Pomysł budowy zapory na granicy Polski z Rosją, i rachityczna debata wokół tego faktu, przypomniała mi o jednej z najgłośniejszych kontrowersji politycznych ostatnich lat. Niby przerwanej przez wojnę rosyjsko-ukraińską, ale wciąż się tlącej. Jak reagować na falę imigrantów napuszczonych na polską granicę przez reżym Łukaszenki? Ten spór, zgiełk wokół tematu, to dla mnie jedna z najbardziej widowiskowych kompromitacji opozycji. Jest niewiele rzeczy, które odróżniają dziś dla mnie korzystnie obóz władzy od jej przeciwników. To jedna z nich. Wymagająca tłumaczenia oczywistości. Ten okrutny rząd! Spór przyćmiła wojna, powstała zresztą zapora na granicy z Białorusią. Po opozycyjnej stronie obowiązuje jednak wciąż mantra, niespójna i pokrętna. Owszem, trzeba bronić polskich granic. Ale zarazem straż graniczna postępowała wobec ludzkich mas prących na zachód "okrutnie". Donald Tusk powtórzył to jeszcze ostatnio na kongresie kobiet. Jeśli próbuje się powstrzymać masowe łamanie prawa, odpowiednie służby mają prawo stosować przemoc. Nie powinny jej nadużywać, ale opowieści o mordach i torturach to jedynie produkty rozgorączkowanej wyobraźni. Krzyk, że ludzie marzną po lasach? Jeśli ktoś ustawi się w zimie pod twoim domem, też będzie marzł? Czy to oznacza, że masz go wpuścić na dodatkowego lokatora pod moralnym szantażem? Dowiadywaliśmy się nagle, że nie jest zadaniem pograniczników niewpuszczenie nielegalnie przekraczających granicę. Przeciwnie, celem jest wpuszczenie jak największej liczby. - Wpuśćmy ich, a kim są, ustali się później - proponowała posłanka KO Iwona Hartwich. Część dymiących na granicy polityków, przede wszystkim Lewicy, i aktywistów społecznych, wyraźnie stała na stanowisku prawa do przechodzenia granicy dla każdego, kto zechce. Ci byli przynajmniej konsekwentni. Reprezentanci formacji bardziej mainstreamowych budowali za to piętrowe zalecenia, z których nic nie wynikało. Dotyczyło to także tak zwanych autorytetów. - Władze powinny znaleźć jakieś rozwiązanie - powtarzał Tomasz Terlikowski. Jakie? Kwadratura koła. Dwuznaczne stanowisko zajmował Zachód. Z jednej strony Komisja Europejska zdawkowo chwaliła polskie wysiłki, a Frontex nas wspierał - świadomość, że migranci zmierzają nie do Polski, a do Niemiec pomagała w znalezieniu minimum zdrowego rozsądku. Z drugiej politycy w europarlamencie krzyczeli, że Polska narusza prawa człowieka. Poza doraźnym kontekstem szkodzenia pisowskiemu rządowi jak tylko się da, widzę w tym przejaw szerszej cywilizacyjnej choroby. Dzisiejsza Europa ma coraz większy kłopot z odmawianiem komukolwiek czegokolwiek. Za to Łukaszenka i stojący za nim Putin nie mają kłopotu, żeby z tego niezdecydowania korzystać. Generując na dokładkę polityczny konflikt wewnątrz Polski. Opozycja nie wie, co mówić Teraz jakby było trochę inaczej. Pomysł umocnienia granicy z obwodem kaliningradzkim jest uzasadniany przestrogami ekspertów. W Kaliningradzie podobno lądują samoloty z migrantami z Bliskiego Wschodu. Na razie nie odnotowano masowej inwazji z tego kierunku. Ale czy trzeba na to czekać? Wypowiedzi opozycji stały się kakofoniczne. PSL wsparł zaporę (wspierał także tę na granicy z Białorusią). Posłowie Platformy nie