Festiwal czegoś, co pewien komentator nazwał celnie "kulturą oburzingu", trwa. Celem stał się na chwilę wiceprzewodniczący PO i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. W programie Jakuba Wojewódzkiego, znanego jako Kuba, i Piotra Kędzierskiego polityk opisał sam siebie z lat młodości jako "dupiarza". Zaraz potem został zmuszony do tłumaczenia się, właściwie do przeprosin. Pomysł, aby pójść do audycji Onetu, w której bywają na ogół dość banalni celebryci, dla kogoś, kto aspirował dopiero co, a może nadal aspiruje do roli lidera głównej partii opozycyjnej, był ryzykowny. Odbywa się tam licytacja na specyficzny typ luzu. Trzeba świntuszyć i jeszcze przynajmniej raz roześmiać się ze świntuszenia gospodarza. Obrona świętego ognia? Od lat idealnie poprawny Trzaskowski dał się w to wciągnąć i popłynął. Płaska wulgarność to wciąż jednak kiepska poetyka dla polityka szukającego poparcia po różnych stronach sceny. Lider jakiejś niszy, ktoś w typie Janusza Palikota, mógłby nawet na tym coś ugrać. Trzaskowski był skazany na tłumaczenie się, kiedy tylko po raz pierwszy otworzył u Pana Jakuba w studio usta. Gospodarz, notabene z mojego rocznika, coraz mniej przekonująco udaje jurnego nastolatka. Polityk nie może. Tym niemniej jestem zmuszony poniekąd stanąć w obronie Trzaskowskiego, choć nie będzie to obrona do końca klarowna i jednoznaczna. Kiedy słuchałem posłanki Joanny Scheuring-Wielgus ogłaszającej, że polityk sypiący takimi słowami nie może być wiarygodnym obrońcą praw kobiet (jak powiedziała polityczka, nie może być "feministą"), poczułem na plecach zimny powiew politycznej poprawności w jej najklasyczniejszej postaci. Może polityk nie powinien w ogóle być wulgarny? Może Trzaskowski z tego powinien się rakiem wycofać. Tyle że tendencja jest dokładnie odwrotna. Gdyby grubym słowem potraktował Kościół albo przeciwników politycznych, w jego obozie spotkałby się z pochwałą. A tak został zaatakowany. Bicie w żart rzucany w konwencji wspominek z własnej młodości, z pozycji obrony ideologicznego świętego ognia, jest po prostu śmieszne. Nie wiem, czy Polska, Europa i świat będą szczęśliwsze, jeśli faceci wyrzekną się swojej samczej hucpy. Temat na odmienną długą dyskusję. Ale ostrzeliwanie z ideologicznych dział błahej, rozrywkowej konwersacji nasuwa skojarzenia z dawnymi purytanizmami w najczystszej postaci. Inkwizycja, policja myśli są znowu na posterunku, tyle że z inną motywacją niż tych, którzy kiedyś chcieli pilnować czystości mowy z pozycji chrześcijańskiego fundamentalizmu. Napisałem dopiero co w czysto politycznym artykule o wojnie kulturowej coś takiego. "Przy czym każda ze stron ma poczucie bolesnej inwazji na swoje wartości. Prawica opłakuje stary świat. Ale przecież kręgi progresywne budują poprzez polityczną poprawność system własnych świętości i własnych zakazów, na dokładkę powołując się na rozmaite konieczności i normy międzynarodowe". No właśnie. Brakuje jeszcze pojęcia "zbrodniomyśl" stworzonego niegdyś przez George'a Orwella dla opisania komunistycznej ortodoksji. To skądinąd paradoks, wart opisywania i opisywany w książkach. Progresywna część ludzkości stawia w teorii na brak barier i zahamowań. Wolno ma być wszystko, co sprawia przyjemność i prowadzi do szczęścia. Wyjątek stanowią jednak zachowania, które podważają feministyczny koncept relacji męsko-damskich. W efekcie nie wiemy, co jest afirmacją swobodnego życia bez zobowiązań, a co być nią przestaje. "Dupiarzem" być nie można, jak rozumiem, dlatego, że zmienianie partnerek jak rękawiczki, a już zwłaszcza rubaszna afirmacja takiego "luzu", krzywdzi kobiety (bo sprowadza je do roli eksploatowanych "dup"). Czy