"Czas najwyższy, by Kaczyński, Morawiecki i cały obóz rządzący w Polsce jasno powiedzieli, po której stronie mocy są - jasnej czy ciemnej" - ogłosił komentator "Gazety Wyborczej" Roman Imielski. I zażądał aby liderzy PiS "jednoznacznie poparli proeuropejskiego Emmanuela Macrona i potępili putinowską kukiełkę Le Pen". W telewizjach wszelkich politycy polskiej opozycji egzaminują z tego samego polityków PiS od wielu dni. Po debacie Macrona z Le Pen te żądania się nasiliły. W niedzielę druga tura francuskich wyborów. Po "słusznej stronie" Pamiętam czasy, kiedy wyrazy sympatii (choć nie wyborczego poparcia) polityków PiS wobec Donalda Trumpa były krytykowane przez obecną opozycję pod słusznym skądinąd hasłem: że nikt w Polsce nie powinien się wiązać z jednym amerykańskim obozem politycznym, bo co jeśli wygra druga strona. Jak mają wyglądać relacje z USA w takim przypadku? Dopiero co sam Macron zarzucił premierowi Morawieckiemu, że "ingeruje we francuski proces wyborczy", tylko dlatego, że skrytykował jego telefoniczne konferencje z Putinem. Politycy i komentatorzy wrodzy PiS chętnie temu przytakiwali. Teraz okazuje się, że ingerencja jest pożądana pod warunkiem, że po słusznej stronie. Skądinąd obawa, że wygra Le Pen jest czysto teoretyczna. Przegrywa w sondażach, debatę też podobno przegrała. Pozostaje pytanie o zasadę. Skądinąd odchodzącą w przeszłość nie tylko w Polsce. Oto trzej szefowie rządów: Niemiec, Hiszpanii i Portugalii obdarzyli Francuzów płomiennym apelem, aby odrzucili Le Pen, a wybrali Macrona. To nawet nie jest wyraz solidarności wewnątrz jednej rodziny politycznej: wszyscy trzej panowie są socjalistami, Macron -nie. To wyraz bardziej generalnego zblatowania europejskiego mainstreamu, i skądinąd także globalizacji polityki. Mainstream uznaje populistycznych eurosceptyków za wspólne zagrożenie, ponad narodowymi podziałami. Co ja na pytanie: kogo wolę? Politycy PiS próbowali unikać odpowiedzi. Atak Morawieckiego na Macrona można było nawet odebrać jako próbę maskowania wcześniejszego flirtu z eurosceptycznym blokiem partii, której elementem okazała się także najdłużej przez PiS odrzucana Marine Le Pen. Macron bezpieczniejszy Ja odpowiedzi nie unikam. Oczywiście, zwłaszcza z punktu widzenia logiki ostatnich wojennych miesięcy oportunistyczny Macron wydaje się być bezpieczniejszy od wyraźnie w przeszłości zafascynowanej Putinem Le Pen. Czy gdyby to ona była prezydentem Francji od pięciu lat, nie zablokowałaby już wcześniejszych sankcji przeciw Rosji? Jej dążenie do częściowego opuszczenia przez Paryż wojskowych struktur NATO można uznać za ryzyko pęknięcia Paktu (choć zetknąłem się też z opinią, że z Francji solidarność euroatlantycka ma niewielki pożytek przy Macronie). Zarazem obecne francuskie władze dostarczają Ukrainie broni trochę chętniej niż, powiedzmy, Niemcy. Czy tak by się działo, gdyby rządziła ona? I tyle. Ale widzieć to wszystko w kategoriach apokalipsy? Opowiadać o "jasnej i ciemniej stronie mocy". Jeden przykład: poseł PO Paweł Kowal dowodził przed kamerami Polsatu, że Le Pen jest wielkim niebezpieczeństwem, bo "nie potępiła ludobójstwa". A czy Marcon całkiem niedawno nie podważał samego tego pojęcia w odniesieniu do zdarzeń w Ukrainie? Może więc trochę mniej patosu. Z tego punktu widzenia ja trochę rozumiem Morawieckiego, że chciał pokazać Polakom marność Macrona. Jest rzeczą śmieszną przedstawiać go jako kogoś z kim stuprocentowa jedność