Zatwierdzenie kandydatury Adama Glapińskiego na urząd prezesa Narodowego Banku Polskiego to demonstracja jedności obozu Zjednoczonej Prawicy i test na zachowanie, kruchej, ale jednak kontroli nad Sejmem. Zdarzenie to ma jednak poza polityczną arytmetyką swój wymiar merytoryczny. Kilka słów o tym. Stopy wyższe od kiedy? Opozycja czyni z Glapińskiego i z obecnej Rady Polityki Pieniężnej symbol nieszczęść polskiego społeczeństwa: ponad 12-procentowej inflacji, rosnących cen i rosnących rat kredytów. "Glapa klapa" - krzyczała w Sejmie posłanka Joanna Senyszyn. W Polsce obowiązuje taki model uprawiania polityki. W debatach o czymkolwiek nie ma niuansowania, jest totalne obwinianie. Skoro mamy trudności, porażki, winni wszystkiemu i totalnie muszą być rządzący. A Glapiński, ekonomista wydobyty z niebytu przez Jarosława Kaczyńskiego, jest emanacją tej władzy. Sam to zresztą potwierdził, idąc w ostatniej chwili na spotkanie jedynie z klubem PiS. Nikogo innego przekonywać nie próbował, nic by to zresztą nie dało. Ta inflacja jest generalnie zjawiskiem światowym. Do dziś jednak nie wyjaśniono odpowiedzialności Rady Polityki Pieniężnej, której przewodniczy Glapiński, za jej aż tak wysoki poziom. Tezę, że wcześniejsze podniesienie stóp procentowych mogło by ją odrobinę zahamować, powtarzało i powtarza wielu ekonomicznych ekspertów. Ba, w pewnym momencie mówili tak nawet Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki. Dziś już tego swojego stanowiska nie przypominają Są i tacy, jak prezydent Centrum Adama Smitha Andrzej Sadowski, którzy twierdzą, że polityka RPP i banku centralnego powinna być polityką wyższych stóp procentowych, czyli hamowania ekspansji pieniądza, już dużo dużo wcześniej, od 2019, 2020 roku. Bo tendencje inflacyjne zaczęły się ujawniać jeszcze przed pandemią, tym bardziej przed wojną - a to te dwa zdarzenia są obwiniane o wzrost cen. Tyle, że to są hipotezy, których nie sposób dowieść matematycznymi dowodami. Glapiński broni się zręcznie. Przypomina, że Czechy wcześniej zaczęły podnosić stopy niż Polska. I dziś mają inflację dwucyfrową, porównywalną z naszą. Z kolei europejski bank centralny, odpowiedzialny za siłę euro, w ogóle nie zaczął stóp podnosić. I inflacja w różnych krajach z euro jest różna. W jednych drastycznie wysoka, w innych dużo niższa. Opozycjo, pokaż program Specyfika każdego kraju jest inna. Dam jeden przykład: mamy w Polsce półtora miliona nadprogramowych konsumentów. Mówię o ukraińskich uchodźcach. Oni zaczęli nagle wydawać pieniądze, te które wywieźli z Ukrainy, i te które dostają od nas. Przecież ich nie oszczędzają. To ożywia popyt i tworzy dodatkowy, inflacyjny nacisk na rynek. Nie piszę tego przeciw przyjmowaniu ludzi uciekających spod bomb. Ale warto o tym pamiętać, kiedy pada pytanie, skąd w Polsce większa inflacja. Podobnie jak o rosnących wydatkach na pomoc uchodźcom. Ale najbardziej znamienne jest co innego. Krzycząca przeciw Glapińskiemu opozycja nie przedstawia żadnego spójnego programu walki z inflacją, konkurencyjnego wobec tego co robi rząd, Rada Polityki Pieniężnej i NBP. Ba, niektóre jej pomysły zdają się być receptą na podpalanie benzyny. Koalicja Obywatelska żąda 20-procentowych podwyżek dla sfery budżetowej. Pewnie słusznych co