Push-backi zostały zalegalizowane - oburzyła się "Gazeta Wyborcza" na nowelizację ustawy o cudzoziemcach. Twierdząc, że nigdzie poza Polską tak nie jest. W rzeczywistości praktyka zawracania nielegalnych imigrantów została uznana - pod pewnymi warunkami - przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, choć dotyczyło to Hiszpanii, nie Polski. Jak uniknąć push-backów Trudno się temu dziwić. Żeby kogoś nie wpuścić na swoje terytorium, ten ktoś musi przekroczyć granicę. Do ilu metrów to jest jeszcze nie wpuszczanie, a od ilu zaczyna się zawracanie? Nagradzanie tego, że ktoś okazał się trochę skuteczniejszy, i zaszedł dalej, wydaje mi się sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem sprawiedliwości. Niezależnie od tego, że są naturalnie rozmaite sytuacje graniczne. Część imigrantów i tak trafia do ośrodków: bo są w złym stanie, albo zabrali ze sobą dzieci. Ten swoisty szantaż moralny okazuje się skuteczny. Czy zawsze? Pogranicznicy nie są automatami zaprogramowanymi przez komputery. Cały czas trwa wielka kampania mająca wykazać, że ich poczynania mają permanentnie zbrodniczy charakter. Po raz kolejny czytamy, że prawo do złożenia wniosku o ochronę międzynarodową, skoro już granicę przekroczyłeś, jest elementarnym prawem człowieka. Ci którzy to dzień w dzień powtarzają, nie słuchali zapewne Donalda Tuska. Na letniej szkole politycznej w Olsztynie powiedział coś, co jest elementarzem: to prawo dotyczy pierwszego kraju, w którym się znalazłeś. A więc w tym przypadku Białorusi. Mamy do czynienia z kampanią przeciw rządowi, gdzie każdy chwyt jest dozwolony. Jedni stosują te chwyty z nienawiści do tej władzy, inni - bo wierzą w świat bez granic, gdzie cała Azja i Afryka "ma prawo" przenieść się do Europy, jeśli tylko tego zechce. Kolejny dzień przynosi kolejne historie. Oto dziennikarz Paweł Wrabec przewoził swoim autem dwójkę imigrantów. Byłem, i w zasadzie dalej jestem przeciwnikiem zamknięcia strefy stanu wyjątkowego przed mediami. Ale takie historie bardzo utrudniają normalną dyskusję nad tym. Co na to chrześcijaństwo? Nie kwestionuję humanitarnych motywów niektórych z zabierających głos. Mówią nam: jest coraz zimniej, chrześcijańskie miłosierdzie przede wszystkim. Mówi tak autentyczny katolik Tomasz Terlikowski, ale także masa komentatorów, dla których chrześcijańskie nakazy dawno przestały być istotne. Poza tym jednym, słowami Jezusa: "Byłem przybyszem i nie przyjęliście mnie? Tylko to z Ewangelii trzeba interpretować i stosować dosłownie. Głos zabrał także katolicki polityk włoski Rocco Buttiglione (nota bene niedopuszczony kiedyś do Komisji Europejskiej, bo był zwolennikiem stosowania innego kościelnego nakazu; zakazu aborcji). Gościł on w Polsce i skierował do Polaków następujące posłanie. "Rozumiem, co polski rząd mówi, wskazując, że nie są przygotowani na przyjęcie uchodźców i trzeba, by ktoś inny przyjął część z nich - mówił. - Jeśli przy drodze znalazłbym dziecko, opuszczone, którym nikt by się nie zajmował, to jest moje dziecko, jestem za nie odpowiedzialny i muszę je wesprzeć do czasu, aż nie trafi bezpiecznie do swojej rodziny. Dlatego uważam, że nie możecie pozwolić migrantom umierać na granicy. Potem może będziecie mogli ich odesłać do ich własnych krajów, regionów, albo uda się wypracować jakieś dobre międzynarodowe rozwiązania, nad czym już trzeba myśleć. Ale teraz, tu i teraz, szczególnie przy tak niskich temperaturach, w których życie tych ludzi jest zagrożone, oni po prostu muszą otrzymać schronienie. To jest imperatyw europejskiej i polskiej tożsamości kulturowej. Wasi wielcy przodkowie nie byli by w tej sytuacji biernymi świadkami, ich solidarność nie pozwoliłaby im stać