Objaśnianie patologii kapitalizmu nadmiernymi wpływami Żydów to zjawisko historyczne, bardzo dobrze opisane. Nasiliło się w czasach wielkiego kryzysu, po roku 1929, ale ugrupowania nacjonalistyczne posługiwały się takimi tezami od XIX wieku. Na pytanie, jak zapewnić kapitalistycznym stosunkom większą uczciwość, sprawiedliwość, równość, odpowiadano: "zróbmy coś z Żydami". Istniało powiedzonko przypisywane socjaliście Augustowi Beblowi, że "antysemityzm to socjalizm dla głupców". Biskupi w roli Żydów Niedosłowne, ale jednak skojarzenia z tamtym politycznym procederem budzi we mnie współczesny antyklerykalizm. Polska lewica, a częściowo i środowiska liberalne, zamiast szukać całościowych odpowiedzi na pytania o społeczne nierówności, o rolę państwa w ich niwelowaniu, o szukanie dodatkowych pieniędzy do budżetu, wolą sięgać po niezawodny temat "nadmiernych wpływów Kościoła" i "nadmiernych dochodów kleru". Robert Biedroń miał zasadniczy kłopot ze znalezieniem odpowiedzi, na ile jest liberałem, a na ile zwolennikiem państwa socjalnego. Ale kiedy go pytano o receptę na dobrobyt, zawsze wiedział jedno: zlikwidujmy Fundusz Kościelny, usuńmy katechezę ze szkół, opodatkujmy księży. Tak naprawdę była to zapowiedź uzyskania niewielkich sum by je przenieść na inne cele, tzw. społeczne. Czasem oparta wręcz na fikcji - księża są w Polsce opodatkowani. No ale łatwo było wskazywać bogactwa Kościoła jako powody nieszczęść Polaków. To przemawiało do uprzedzeń, te są przecież realne. Zupełnie tak samo było z bogactwem żydowskich bankierów. Na dokładkę temat Kościoła jest łatwiejszy niż inne. Każdy Polak ma na jego temat zdanie (jak w przypadku medycyny), każdy go zna, choć widzi w diametralnie różnym świetle. To na dokładkę chwytliwy temat dla popkultury. Łatwo wywołać podziały i krzesać wielkie emocje. Teraz wydaje się to jeszcze bardziej oczywiste. Pojawienie się oddzielnych bitew wokół aborcji, statusu środowisk LGBT czy pedofilii księży wyzwala odruch karania instytucji, skądinąd faktycznie traktowanej życzliwie przez obecne prawicowe władze. Wyczuwam w tym łatwiznę. Nie zdziwiłem się, że Szymon Hołownia po prawie roku od stworzenia swojego środowiska, zaczął mozolne układanie programu Polska 2050 właśnie od pakietu regulacji kościelnych. Niby przez lata się tą tematyką zajmował. Ale przede wszystkim jest ona łatwiejsza dla stworzenia dowolnej układanki niż dylematy , ile państwa w gospodarce, skąd brać pieniądze na szpitale i szkoły, jak realnie zmniejszać rozpiętość w dochodach, albo jak chronić przedsiębiorczość. W czym rozumiem Hołownię? Nie twierdzę, że Hołownia jest tu szczególnym ekstremistą. Ogłaszając swój pakiet, zdążył się narazić także Lewicy, która uważa jego propozycje za połowiczne. I ma do niego pretensję, że opatrzył go deklaracjami dotyczącymi zasług Kościoła dla Polski. Przecież dziś trzeba te zasługi totalnie podważać, czyniąc z takich postaci jak Jan Paweł II jakichś zewnętrznych opresorów. Hołownia tak daleko się nie posuwa. Ciekawe, czy zaostrzy z czasem swoje stanowisko (przypominam jego nieporadne zaloty do Strajku Kobiet) czy jak inni "symetryści", kiedy minie fascynacja jego "ponadpartyjnością" i moralizowaniem, zostanie zmarginalizowany przez ideologiczną wojnę. On sam nie uważa się za symetrystę. W jednej z wypowiedzi sugerował, że skoro już czeka Polskę marsz w lewo, trzeba mu nadać cywilizowaną postać. Na razie gęsto się tłumaczy z dawnego katolicyzmu, co może też objaśnia sięgnięcie po kościelną tematykę na początku. Ja się nawet gotów jestem z Szymonem Hołownią w kilku punktach zgodzić. Istotnie, Kościół, a w jeszcze większym stopniu kościelno-polityczne centra, takie jak Radio Maryja z jego rozmaitymi przedsięwzięciami, korzystały w ostatnich latach ze zbyt wielkich finansowych transferów. Na miejscu ludzi Kościoła postawiłbym na ascezę. Gdybym był politykiem życzliwym katolicyzmowi, pomógłbym ją Kościołowi znaleźć. Łączenie misji religijnej z biznesami ma krótkie nogi, demoralizuje, uderza w autorytet. Co z kolejką po kasę? Tyle że recepty są więcej niż dyskusyjne. Hołownia chce, aby te transfery zbadała Najwyższa Izba Kontroli. Ale problemem jest nie tyle wykorzystanie tych pieniędzy zgodnie z deklarowanym celem (sprawdzanie tego to funkcja