Nie każdy spisek jest urojeniem - ogłasza ze swadą Jacek Żakowski na łamach "Gazety Wyborczej". Ludzie jego formacji intelektualnej latami kłuli prawicę jej wiarą w spiskowe historyczne i polityczne teorie. Jaki spisek jest prawdziwy? Ano taki, który uderza w NICH, w interesie NASZYCH. Spisek, spisek spisek! Żakowski ogłasza swoją wiarę w spiski na podstawie artykułu Grzegorza Rzeczkowskiego w "Newsweeku". Tytuł "Prezent dla Rosjan" - tekst jest oparty w lwiej części na zeznaniach Marcina W. , wspólnika Marcina Falenty skazanego za podsłuchiwanie polityków (głównie PO) i biznesmenów w latach 2013-2014. Jakie wnioski wysnuwa publicysta? "W świetle wszystkiego, co wiemy, nie ma powodów wątpić, że ważna część Zjednoczonej Prawicy jest inspirowana przez rosyjskie służby, że bardzo duża część działa pod ich wpływem i że cały ten obóz nie tylko na tym skorzystał, ale również odwdzięcza się na różne sposoby" - orzeka autor nazwany kiedyś w sławnej rubryce Mazurka i Zalewskiego "brodatym sumieniem dziennikarstwa". Ważna część? Ale która? Duża część? Jak duża? I jak ten obóz odwdzięcza się dziś Rosji? Wszystkiego tego z tekstu się nie dowiemy. Na wszelki wypadek Żakowski napisał te swoje konkluzje na samym jego końcu, można by rzecz "maleńkimi literkami". Sam słynie z bardzo swobodnego stosunku do prawdy. Podczas lustracyjnej afery arcybiskupa Wielgusa twierdził, że inspiratorem akcji przeciw duchownemu jest Radio Maryja, chociaż ojciec Rydzyk bronił Wielgusa jak lew. Ot, tak się brodatemu sumieniu złożyło, tak było wygodnie widzieć rzeczywistość. Tym razem jednak powtarza tylko mantrę części opozycji, przede wszystkim Donalda Tuska. Mantra ta powielana jest mechanicznie przez wrogów PiS, wystarczy wejść na Twittera czy Facebooka. Rzecz w tym, że aby wydała się jedynie ułudą, wystarczy przeczytać... tekst w "Newsweeku". Rosjanie, syn Tuska, kto jeszcze? Teza Tuska o tym, że jest w tym artykule dowód na inspirowanie przez Rosję afery podsłuchowej, pryska po przeczytaniu bodaj trzeciego akapitu. Ona by wymagała jednego: udowodnienia, że Falenta pracował dla Rosjan i dostał od nich zlecenie. Tymczasem Marcin W., wiarygodny czy nie, mówi, jak wynika z tego tekstu, że Falenta Rosjan nie znał i że szukał z nimi kontaktu, żeby nagrania polskich polityków (jak rozumiem - już po ich dokonaniu) sprzedać. Czy sprzedaje się cokolwiek swoim własnym mocodawcom? W tym samym numerze "Wyborczej" Wojciech Czuchnowski biedzi się z innym problemem. Minister Ziobro odtajnił zeznania Marcina W., w których ten oskarżał syna Donalda Tuska o przyjęcie łapówki. Czuchnowski dowodzi, że można być w jednej sprawie wiarygodnym, w innej - nie. Oczywiście można, nawet wypada temu przytaknąć. Ale biadolenie, że nagle Tusk stał się ofiarą zeznań człowieka, na którego dopiero co się powoływał, jest zabawne. Sam lider PO przedstawia się teraz jako ofiara "putinowskich metod" obozu rządzącego. Tyle że to on za "Newsweekiem" dopiero co wszedł na grząski grunt politycznego wojowania przy pomocy wizji świata najróżniejszych "małych świadków koronnych". Którzy mogą mówić prawdę. Ale mogą też w dowolny sposób konfabulować. Oczywiście, ja nie