister środowiska Anna Moskwa zawarła porozumienie z czeskim rządem zamykający spór sądowy wokół kopalni i elektrowni w Turowie. Z drugiej, prezydent Andrzej Duda ogłosił, że bierze sprawy w swoje ręce i zgłasza projekt ustawy likwidującej Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego. To konsekwencja orzeczenia, z którego wynikają także naliczane odsetki. Turów: Czy można się było dogadać? Każde z tych zdarzeń ma inną naturę. Najpierw sprawa Turowa. Ma się rozumieć, że polski rząd nie mógł zamknąć kopalni, która zapewniała pośrednio energię elektryczną kilku procentom swoich obywateli (choć zdawali się to postulować tacy politycy opozycji jak Szymon Hołownia czy Rafał Trzaskowski). Na dokładkę ten akurat wyrok (a właściwie decyzja TSUE o tak zwanym zabezpieczeniu) może rodzić zasadnicze opory. Nawet nie w tym sensie żeby odmawiać Unii Europejskiej prawa do rozsądzania sporów między państwami w kwestiach związanych z ochroną środowiska. Ale sytuacja, w której pojedyncza sędzia z drugiego krańca Europy czuje się władna próbować nakazywać zamknięcie kopalni, to klasyczny przykład skrajnej sędziokracji. Nieodpowiedzialni przed nikim prawnicy uzurpują sobie władzę, jakiej wcześniej nigdy im nie przyznawano. No tak, ale można zadać inne pytanie. Czy rząd PiS wykorzystał wszystkie możliwości, aby dogadać się z Czechami. I czy bilans zysków i strat jest dodatni czy ujemny. Dwa lata temu można się było wykpić sumą 30 milionów euro dla naszego południowego sąsiada. Rok temu to było już w sumie 60 milionów: na urządzenia i na odszkodowanie. Dziś płacimy Czechom 45 milionów, ale też wisi nad nami kara, która wraz z odsetkami sięga już prawie 70 milionów. I która wcale nie znika. Rząd przedstawia się jako zwycięzca, bo się "nie ugiął wobec TSUE". Jeśli jednak karę trzeba będzie zapłacić (pomimo wniosku o odstąpienie od niej), będzie to zwycięstwo mocno pyrrusowe. Politycy rządzący dziś Polską mogą się tylko powoływać na to, że była to sprawa precedensowa. Do tej pory Trybunał nie rozsądzał takich spraw i nie nakazywał takich kar po niewykonanym zabezpieczeniu. Możliwe też, że poprzedni rząd czeski premiera Babisza mnożył trudności w negocjacjach z powodów wyborczych. Ale do sukcesu jest tu bardzo bardzo daleko. Polski rząd dowiaduje się, jak bardzo skomplikowany jest świat. Ćwiczy te komplikacje na własnej skórze. A ponieważ nikt nie zamierza w Europie stawiać tamy coraz większej władzy TSUE, to nauczka na przyszłość. Jeśli pojawia się cień takiego konfliktu międzypaństwowego, trzeba go próbować zażegnać za wszelką cenę, nim wtrącą się "mędrcy" w togach. Projekt prezydenta trafia w próżnię Sprawa druga jest jeszcze bardziej drastyczna. I znów, można się zastanawiać, czy TSUE ma prawo ingerować w model polskiego sądownictwa. To w sumie poważny spór o ustrój Unii Europejskiej. Ale trudno uznać za coś poważnego tak zwaną reformę sądownictwa w Polsce. No i przecież kilka razy liderzy PiS, m.in. premier Morawiecki na forum Parlamentu Europejskiego, zapowiadali skasowanie tej nieszczęsnej Izby. Nie zrobili jednak nic, aby swoje zapowiedzi spełnić. Czy projekt prezydenta mógłby załatwić sprawę? Trzeba by się w niego wczytać. Przecież istotą orzeczenia TSUE nie była sama nazwa "Izba Dyscyplinarna", a