Wszędzie alarm, że ponad połowa Polaków nawet nie zapisała się na szczepienia. Grzmią politycy, wzdychają wdzięcznie celebryci reklamujący "narodowy program", napominają media. Premier Morawiecki chyba dlatego postanowił zburzyć spokój Polaków, opowiadając o perspektywie czwartej fali i obostrzeń jesienią. Panu premierowi przypominam, że cała propagandowa siła Polskiego Ładu opiera się na wrażeniu: "koniec pandemii, wracamy do normalności". W końcu tym razem to sam prezes Kaczyński ogłosił, że niebezpieczeństwo minęło. Ciężko by to było odwoływać. Ale trochę rządzących nawet rozumiem, to przecież rodzaj samospełniającej się przepowiedni. Jeśli Polacy się nie przestraszą, po wakacjach naprawdę może być źle. Wylatuję z kolejki No tylko, że ja zacząłem się sam dobijać do szczepienia dokładnie tego dnia, kiedy przyszła pora na mój rocznik. Nie ze strachu, a z poczucia obowiązku. Wczoraj moje dzieje jako szczepiącego się doznały pierwszego przełomu. Z reguły nie piszę felietonów pod hasłem: "posłuchajcie, co mi się przytrafiło". Zrobię jednak wyjątek. Zapisany na 20 maja, stawiłem się w punkcie na Nowowiejskiej, w centrum Warszawy. Przy okazji wypełniania ankiety medycznej, ujawniłem pewną swoją dolegliwość. Ona jest traktowana w jednym z pytań ankiety jako problem - jednak nie tyle wykluczający szczepienie, co jedynie wymagający rozważenia przez lekarza. Pani doktor nie wiedziała, co z tym robić. Trzy razy zmieniała zdanie. Najpierw powiedziała coś, z czego wynikało, że zasadniczo nie powinienem być dopuszczony w ogóle do szczepienia. Potem, że muszę być szczepiony ale... w szpitalu. Skończyła żądaniem przedłożenia zaświadczenia lekarza, że biorę leki na tę dolegliwość. Co w praktyce oznaczało, że szczepienia mi tego dnia odmówiono. Wyleciałem z kolejki. Załoga tamtego punktu pocieszyła mnie jedynie, że te kolejki są coraz krótsze. Nie słucha się lekarzy Spytałem, dlaczego nie przedstawiono mi tego żądania podczas telefonicznej rejestracji. Podawałem wtedy sam z siebie ową dolegliwość. Usłyszałem, że na końcówce infolinii "nie siedzą lekarze". Dlaczego więc nie wskazano mi nigdy zdrowotnych wskazań w jednej z rozlicznych propagandowych audycji? "My na to nie mamy żadnego wpływu, nas lekarzy nikt nie słucha", to kolejna odpowiedź. Jednym słowem nie możesz dowiedzieć się o medycznych uwarunkowaniach szczepienia, nim się na nie osobiście nie stawisz. Państwo do wcześniejszego, precyzyjnego informowania się nie zniży. Prawda, takich ludzi jak ja jest pewnie mało, ale miałem wrażenie, że nie żyjemy w systemie, w którym "jednostka zerem, jednostka bzdura". No a po drugie, skoro wszystkie ręce na pokład, czyli pod strzykawki... To nie ja sabotuję, a ktoś inny. Miesiąc oczekiwania w kolejce mogłem spożytkować na załatwienie stosownych zaświadczeń. Chociaż czy na pewno? Pani doktor może i uratowała mnie przed niejasnym zagrożeniem, tak sobie myślałem, ale nie umiała do końca powiedzieć, czego ode mnie oczekuje. Tego samego dnia wieczorem byłem u swojego lekarza. Uznał on obawy pani doktor z punktu szczepień za błąd. Moja dolegliwość jest bowiem stara, zaleczona, właściwie niebyła. To ja sam zwróciłem na nią niebacznie uwagę. Pan doktor wypisał mi stosowne zaświadczenia. Jestem już ponownie zarejestrowany, mam termin szczepienia. Wykluczamy nieszczepionych? Nadmierną ostrożność lekarki mogę nawet zrozumieć. W atmosferze antyszczepionkowej histerii, ludzie jej profesji usiłują zachować ostrożność. Ale można odnieść wrażenie, że brakuje jednolitych wytycznych i procedur. To wszystko decyduje się "po uważaniu". A przy okazji refleksja na boku. A co by było, gdyby moja choroba była świeża, niezaleczona? Czy istnieje kategoria ludzi, którzy ze względu na swój stan, nie mogą być dopuszczeni do szczepień, nie tylko dziś, ale także jutro, pojutrze? W tym kontekście, nawet jeśli to dotyczy promila obywateli, widzę trochę inaczej owe wszystkie przymiarki do covidowych certyfikatów międzynarodowych i restrykcji krajowych, wymierzonych w tych, którzy się nie zaszczepią. Już teraz podobno mają trudniej, gdy przychodzi zliczać uczestników wesel i innych imprez masowych. A co w przyszłości? Co wtedy, kiedy histeria wróci?