- Musimy zrobić duży rachunek sumienia. Porównując suche liczby z badań CBOS, myślę, że bardziej zawinił Kościół jako instytucja niż to, co jest z zewnątrz - powiedział biskup Grzegorz Suchodolski, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Duszpasterstwa Młodzieży. Słowa padły podczas debaty "Wiara i niewiara polskiej młodzieży" zorganizowanej przez Katolicką Agencję Informacyjną. Komentowano fatalne dla katolicyzmu dane - przekazała je socjolog prof. Mirosława Grabowska. Jedna trzecia młodzieży w ogóle nie praktykuje. Udział w lekcjach religii deklaruje 54 procent uczniów ostatnich klas szkół ponadpodstawowych (trzy lata temu - 70 procent). Liczba ocen negatywnych Kościoła jest wśród młodzieży dwa razy większa niż pozytywnych. Itd, itp. Biskup nie ma racji Biskup wziął na klatę wszystkie te zjawiska. Ocenił, że odpowiedzialność ludzi Kościoła za ten stan rzeczy jest większa niż obiektywne przemiany społeczne i obyczajowe, które czynią religię nieprzydatną, a nawet uciążliwą dla młodych ludzi, a szerzej dla całych społeczeństw, w wysoko rozwiniętych postindustrialnych społeczeństwach. Czy ja się z tym zgadzam? Nie do końca. Sam biskup Suchodolski w tym wystąpieniu podjął się bardziej skomplikowanej charakterystyki zjawiska totalnej laicyzacji. Wskazał "zmierzch chrześcijaństwa domowego, przeobrażenie formatu rodziny z wielopokoleniowej i religijnej na rodzinę żyjącą w diasporze: każdy w swoim pokoju, młodzi ze słuchawkami na uszach, wpatrzeni w smartfony, rodzice albo skupieni na sobie, albo na swojej pracy, niemający często ani pomysłu na spędzanie czasu razem, nie tylko w dzień powszedni, ale i w dzień świąteczny". W tym jest wszystko: dobrobyt i natura cywilizacji preferującej rozluźnianie więzi społecznych, różnych, ale także religijnych. Można by dodać przekonanie, że człowiek sam sobie jest bogiem, że w związku z tym nie potrzebuje niczyich nakazów i twardych zasad moralnych. W takiej atmosferze każda religijna reguła staje się opresją, zawadą. Modne stało się wywoływanie wrażenie, że gdyby Kościół (powszechny, polski) był inny, erozja byłaby do zatrzymania. Dla oponentów religijnych nakazów to dodatkowa okazja aby zohydzić czy ośmieszyć tych, którzy je głoszą. Ostatnio jest to również ulubiony temat autorów szczerze nawet katolickich, dla których konkluzja: "sam Kościół zawinił", jest okazją do modyfikacji własnych, twardych nieraz przekonań. Często łączy się też z obwinianiem rządzącej prawicy mającej zrastać się z Kościołem swoistym "sojuszem tronu z ołtarzem". Taką postacią jest choćby Tomasz Terlikowski, który napisał książkę mającą objaśnić powody potężnego kryzysu chrześcijaństwa, a katolicyzmu w szczególności. Pozostaje ona wciąż nieznana, ale gdybym miał wyrokować, co będzie w niej szczególnie eksponowane, obstawiłbym na podstawie jego rozlicznych komentarzy "siedem kościelnych grzechów głównych", tak sugestywnie, jednym tchem przedstawionych w filmie Wojciecha Smarzowskiego "Kler". Mam wrażenie, że temat trafniej jest ujmowany przez autora pewnego mema, który zauważyłem na Facebooku. Oto diabeł doradza skasowanie Dziesięciu Przykazań, skoro są one powodem coraz mniejszej frekwencji w świątyniach. Dziś temat ten jest jeszcze bardziej palący, kiedy rozgorzała dyskusja, dlaczego tak wielu wiernych nie wróciło do tych świątyń po pandemii. Skądinąd temat owych kościelnych reguł sam uważam za skomplikowany. Niektóre i mnie jawią się jako paradoksalne albo nieżyciowe. Ale nie zwalajmy wszystkiego na dostarczycieli złych nowin, czyli księży. Już sam fakt, że przypominają nam o pojęciu "grzechu", wielu obywateli świata po prostu drażni. Biskup ma jednak rację A zarazem... A zarazem ,o ile nie kibicuję niektórym zblazowanym sędziom kościelnych grzechów, o tyle kibicuję biskupowi Suchodolskiemu. Nawet jeśli co do diagnozy, co do rozłożenia win na niekorzyść własnej instytucji, nie ma racji. Bo nigdy dosyć autorefleksji, szukania odpowiedzialności w samych sobie. W jednym biskup ma rację: kościelni dostojnicy za rzadko próbują rachunków sumienia. Ich opinie na temat własnej instytucji brzmią zaskakująco wyrozumiale dla siebie, a oschle wobec całej "reszty świata". Można twierdzić, że tak było zawsze, że Kościół