skonstruowany za sprawą ministra Ziobry, i z wyraźnym przyzwoleniem Kaczyńskiego, mechanizm postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów. Mechanizm, który nazwałbym inkwizycyjnym, nastawiony na represję. Samo przesuwanie puzzli, czyli nazw izb Sądu Najwyższego i sędziów w nim zasiadających może nie wystarczyć unijnym instytucjom. W tle są zaś inne orzeczenia TSUE odmawiające uprawnień sędziom zasiadającym we wszystkich sądach z woli nowej Krajowej Rady Sądownictwa. To skądinąd zaczyn prawdziwego kataklizmu, bo to w całym sądownictwie już mniej więcej jedna szósta jego składu. Nie mam pomysłu, jak przeciąć ten węzeł gordyjski. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że projekt prezydenta, bardzo ostatnio aktywnego w próbie budowania jakichś mostów między stronami polsko-polskiej wojny, trafi w próżnię. Opozycja uzna go za niewystarczający. Podobnie instytucje unijne, na koniec Komisja Europejska. Która przecież nie tylko ma możliwość wyegzekwowania zaległości wynikłych z wyroku, ale też trwale zablokowała nam pieniądze z tytułu europejskiego Planu Odbudowy. Coraz więcej Ziobry w PiS Z drugiej strony PiS wciąż pozostaje wierny taktyce przeczekania, grania na zwłokę. Nie wiadomo, na co to czekanie, ale jak słychać od polityków Zjednoczonej Prawicy, Ziobro mami ich fantastycznymi wizjami kwestionowania płatności. Powstają też rozmaite pomysły odwetowe, choćby permanentnego używania weta w Radzie Europejskiej. - To są złudzenia, na koniec Unia wyegzekwuje należności, a nie da nam grosza na program odbudowy. Ale stanowisko Ziobry w sprawach europejskich staje się powoli podejściem całego obozu. Rozżalony na Unię, ten obóz przeżywa głęboką traumę - tłumaczy mi człowiek bliski premierowi Morawieckiemu. Nie wiadomo, co będzie na końcu. Podobno ma się zmienić minister finansów. Ewentualny następca Tadeusza Kościńskiego będzie miał od początku kłopot. Już się zgłaszają do tego resortu rozmaite instytucje, które chcą sfinansowania programów pisanych w czasach, kiedy Krajowy Plan Odbudowy wydawał się pewnikiem. Nie mam w tej sprawie jednoznacznego zdania. Uważam, że Komisja Europejska odmówiła Polsce pieniędzy na odbudowę bez dostatecznej podstawy prawnej. Co więcej, można widzieć tendencję Unii Europejskiej do wtrącania się w polskie spory ustrojowe jako zbyt daleko idącą. Zgodną z pokusami, aby przyszła Unia stała się europejskim superpaństwem. No tak, tylko szkoda, że głównym powodem wojny jest coś tak marnego jak wojna z polskimi sędziami. I szkoda, że nie istnieje żaden scenariusz awaryjny. Z jednej strony gra na zwłokę, z drugiej chaotyczne, absurdalne pomysły Ziobry na czystkę w Sądzie Najwyższym. W sumie powstaje obraz potężnego chaosu. A premier Morawiecki z eksperta od polityki europejskiej zmienia się w strusia chowającego głowę w piasek - wobec pohukiwań Solidarnej Polski. Rzecz w tym, że to Kaczyński nie ma chyba pomysłu, jak wybrnąć z tego pata. Bądźmy więc przygotowani na to, że Polska za wojnę z Unią zapłaci, i to bardzo dużo. Czy warto aby zapłaciła? Gdyby za tym krył się jakiś przemyślany scenariusz... Mamy jednak do czynienia z dreptaniem. Znowu pojawia się refleksja na temat skomplikowanej natury świata. PiS odbiera właśnie jej bolesną lekcję.