ma nas ratować przed Putinem. To po prostu nieprawda. Generalna kompromitacja elit Mamy do czynienia z kompromitacją elit zachodniej Europy na skalę niespotykaną od dziesięcioleci. Łącznie z oczywistym wypominaniem Francji i Niemcom omijania sankcji przeciw Rosji nałożonych w reakcji na aneksję Krymu. Przy czym o ile Niemcy budowały na symbiozie z Putinem swoją przyszłość energetyczną, to w przypadku bardziej niezależnej od rosyjskich węglowodorów Francji decydowała ogólna wizja polityczna. Ta sama z drobnymi przerwami niemal od zawsze. Oczywiście Le Pen nie jest na to odtrutką. Ale jeśli polska opozycja udaje, że tego zjawiska nie ma i jako jedyną odpowiedź podsuwa "więcej europejskiej jedności", to jest to recepta ułomna. Żeby tę ułomność przesłonić, trzeba przypierać PiS do muru Orbanem i panią Le Pen. Słucham jak w Polsacie lider klubu parlamentarnego PO Borys Budka jest pytany przez Bogdana Rymanowskiego o relacje z Niemcami. I jak momentalnie zaczyna mówić o Węgrach. Tymczasem z niemieckich krętactw w sprawie dostaw broni dla Ukrainy można by złożyć niezłe kabaretowe widowisko. Oczywiście PiS także się wykręca, tuszuje własne, dwuznaczne z dzisiejszej perspektywy, sojusze. One jednak nigdy nie miały aż takich konsekwencji. Były próbą szukania partnerów w ograniczonych co do przedmiotu grach o kształt o ustrój Unii Europejskiej. Z faktu, że pani Le Pen w kwestii relacji z Rosją totalnie nie ma racji, nie wynika, że nie ma racji, kiedy przedstawia Unię jako twór zbyt scentralizowany, biurokratyczny, mający kłopoty z tożsamością. Oczywiście i w tej sferze niektóre jej recepty kolidują z polskim interesem. Większy francuski protekcjonizm może bić w dostęp polskich firm czy pracowników do wspólnego rynku. Ale czy to powód, aby się katować wizją "ciemnej strony mocy"? To po prostu polityka. Naturalnie przyzwyczajeni do wyborów zerojedynkowych szukamy tych dobrych i tych złych. Wojna temu sprzyja, więc nawet się nie dziwię. Jestem jednak ciekaw, czy Polacy kupią bezkrytyczne skupianie się wokół Marcona i Scholza. A to na razie oferta naszej opozycji. Francja pełna napięć Jest zaś jeszcze coś, co już nie dotyczy pytania, co my Polacy mamy mówić o francuskich wyborach. Ale warto to wiedzieć. Ostatnie lata przyniosły Francji potężny wzrost społecznych napięć. Zapomnieliśmy już fenomen "pomarańczowych kamizelek"? Powodzenie pani Le Pen to odpowiedź na to. Bardzo ułomna odpowiedź, podobnie zresztą jak powodzenie dogmatycznego lewicowca Melanchona. Ona jest z pewnością populistką, tak jak w pewnych sferach próbował nim być pięć lat temu, tylko inaczej, Macron. Nie jest skądinąd żadną skrajną prawicą. Jej Zjednoczenie Narodowe jest laickie jak cała Francja, i dziś nieufne wobec imigrantów tylko odrobinę mocniej niż bardziej mainstreamowe formacje. Owszem mówi o historycznej tożsamości Francji. Ale dlaczego Francuzi nie mieliby prawa o tym dyskutować? To prawda, jest nieszczęściem wielu krajów zachodniej Europy, że ludzie krytyczni wobec liberalnej globalizacji spoglądają (a może spoglądali?) z nadzieją na Putina. Ale szukanie odpowiedzi wyłącznie w etykietkach i inwektywach nie pomoże zrozumieć rzeczywistości. Siła Marine Le Pen to skutek wielu zjawisk, z którymi cywilizowany Zachód sobie nie radzi. Odpowiedzi na te zjawiska czasem bywają naturalne, czasem złe, czasem neutralne. Warto wszakże to widzieć nie wyłącznie jako starcie absolutnego dobra z absolutnym złem.