Kiedy dwa tygodnie temu pisałem o konflikcie między Jarosławem Kaczyńskim i Jarosławem Gowinem o wybór rzecznika praw obywatelskich, na mój tekst zareagował znany polityk Platformy Obywatelskiej. - Niech pan w to wszystko nie wierzy, to ustawka. Kaczyński chce przeforsowania profesora Marcina Wiącka, kandydata PSL, bo w zamian ludowcy mają mu pomóc w przeforsowaniu w Senacie Karola Nawrockiego na prezesa IPN. Gowin jest narzędziem tej intrygi - taki był jego przekaz. Minęły dwa tygodnie i wciąż nie wiem, jak jest. Bo mnożą się dalsze symptomy wojny Kaczyńskiego z Gowinem, a z szeregów PiS pada hasło: "Policzmy się. Sprawdźmy, czy mamy naprawdę większość". Tym hasłom towarzyszą sygnały gotowości do przeprowadzenia wyborów choćby w październiku tego roku. Metoda słania takich sygnałów jest tradycyjna, to się powtarzało już kilka razy, centrala na Nowogrodzkiej zaczęła się nagle rozglądać za agencjami reklamowymi, które mogą zrobić kampanię. Tak, żeby wszyscy wiedzieli. Ustawka czy kolizja? Co tu jest prawdą, a co nie? Bardzo możliwe, że Kaczyński był gotów na własny deal z PSL. Ale samodzielna akcja Gowina, który jako pierwszy zgłosił się jako partner opozycji w forsowaniu profesora Wiącka, popsuła mu humor i zniechęciła do układania się. To że to ustawka, która na dokładkę nadal trwa, jakoś nie bardzo wierzę. Raczej widzę w tym wszystkim dowód na to, że Kaczyński i Gowin niezależnie od siebie gotowi byli zdradzić senator Lidię Staroń. Co jest skądinąd smutne. To jedna z niewielu parlamentarzystek, która od lat robi naprawdę coś dla ludzi. Tacy nie bardzo mogą liczyć na elementarną lojalność partyjniaków. Czym to się skończy, nie wiadomo - zwłaszcza, że w szeregach opozycji zaczęły się z kolei mnożyć wątpliwości wobec profesora Wiącka. Któremu zarzuca się unikanie kontaktów z parlamentarzystami i ukrywanie poglądów. Zanosi się na groteskowego pata, i to już być może już na poziomie Sejmu. A gdzie normalna polityka? Ustawki Kaczyńskiego i Gowina być może nie było. Ale gdyby była, to by dowodziło, że w polskim parlamencie zachowały się chociaż resztki gotowości do uprawiania normalnej cywilizowanej polityki. Takiej nie w duchu połajanek wicemarszałka Ryszarda Terleckiego, którego PiS może nie uchronić przed zasłużonym odwołaniem, a którego kapralski styl stał się symbolem obecnych relacji między rządzącymi i opozycją. A najlepszy byłby jeszcze inny scenariusz. Zasada zatwierdzania obsady pewnych urzędów przez Senat, kontrolowany przez opozycję, ma swoje konsekwencje. Co więc powinny zrobić główne partie? Zasiąść razem otwarcie i szukać wspólnie. Jeśli mamy do czynienia z obsadzeniem dwóch funkcji równolegle, jest dodatkowe pole do targów. Owszem, takie targi nie są budujące - że wspomnę jeszcze raz o losie senator Staroń, najlepszej kandydatki na RPO, która w danym momencie akurat nie pasuje do układanki. Ale są lepsze niż permanentny wielomiesięczny pat, gorszący i niszczący dla pozbawionych szefa instytucji. Przypominam, że całkiem niedługo Sejm i Senat będą musiały wybierać nowego prezesa Narodowego Banku Polskiego. I co? NBP, kluczowej dla naszej finansowej stabilności, też zafundujemy trwały, destrukcyjny kryzys? Wybory - straszenie, albo... Czy Kaczyński jest gotów dochodzić swoich racji poprzez szybsze wybory? Wiele wskazuje, że tylko straszy takimi sygnałami. Prawdopodobnie on sam jeszcze nie zna finału scenariusza, który jest grany na naszych oczach. Po prostu improwizuje. Czy prezes PiS może rządzić, w każdym razie uchwalać coś kluczowego, bez Gowina, jak obwieszczają dziś media, najgłośniej te przychylne Kaczyńskiemu, ale opozycyjne również? Logika liczb jest nieubłagana. Można pozyskać czwórkę ludzi Kukiza, i można dać Adamowi Bielanowi tworzyć nową partię, a potem podpisywać z jednymi i drugimi dowolne umowy. Bez dwunastu posłów Porozumienia wiernych Gowinowi nie ma jednak większości. Jedyna droga to pozyskać, przestraszyć lub skorumpować przynajmniej część z nich. Na razie nic nie wiadomo, aby to się udało. Choć pewnie w teorii udać się może. Na koniec uwaga techniczna. Roman Giertych przekonuje, że Kaczyński nie ma otwartej drogi do przedterminowych wyborów. Bo nie zyska dwóch trzecich w Sejmie dla decyzji o samorozwiązaniu Sejmu, ani nie opóźni uchwalenia budżetu, na który musimy czekać jeszcze wiele miesięcy. Nie wiem, czy dla posłów PO głosowanie przeciw wcześniejszym wyborom nie byłoby krokiem wizerunkowo samobójczym. Kolejnym skądinąd po absurdalnej awanturze o europejski Fundusz Odbudowy. Ale jest jeszcze trzecia droga: dymisja rządu. Kolejne głosowania w Sejmie nad jego ewentualnym podtrzymaniem mogą przynieść różne rezultaty. Ale na końcu, jeśli posłowie PiS zachowaliby konsekwencję, byłyby wybory. To droga bolesna, bo wymagająca przyznania się do własnej bezradności. Kaczyński traktuje ją zapewne jako ostateczność ostateczności. Ale nie jest ona wykluczona. Podobnie zresztą jak rozwiązanie parlamentu za zgodą przymuszonej do tego opozycji. Przebierający nogami do wyborów Szymon Hołownia chyba potrafiłby do tego zmusić Platformę.