wiedzieli, co mówić. Domagali się informacji, opowiadali, że to zapora tylko propaganda. Ale ostatecznie ustami Borysa Budki ogłoszono, że bezpieczeństwa tej granicy trzeba bronić. Nawet w tym momencie szef klubu Koalicji Obywatelskiej szukał całkiem już dziecinnych powodów do pretensji. Dlaczego decyzję ogłosił szef MON Błaszczak, a nie szef MSW Kamiński? Oczywiście można było liczyć na bijącą rekordy egzaltacji europosłankę Janinę Ochojską, która twittowała, że to będzie kolejna okazja do łamania prawa, choćby tzw. pushbacków. Warto wspomnieć, że sądownictwo europejskie częściowo kwestionuje praktyką zawracania nielegalnych migrantów, co dla mnie jest także miarą absurdu. Straż jest przecież po to, aby "nielegałowie" nie przechodzili, a nie po to, żeby lądowali na garnuszku rządu, na którego teren się wdarli. Ale pani Ochojskiej warto by wytłumaczyć, że czym skuteczniejsza zapora, tym mniej okazji do pushbacków. Choroba jednak się szerzy. W Polsat News lewicowy politolog Bartosz Rydliński z Centrum im. Daszyńskiego zaproponował: wpuszczajmy kobiety i dzieci. Na jakiej podstawie, w oparciu o jakie prawo, miałaby się dokonywać taka selekcja? I czy nie będzie to oznaczać rozdzielania rodzin? Czy wreszcie nie zachęci to ludzi w biednych krajach do ekspediowania kolejnych kobiet i dzieci na granicę z Polską? Mężczyźni potem dołączą. Może więcej konsultacji? To są oczywistości, które trzeba tłumaczyć jak dzieciom. Zarazem ze strony opozycji cały czas padają żale, że nie mają wystarczających informacji, że się z nimi tego czy owego nie konsultuje. Tak było i podczas wielkiego kryzysu na granicy z Białorusią. Tak jest teraz, w związku z obwodem kaliningradzkim. Kiedy zaatakował Polskę Łukaszenka, zastanawiałem się, czy szybko zwołana przez prezydenta Rada Bezpieczeństwa Narodowego nie złagodziłaby krytyki? Do dziś tego nie wiem. Mam wrażenie, że Zjednoczona Prawica woli nawet falę ataków na nią, jeśli czyni to z niej jedynego sprawcę tej czy innej decyzji. To rodzaj teatru z wkalkulowanym z góry ryzykiem. Marne jest szukanie kija na rządzących za cenę już nie tylko kłamstw, ale wystawiania na szwank bezpieczeństwa Polski. Ale taki teatr także mi się nie podoba. Nie tak załatwiają swoje sprawy cywilizowane demokracje. Inna sprawa, że narzekanie na brak informacji i konsultacji to już mechaniczna recepta opozycja na oprotestowanie każdej decyzji, której nie można wprost podważyć. Konieczność budowania w Polsce elektrowni atomowych jest niby przedmiotem konsensusu. Ale opozycja nie wie, nie zna, domaga się papierów, zapowiada, że sprawdzi. Skądinąd może być już wkrótce w tej sprawie poddana dodatkowemu testowi. Możliwe, choć nie całkiem pewne, że Komisja Europejska spróbuje kwestionować te budowy, bo inwestora, kapitał, wybiera się bez przetargu. Wprawdzie Francja czy Węgry uzyskiwały kiedyś zgody na omijanie tego wymogu. Ale czy to nie będzie kolejna okazja, żeby wsadzić temu rządowi kij w szprychy? Zwłaszcza gdy mowa o kapitale amerykańskim i koreańskim. Co wtedy powie Tusk, Budka, Hołownia. Czarzasty? Na razie nie wiedzą. I gwarantuję, że podejmując ostateczne decyzje, co powiedzieć, racje merytoryczne będą mieli na uwadze w ostatniej kolejności.