wykluczam, że Falenta przekazał nagrania ludziom PiS. Na pewne tropy w tym względzie wskazuje na stronie internetowej "Wyborczej" Dominika Wielowieyska. Tyle że od takiego, przyznajmy, szemranego dealu do "tropów rosyjskich", droga jeszcze daleka. To jest metoda: posłużmy się skojarzeniami. Gdyby Falenta sprzedał nagrania Rosjanom, byłaby to okazja do szantażu, ale chyba mało skutecznego, skoro te najbardziej dla obozu Tuska bolesne, zostały odpalone w mediach. Proste? Ale nie dla rozżartych polityczną wojną kibiców typu Żakowskiego. Polacy się pogubili Tusk chyba naprawdę wierzył w roku 2014, że za nagraniami, które boleśnie uderzyli w jego rząd, stali Rosjanie. Wolno mu. Nie przesądzam, jak było. Ale przytoczone w "Newsweeku" zeznania nie są na to dowodem. Zarazem lider PO powinien rozumieć, że siejąc wiatr, będzie musiał zbierać burze. Politycy PiS ochoczo skorzystali z okazji, podsuniętej im przez drugą stronę, aby utytłać w korupcyjnych podejrzeniach rodzinę byłego premiera, a w szerszym sensie całą Platformę. Jej lider konstruuje zawiłe skojarzenia. Falenta targował się z Rosjanami w sprawie węgla. Podczas rządów PiS import rosyjskiego węgla wzrósł. Mamy więc "aferę węglową". Rzecz w tym, że to jest gratka dla wytrwałych tropicieli "afer PiS" z Twittera i Facebooka. Większość Polaków już dawno się w tym zgubiła. I w natłoku wzajemnych oskarżeń o prorosyjskość. I w gąszczu odkrywania kolejnych "afer". Możliwe, że Kaczyński przegra w 2023 roku wybory: z powodu energetycznego węgla i drożyzny. Ale nie z powodu "spisku" wykrytego ku radości Żakowskiego. Zaryzykuję twierdzenie, choć nie ma na to sondaży, że takie kolejne potępieńcze awantury raczej opozycję od wygranej oddalają. Co rozumie chyba Polska 2050 i PSL, nie pchając się w nie. Pamiętam, jak Tomasz Lis ogłaszał wieczorem na Twitterze, że ogłoszona następnego dnia "afera" z wieżowcem w centrum Warszawy obali rząd PiS. Nic takiego się nie stało, nawet sondaże nie drgnęły. Takich falstartów było dużo. Hunwejbini typu Lisa czy Romana Giertycha tego nie rozumieją. O brak społecznej eksplozji oskarżają dziennikarzy, i to przede wszystkim tych ze swojej strony. Kolejny raz czytamy, że są zbyt "symetrystyczni". Te pretensje dotyczą zresztą i innych sytuacji. Dopiero co wymyślano Konradowi Piaseckiemu, że zadał posłance PO w TVN nie takie pytanie jak trzeba - na temat praworządności i Unii Europejskiej. Nie w takich historiach jak ta o "rosyjskich tropach" w kampanii 2015 trzeba szukać klucza do wyborczego przełomu. Ale przy okazji nasuwa się wniosek dodatkowy. Jeśli Rosjanie istotnie maczają jakoś palce w naszych rozgrywkach, to nie w tym sensie, że kibicują tym, a chcą zwalczyć tamtych. Opowieść o Tusku szkodzącym jakoś fundamentalnie rosyjskim interesom trzeba włożyć między bajki. Podobnie jak opowieść o Tusku jako "rosyjskim agencie". Rosjanie mogą ewentualnie korzystać na samych waśniach, na społecznym podziale, na skrajnej wersji polskiej polaryzacji bliskiej wojnie domowej. W tym sensie to, co obserwujemy dziś, jest ich scenariuszem. Czy z ich udziałem realizowanym? Nie wiem. Polscy politycy jako mistrzowie autodestrukcji wystarczą w zupełności.