do zasady, pandemia i fala uchodźców ujawniają słabości polskiej edukacji czy służby zdrowia. Ale czy to jest program dławienia inflacji czy jej podsycania? Raczej to drugie. Odrębną sprawą jest zapobieganie skutkom decyzji banków - tu adresatem postulatów jest przede wszystkim rząd i Sejm. Opozycja żądała podnoszenia stóp, a kiedy to się dzieje, natychmiast w lament co do skutków. Skądinąd pretensje do banków są naturalne. Podniosły od razu raty kredytów dużo ponad skalę inflacji, za to ociągają się z wyższym oprocentowaniem depozytów. Propozycje rządowe, aby pomóc kredytobiorcom mogą się wydawać zbyt ostrożne. PSL chce skasowania bankowej marży. KO - zamrożenia rat kredytów. Może i słusznie, tylko zadaję sobie pytanie, czy gdyby coś podobnego proponował PiS, będąc w opozycji wobec innego układu, nie zostałby okrzyknięty ugrupowaniem populistycznym, nękającym bankowość? Glapiński nie jest bohaterem mojej bajki, i to nie tylko dlatego, że nawet nie udaje niezależnego od obecnego obozu władzy. Pamiętam mu tzw. aferę nadzoru bankowego sprzed kilku lat, a bizantyjski styl zarządzania cechuje go przez cały czas. Przemówienia na konferencjach prasowych wygłasza długie jak Fidel Castro, współczuję ekonomicznym dziennikarzom, którzy muszą je przetrzymać. Jest niezmiennie zachwycony sam sobą. Można wymieniać do woli jego słabości. Ale teza, że wystarczy go wymienić, a inflacja się zmniejszy, jest naciągana. Zwłaszcza gdy, powtórzę, opozycja nie przedstawia recept na jej zdławienie, a nawet chce ją generować nowymi wydatkami. Z kolei spory wokół swoistego ograniczenia wszechwładzy banków, w końcu w dużej mierze państwowych, nad klientami, pokazują, że i rząd i opozycja nie mają stałych programów. W pewien sposób zamieniają się rolami. Balcerowicz musi wrócić? Dziś to poseł Marek Suski oznajmia nieostrożnie na sejmowym korytarzu: "Jak ktoś wziął kredyt, to musi go spłacać". Potem bąka coś o ewentualnej pomocy państwa, ale to brzmi cienko i nieprawdziwie. Czy to czegoś nie przypomina? Choćby sławnego "trzeba się było ubezpieczyć" Włodzimierza Cimoszewicza, który w ten sposób skwitował w roku 1997 pytania o pomoc ofiarom powodzi. Rozumiem, że rządzący niezależnie od swoich programów i obietnic, mają odruch zniecierpliwienia. Wiedzą już, że nie wszystko można, znają koszty. Rządzenie tego uczy. Ale jak zaczną się za bardzo popisywać swoją twardością, szybciej przegrają. No tylko z łatwością wyobrażam sobie polityka KO czy nawet Lewicy mówiącego to samo, gdyby rządziła nami inna koalicja. Inflacja ma w dużej mierze źródła poza Polską, a polskie specyficzne przyczyny (uchodźcy) niełatwo rozpatrywać w kategoriach czyjejś winy. Co by mnie przekonało, że jest inaczej? Spójny program konkurencyjny. Leszek Balcerowicz jako prezes NBP pilnował polityki twardego pieniądza, stopy procentowe trzymał wysoko. Efekty były jednak różne, łącznie z wysokim bezrobociem. Dziś jedynie Waldemar Kuczyński ma odwagę napisać na swoim blogu, że czas wrócić do Balcerowiczowskich metod. Opozycja tego nie powie. Nie ma odwagi. I chyba też tego nie zrobi, jeśli będzie rządzić. Pamiętajmy, ekonomia to system naczyń wyborów i wyboru różnych wartości, jednych kosztem innych. Warto o tym pamiętać, nim się krzyknie "Glapa klapa".