NIK), ile poczucie faworyzowania - ludzie Kościoła mają dostawać więcej niż inni. Nie kwestionuję, że w obliczu biedy edukacji, służby zdrowia, nauki czy kultury, warto te zarzuty wziąć pod uwagę. Po prostu czasem kościelnym "kwestarzom" odmawiając. Ale problem faworyzowania jednych kosztem innych, zgodnie z zabarwieniem ideowym rządzących, nie zniknie wraz z postanowieniem: nie dajemy na nic, co kościelne, katolickie. Receptą sensowną jest większe spluralizowanie rządowych programów i zaangażowań. Nie jest łatwo stworzyć na to uniwersalny algorytm. Podobnie zresztą jak na inny dylemat: na ile duchowni, biskupi, powinni być obecni w życiu publicznym. Na ile mieszać rytuały polityczne z ceremoniami religijnymi. Przypominam głośną wrzawę z roku 2012, kiedy umiarkowany minister kultury z PO Bogdan Zdrojewski, dał znaczne sumy na tak zwany Kongres Kultury we Wrocławiu. Nazwa chwalebna, tradycja nawiązująca do pluralistycznego forum ludzi kultury z czasów PRL. Przekazano jednak organizację imprezy lewicowej Krytyce Politycznej. Byli tam ludzie z jednej tylko strony. Owszem, strony nawet pojemnej, bo świat kultury skłania się w lewo. Czy było to jednak sprawiedliwe? Czy budowało dialog między różnymi środowiskami? Czy w miejsce Kościoła i jego przybudówek nie ustawi się po następnych wyborach do budżetu państwa kolejka kandydatów na świeckich kapłanów i arcykapłanów. Obawiam się, że po przechyle w prawo przechyłu w lewo, i boję się, że będzie to przechył nawet bardziej totalny. Szymon Hołownia nie powiedział, jak chce mnie, człowieka o umiarkowanie tradycyjnych poglądach, przed tym zabezpieczyć. Sądzę, że ulegnie logice wahadła. Katecheza - czemu nie Nie mam poglądu na reformę systemu kościelnych dochodów. Nie wiem, czy tzw. kościelny podatek jest receptą na uczciwsze finansowanie Kościoła czy na potężne ograniczenie jego dochodów. Przypominam, że nawet w miejscach gdzie księża nie reprezentują już dziś społecznej większości, potrafią pracować z pożytkiem na rzecz ludzi biednych, potrzebujących, uzależnionych. Polska 2050 zamierza uderzyć w szkolną katechezę. Możliwe, że oceny z niej nie powinno być na świadectwie, skoro to bardziej świadectwo religijnego zaangażowania niż wiedzy. Ale oto według ruchu Hołowni o liczbie godzin i sposobie nauczania religii powinna decydować rada rodziców - w każdej szkole osobno. Liczba godzin mogłaby być zmniejszona. Co mają jednak zrobić rodzice, którzy się z decyzją zredukowania godzin, powiedzmy do jednej w tygodniu, nie zgadzają? Zabrać dziecko z publicznej szkoły? Szukać innej? Wiem, że te lekcje przeżywają kryzys, że młodzi ludzie masowo je porzucają. Można do woli dyskutować, czy biskupi mieli rację w roku 1990, stawiając na katechezę szkolną, będącą częścią zrutynizowanego systemu, za to łatwiej dostępną. Ale prosta filozofia: odbierzmy pieniądze religii, będzie na historię czy biologię, ani nie zadziała, ani nie jest sprawiedliwa. Jestem zwolennikiem systemu, w którym dziecko może dostawać w publicznej szkole dowolne, dodatkowe zajęcia za publiczne pieniądze. Jeśli dziś tak nie jest, należy zmusić obecny lub następny rząd, aby tak było. A nie zaczynać od likwidowania, czy wskazywania na katechezę jako na jedyne obciążenie wciąż zbyt biednej edukacji. Inny przykład: nie wiem czy Służba Celna powinna mieć własnych kapelanów. Ale w wojsku mają oni realne pole działania. Żołnierze, pewnie nie wszyscy, mogą ich potrzebować i pewnie potrzebują. Czy skoro pracują w wojsku, powinni być, a to proponuje Hołownia, pozbawieni wojskowych emerytur? Nie robiono tego nawet w PRL-u. Przecież naprawdę są częścią wojskowej machiny, mają wojskowe obowiązki. Czy Kościół powinien się dokładać do ich pensji? A czy ich rola terapeutów ludzkich dusz jest rolą wyłącznie religijną? Może i rola człowieka próbującego jakoś panować nad marszem w lewo ma jakiś sens. Ale kiedy Oko Press pyta Hołownię, czy oprze się presji duchownych wyciągających rękę po fundusze na uczelnię kościelną czy Caritas, to ja spytam, dlaczego ma się opierać, jeśli te fundusze służą czemuś dobremu. Obawiam się jednak, że dla tego polityka poczucie ducha czasów, logiki "postępu", nieuchronności marszu ku świetlanej przyszłości, będzie czymś przesądzającym. Dla mnie nie zawsze.