jednak kobiety, skądinąd mniej skłonne do tego typu wygłupów, nie podlegają podobnym restrykcjom? Chyba nie, bo przecież właśnie wyrównujemy wielowiekowe zaległości patriarchatu. Odrobina komplikacji Komplikacja w tej mojej obronie jest tylko jedna. Na ile znam Rafała Trzaskowskiego, w teorii nie ma on nic przeciw takiemu systemowi. Gdyby coś takiego przydarzyło się komuś z prawicy, on wykorzystałby to bez skrupułów. Gdyby kazano mu przedstawić te zasady jako credo, pewnie też nie byłby odległy od pań strażniczek rytuału. No ale się zapomniał. Zachował się tak jak wielu młodych facetów przed laty. Teraz wie, że musi złożyć samokrytykę. Zabawne są w tej sprawie także media prawicowe. Usłyszałem w publicznym radiu, że wypowiedź prezydenta była "seksistowska". Niektórzy konserwatyści spotykają się w swojej gorliwości w obrzydzaniu nam seksu z feministkami. Nieprzypadkowo Robert Tekieli był zachwycony feministycznym dreszczowcem "Obiecująca. Młoda. Kobieta" piętnującym gwałt, ale tak naprawdę odnoszącym się z głęboką nieufnością do całej męskiej "rasy" - jako zbyt chutliwej. Mam jednak wrażenie, że większość komentatorów z tamtej strony nie sięga aż tak daleko. Po prostu mają okazję uderzyć w przeciwnika jego własną bronią. Takiej samej sposobności dostarczył kiedyś Tomasz Lis, kiedy zbyt gorliwie zajmował się rodowodem żony prezydenta Andrzeja Dudy. Wreszcie i prawica mogła się pooburzać, piętnując kogoś jako "antysemitę". Nawet się temu nie dziwię, jest okazja, to się z niej korzysta. I nawet trochę przekłuwa rozmaite progresywne balony. Sam nie zapomnę pewnego aktora, który prowadza swoje dzieci na parady równości, ale kiedy trzeba było uderzyć w kolegę, użył, ma się rozumieć prywatnie, języka oficjalnie dekretowanego jako "homofobiczny". Tym niemniej, przestrzegałbym tu konserwatystów przed nadgorliwością. Tropienie przejawów "seksizmu" stało się tak groteskowe i przesadne, że mam poczucie jakiejś zbiorowej psychozy. Czy należy ją jeszcze utwierdzać? Podobno dopuścił się tej "myślozbrodni" na przykład dziennikarz (zapewne sportowy), który spytał Igę Świątek, czy się maluje, chodząc na imprezy. I znów: sam ekshibicjonizm plotkarskiego dziennikarstwa jest jak najbardziej OK. Ale czasem może ono całkiem nieoczekiwanie wprowadzić na minę. Bo przecież są też dodatkowe przesądy świata postępu. Mężczyzny nie można spytać, czy się maluje. Mamy więc oczywisty cios w kobiety. Ukarać ministra. A panią z poczty? W tym samym tygodniu mieliśmy inną aferę opartą na "oburzingu". Ministra Michała Cieślaka nie żałuję, że stał się przedmiotem kampanii i stracił posadę. Pomysł, aby domagać się usunięcia urzędniczki poczty w Pacanowie, za to, że mu coś powiedziała na temat złej władzy i wysokich cen, to oczywista nadgorliwość. To jego zachowanie mogło być ścigane jeszcze przed czasami politycznej poprawności, bo kojarzy się z arogancją władzy. W tę zaś obecnie rządzący grzęzną coraz głębiej, czym większe mają kłopoty. Jarosław Kaczyński nie miał więc specjalnie innego wyboru, jak zażądać ukarania człowieka Jarosława Gowina, który za to że Gowina zdradził, dostał posadę w Kancelarii Premiera. Niemniej jako adwokat diabła zauważę, że przebieg owego incydentu na poczcie nie został precyzyjnie odtworzony. Nie jestem zwolennikiem obrażalskich ministrów. Ale nie zachwyca mnie też wizja, wedle której naczelniczka poczty może nawtykać nielubianemu politykowi, bo jest sfrustrowana. Nie do tego ona jest w tym miejscu posadzona. Oczywiście rytuał według którego głos ludu to głos Boga, musiał być dopełniony. Ale obawiałbym się nieco poczty w Pacanowie. A nuż ta pani rozpoznałaby i mnie, i uznała za winnego jej nieszczęść?