bezczynnie - powiedział Buttiglione." Dla takich wypowiedzi jak ta Buttuglione czy powtarzane apele Terlikowskiego charakterystyczne są formułki "Coś trzeba zrobić", "Uda się opracować jakieś rozwiązanie". Tymczasem mamy do czynienia z kwadraturą koła. Pan Buttuglione łaskawie pozwala nam potem imigrantów odesłać. Ale dokąd? Do Białorusi, która wypowiedziała umowę o readmisji? Do krajów z których pochodzą? Czy jesteśmy pewni, że to prawnie i technicznie możliwe? Z kolei stosowanie procedur azylowych staje się fikcją, kiedy ci wygłodzeni i zziębnięci ludzie nie chcą jednak szukać schronienia w Polsce. Dążą na zachód, do Niemiec, to jest ich mekka. Jak ich uszczęśliwiać wbrew nim samym? Dobre chęci, czyli... Wciąż mamy przysłowie "Dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło". Pojmowanie chrześcijaństwa jako zbioru sentymentalnych odruchów, bez poczucia odpowiedzialności, bez kierowania się rozsądkiem, wydaje mi się i niewłaściwe i przeciwskuteczne. Od takich ludzi jak Buttiglione czy Tomasz Terlikowski oczekiwałbym wyjścia poza ogólniki i jasnego wskazania - kogo przyjmujemy, a kogo jednak zatrzymujemy na granicy. I co ma się stać potem. Jedna uwaga się nasuwa. Oto politycy opozycji namawiają rząd, aby ten zorganizował akcję propagandową w krajach z których imigranci przybywają, choćby w Iraku. Aby próbował propagować tezę: nie macie po co przybywać do Polski. Pytanie, czy dotarłaby ona do wszystkich. Ale jest wątpliwość bardziej podstawowa. Jeśli byśmy, jak proponuje nam pan Buttiglione, złamali nasze prawo i brali wszystkich do ośrodków, bo głodno i zimno, taka akcja propagandowa nie ma żadnego sensu. Przeciwnie, opłaca się po stokroć szturmować polskie granice. Bo jak się już tu dostaniemy, może się z nami stać wszystko. Bo przecież Straż Graniczna zawiezie nas do ośrodków, z których możemy próbować uciec. Byle osiągnąć mekkę, czyli Niemcy. Może podesłać ich sąsiadom? No właśnie, mamy tu coś jeszcze. Szefowa Komisji Europejkiej Ursula von der Leyen wprawdzie potępia Łukaszenkę ze pomoc w szturmie na wschodnią granicę. Ale ostatnio oschle zauważyła, że Unia nie udzieli wsparcia Polsce w budowaniu jakichkolwiek ogrodzeń i murów. Choć to tak naprawdę najskuteczniejszy sposób, stosowany już w wielu krajach. Z kolei unijna komisarz do spraw wewnętrznych i migracji Ylva Johansson oznajmiła: "Push-back nigdy nie powinien być znormalizowany. Push-back nigdy nie powinien zostać zalegalizowany. Brutalne traktowanie ludzi na granicach nigdy nie powinno być europejską normą". Gdy coś takiego słyszę z ust unijnych urzędników, dopiero co zachęcających Polskę do stanowczości w kwestii ochrony granicy, mam alternatywny pomysł wobec obecnej szarpaniny. Zamiast wyłapywać imigrantów, może zorganizować dla nich linie autobusowe. Podrzucić ich na zachodnią polską granicę i niech się dalej martwi o ich ruchy niemiecki sąsiad. Zobaczymy jak zareagują, zapewne bardziej od polskich humanitarne, służby niemieckie. Oczywiście to czysta utopia. Z wielu powodów. I wcale nie tylko dlatego, że PiS zasmakował politycznie w graniu tym zagrożeniem. Także chociażby dlatego, ze taka akcja wywołałaby furię proeuropejskiej opozycji. Która żąda żeby polskie służby były bardziej humanitarne, łagodne, wyrozumiałe, ale równocześnie, aby broniły granicy wschodniej "skuteczniej". Jak pogodzić jedno z drugim? A kto powiedział, że język polityki ma być logiczny i spójny. Chodzi o znalezienie najlepszego kija na psa. Są chwalebne wyjątki. Antypisowski jastrząb Waldemar Kuczyński stwierdził ostatnio, że nie widzi innej drogi dla polskiej Służby Granicznej. No ale do tego trzeba mieć tyle lat co on i nie czuć się związanym poprawnościami.