Zapowiedź "początku końca pandemii" padła z ust ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Powinna się ona właściwie stać sensacją, ale najwyraźniej nieco ją przytłumiły inne zdarzenia. Tego dnia opozycja świętowała na przykład wniosek o komisję śledczą w sprawie szpiegowania Pegasusem. Nie bardzo było komu sprawić ministrowi słowne manto. Cukierkowy optymizm Ale sprawa wróci. Niedzielski wystawił siebie i rządzących na spore ryzyko. To nie pierwszy przypadek radosnej twórczości publicystycznej urzędników, którzy powinni być maksymalnie wstrzemięźliwi w prorokowaniu i twardo trzymać się konkretów. Bardzo długo wypominano premierowi Morawieckiemu radosne dekretowanie końca pandemii latem 2020 roku, jak również snucie wizji "ostatniej prostej", na jaką miały nas wprowadzić szczepionki. Minister zdrowia wydawał się ostrożniejszy. Choć nie zawsze wystarczająco dyplomatyczny, że przypomnę rozważania o tym, że wirus pozostanie z nami na zawsze. Snute na początku kampanii szczepień mogły do nich skutecznie zniechęcić. Tym razem mamy do czynienia z eksplozją nie czarnego pesymizmu, a nieco cukierkowego optymizmu. Czy są do niego podstawy? Istotnie przyrost zakażeń okazał się nie tak wielki jak przewidywano, hospitalizacji i zgonów jest nieco mniej. Ale piąta fala trwa w najlepsze. Czy to już dobry moment, aby ogłaszać tak kategoryczne komunikaty? Czy powinien to robić szef resortu, który dopiero co uczestniczył w rysowaniu katastroficznej wizji najbliższej przyszłości. Czy wiemy o covidzie wystarczająca dużo, aby w ogóle silić się na tak kategoryczne diagnozy? Jak do tej pory pandemia niosła nam niejedną niespodziankę. Błąd polityczny i merytoryczny Ten komunikat jawi się jako błąd polityczny. Na początku pandemii żadna formacja nie miała klarownego pomysłu, co począć z pandemią. Ale dziś ta sprawa stała się przedmiotem pewnej polaryzacji. Opozycja domaga się w zasadzie jednym głosem przymusu szczepiennego. Nie wzywa wprawdzie do lockdownu, ale wzywa rząd do jakichś "działań. Obwiniając go o ponad 100 tysięcy zmarłych. Wiemy, że pandemie na ogół wygasały mniej więcej po dwóch latach. Ale czy tak będzie i tym razem? Jeśli nowa mutacja przyniesie nową falę, ta wypowiedź Niedzielskiego będzie przywoływana i przedstawiana jako bez mała "zbrodnicza". Mimo, że wiele rządów zachodnich także przebąkuje o nowym kursie wobec pandemii, znosi restrykcje i zastanawia się nad traktowaniem covida jak zwykłej grypy. Polska opozycja zawsze będzie powtarzać, że poziom wyszczepienia jest w Polsce niższy niż tam (z winy rządu, bo nie próbuje ludzi przymuszać), więc takie zapowiedzi są co najmniej pochopne. Można się też zastanawiać, czy niespodziewany optymizm ministra nie jest błędem merytorycznym. "Wolnościowcy" kłują nas w oczy tym, że zaszczepieni też czasem chorują. Ale nie ulega wątpliwości, że szczepionki łagodzą przebieg choroby, zabezpieczają przed zgonem. Czy bagatelizowanie pandemii już dziś, nawet nie wiosną, kiedy liczba zakażeń zapewne radykalnie spadnie, nie zniechęci ludzi dodatkowo do szczepień? A czy dziś, w dobie Omikrona jest już naprawdę czas na zdjęcie maseczek wszędzie: w autobusach, sklepach czy windach? Bez wątpienia wielu Polaków, zmęczonych rygorami, tak to zrozumie. A dopiero co to urzędnicy Ministerstwa Zdrowia i Sanepidu zachęcali policję do masowych kontroli. Wrażenie miotania się od ściany do ściany jest nieodparte. Z czego ono wynika. Wygląda na to, że Niedzielski dostał polecenie polityczne. Skoro nie udało się wymyśleć żadnego sensownego prawa, które pogodzi klub i elektorat PiS, lepiej powiedzieć ludziom, że "jest dobrze". Infantylizm tej politycznej "operacji" poraża. I może, chociaż nie musi, wyjść rządzącym bokiem, w razie jakiegoś gwałtownego zwrotu akcji. Ponad połowa wyborców PiS to zwolennicy przymusowych szczepień i restrykcji. Niedzielski mógł powiedzieć co innego. Skoro służba zdrowia nam się nie rozpadła, musimy robić wszystko, aby żyć maksymalnie normalnie - pomimo wirusa. W tym kontekście ja kibicuję takim zabiegom rządu Morawieckiego jak trzymanie otwartych szkół tak długo jak się da. Jesienią roku 2020 zamknięto je pochopnie, zbyt wcześnie, inaczej niż w wielu krajach zachodnich. Trzeba tu szukać swoistego środka drogi. Panikarze nie powinni wyznaczać linii. Ale "koniec pandemii" to teza zbyt gruba, i - powtórzę - nacechowana za wielkim ryzykiem. Ona się bierze z tabloidalnej natury polskiej polityki. Jej język pisze się już nawet nie w brukowcach, ale w najbardziej rozgorączkowanych portalach, w necie. I efekty są takie, jak słychać.