Nie ma dnia żeby rząd, najczęściej w postaci resortu zdrowia, nas nie straszył. Nieustannie słyszymy, że nadciąga czwarta fala pandemii i że mamy się szykować do restrykcji. Ta panika udziela się mediom. Dzieje się to w sytuacji zwiększenia liczby zakażeń z ponad 100 do ponad 200 dziennie. W dni, kiedy liczba hospitalizowanych jest znikoma i czasem nikt nie umiera. Rozumiem oczywiście, że chodzi o tendencję, że można przewidywać, co zdarzy się we wrześniu czy październiku. Takie uprzedzanie zdarzeń może mieć nawet swój wymiar pozytywny: straszy się Polaków, żeby zapędzić ich do szczepień (coraz mniej skutecznie). Ale ma to też drugą stronę: paraliżuje ludzką aktywność, zniechęca do dalekosiężnych przedsięwzięć. No bo skoro jesienią ma być tak jak w zeszłym roku, nie ma sensu niczego planować. Zgoda na paraliż? Ja się tylko boję, wręcz czuję to, że rząd staje się ofiarą własnej propagandy. Mam wrażenie, że urzędników (nie mówiąc o tak zwanych medycznych ekspertach, typu profesora Horbana) świerzbi ręka, żeby nam zafundować powtórkę z rozrywki. Że oni się przyzwyczaili do myśli o trwałym podziale roku. Od maja do września ma trwać względnie normalne życie. Reszta jest zarezerwowana na kontrolowany paraliż. Dla nich to naturalne. Dla mnie wciąż nie. Byłem obrońcą większości restrykcji mających powstrzymać transmisję wirusa. Ale jesień 2021 roku nie powinna być kopią jesieni roku 2020. I zresztą chyba nie będzie. Z jednej strony szczepionki powinny jednak zmniejszyć liczebność ludzi trafiających do szpitala i umierających, nawet jeśli liczba zakażeń będzie się zwiększać. Z drugiej, na początku zamykanie wszystkiego mogło być jedyna drogą ochrony całego społeczeństwa. Zdawało się wręcz moralnym obowiązkiem. Teraz kiedy każdy ma dostęp do szczepionki, ten obowiązek się zmniejsza. Oczywiście, mogą nas czekać niespodzianki z nowymi mutacjami. Szczepienia mogą się okazać ochroną nietrwałą i niepełną. Ale napiszę to raz jeszcze z całą mocą: jedynym co dziś będzie usprawiedliwiać restrykcje, jest perspektywa całkowitego paraliżu służby zdrowia. Zapchania szpitali ciężko chorymi tak, że zabraknie dla nich miejsc i nie będzie można leczyć innych dolegliwości. Dopóki to nie nastąpi, życie społeczne powinno się toczyć normalnie. Praca zdalna powinna być wyjątkiem od reguły, tym bardziej zamykanie czegokolwiek. Skoro, jak mówił minister Niedzielski, mamy żyć z wirusem przez lata, nie możemy uczynić naszego życia społecznego trwałym koszmarem czy fikcją. Chrońmy szkoły i kulturę W szczególności testem dla rządu okażą się dwie sfery. Po pierwsze, szkoły i wyższe uczelnie. Jeżeli chcecie je łatwo zamknąć we wrześniu (lub pozwolić na zamknięcie - uczelnie są samorządne), to znaczy, że stawiacie definitywnie krzyżyk na polskiej młodzieży, że odmawiacie jej prawa do normalnego rozwoju, nie tylko edukacyjnego, ale i społecznego. To byłaby ZBRODNIA, wymagająca kary dla premiera i jego ministrów. Pisałem już kilkakrotnie, że najbardziej cywilizowane państwa zachodnie trzymały szkoły otwarte tak długo jak się dało już w poprzednich fazach pandemii. Jak im się to udawało? Sprawdźcie to, zanim podejmiecie sami niemądre decyzje. Francja zamknęła swoje placówki oświatowe na 10 tygodni. Polska - na 35. Równaliśmy do Bośni czy Słowacji, a nie Szwajcarii, Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Drugą sferą pod szczególną ochroną powinna być kultura. W teatrach czy kinach przy zachowaniu pewnych rygorów sanitarnych zarazić się było najtrudniej. Jednak zamykano je jako pierwsze - żeby się wykazać. Otóż kolejny rok ruiny kultury to także będzie ZBRODNIA. Jakie restrykcje i gdzie? Przestrogi rządowe (na razie najczęściej rzecznika resortu zdrowia Wojciecha Andrusiewicza) powtarzają się dzień w dzień. A jednak nie do końca wiemy, co jest nam szykowane. Mówi się o lockdownach regionalnych, najczęściej wojewódzkich. Zarazem wraca pomysł wprowadzania ograniczeń przede wszystkim dla niezaszczepionych. Zarażają nie regiony, a ludzie. Jeśli już mamy coś zamykać, powtarzam, w sytuacji zapaści służby zdrowia, i tylko wtedy, to byłoby sprawiedliwe, aby w pierwszej kolejności dotykało to ludzi, którzy się nie zaszczepili. Niby takie sugestie ze strony polskich oficjeli się pojawiają, ale nie mają oni najwyraźniej determinacji francuskiego prezydenta Macrona. Boję się, że oni się boją. Że widmo "sanitarnej segregacji" zrażającej konserwatywnych wyborców, bo oni częściej odmawiają zaufania szczepionkom, ich wystraszy. Że w ostateczności rząd wybierze restrykcje adresowane do wszystkich. Bo wprawdzie wtedy wszyscy będą niezadowoleni, ale nikogo nie będzie się "dyskryminować". Paradoksalnie takie nastawienie wzmacniają niektórzy prawnicy, choćby nowy rzecznik praw obywatelskich, który też przebąkuje, że nie chce "dyskryminacji". Opozycja nie ma żadnego sensownego programu walki z pandemią, alternatywnego do rządowego. Spotkanie Donalda Tuska z Radą Medyczną przy premierze nie zaowocowało jedną konkretną rekomendacją - poza tezą, że trzeba słuchać lekarzy (a oni często reagują żądaniem zamykania wszystkiego). Ale to rządzący będą w ostateczności decydować o strategii i taktyce reagowania na pandemię. Powinni zdać egzamin nie z gotowości do rozwiązań skrajnych, ale z opanowania i zimnej krwi. Histeria, wykazywanie się pod wpływem krzyczących statystyk, to coś, czego powinni unikać. Jestem dziwnie przekonany, że nie unikną...