jest z natury instytucją hermetyczną i adorującą siebie. Ale dziś, w dobie społeczeństwa otwartego, wpisuje się to szczególnie na dokładkę w ton powszechnej nieodpowiedzialności i egoizmu. Broniąc własnego ekskluzywizmu jesteście "tacy jak wszyscy". Przykład z ostatniej chwili: reakcja adwokatki kurii bielsko-żywieckiej na pozew Jana Szymika. Dawny ministrant po kilkudziesięciu latach żąda zadośćuczynienia za krzywdę, jakiej doznał ze strony księdza, nota bene osądzonego przez sam Kościół i wydalonego ze stanu kapłańskiego. Nie jestem wielkim entuzjastą automatycznego przekonania, że takie odszkodowania się należą. Powinny być wypłacane przez instytucję tylko wówczas, kiedy to ona (a nie pojedynczy człowiek, nawet korzystający z religijnego autorytetu) naprawdę zawiniła. Czyli, kiedy da się dowieść, że kościelne struktury coś tuszowały albo świadomie przemilczały. Hierarchowie bez przyzwoitości Czy taka sytuacja ma miejsce w przypadku Szymika? Nie wiem. Wiem natomiast, że pomysł sprawdzania w odpowiedzi na pozew, czy jest on gejem, oraz czy zaznawał z księdzem Janem W. "przyjemności", to najbardziej niegodziwa prawnicza sztuczka. Dotyczy bowiem człowieka, który w momencie uwiedzenia przez kapłana miał 12 lat. Jeżeli biskup bielsko-żywiecki akceptował taką linię obrony (a wszystko świadczy o tym, że tak), jest człowiekiem pozbawionym elementarnej empatii, ba elementarnej przyzwoitości. Czy Kościół z hierarchami pozbawionymi przyzwoitości mogą walczyć skutecznie z pokusami i grzechami innych? Ba, czy jest w stanie podjąć jakąkolwiek debatę o moralności z kimkolwiek? Nie są może tacy hierarchowie głównymi sprawcami przemian obyczajowych, moralnych i światopoglądowych, ale są ich mimowolnymi sojusznikami. A przy okazji zło jest zawsze złem. Tyle. Ileż razy słuchałem w ostatnich latach reakcji, wypowiedzi żałośnie nieempatycznych - wielu duchownych i wielu hierarchów. Ja wciąż nie widzę Kościoła jedynie jako bezdusznej korporacji, ale tylu ludzi pracuje na taki jednostronny obraz, że właściwie mój upór aby widzieć to inaczej, wymaga głębokiego samozaparcia. Wiem, o ile uboższa będzie Polska ze zniszczonym autorytetem Kościoła, pozbawiona mocy religijnych nakazów. Na pewnym spotkaniu w Krakowie przyznał to nawet Adam Michnik, polemizując z młodszymi kolegami z własnego obozu. Ale przecież biskup Pindel i zastęp mu podobnych robi wszystko aby przekonać takich jak ja, że nie mamy racji. Pracują nad tym usilnie. Kuria bielsko-żywiecka cofnęła się. Ale oświadczenie jej centrum informacyjnego odżegnujące się od formułek prawniczki biskupa było pokrętne i blade. A sam biskup Pindel nie zdobył się na osobiste przeprosiny. Nie padły też wezwania do niego ze strony innych hierarchów i znaczących kapłanów czy katolickich mediów, aby tak uczynił. Wyjątkiem okazał się jeden sprawiedliwy. "W argumentacji procesowej konieczna jest rzetelna wiedza i ludzka wrażliwość - stwierdził ksiądz dr Piotr Studnicki, kierownik Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzież. Wskazał też, że dla wszystkich musi być jasne, że dziecko nigdy nie ponosi odpowiedzialności za doświadczoną przemoc". Jestem wkurzony Wciąż znam takich księży i znam ich sporo. Nigdy nie zapomnę słów wspaniałego kapłana z Lublina, księdza Mariusza Lacha prowadzącego świetny teatr z młodzieżą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który pytał mnie podczas wywiadu (retorycznie) dlaczego pada on, jak każdy dziś kapłan, ofiarą krzywdzących uogólnień. Faktycznie, to jest krzywda, to człowiek wielkich zasług i wielkiej bezinteresowności. I rzeczywiście uogólnień jest mnóstwo i czasem przybierają postać wyjątkowo obrzydliwego zniesławienia. Ono ma nas uczynić krajem i społeczeństwem postchrześcijańskim. Ale też mam wrażenie, że nie od księdza Lacha, ale od ludzi na kościelnych świecznikach mogę żądać samooczyszczenia. Owszem, fenomen katolickich środowisk, które całą swoją aktywność koncentrują na tropieniu patologii w samym Kościele, wprawia mnie nieraz w zakłopotanie. Bo nie starcza im już czasu ani energii, aby głosić Ewangelię niewierzącym, obojętnym. Ale jest w tym jakaś kwadratura koła. Każda taka historia jak ta z biskupem Pindelem pogłębia także i mój wstyd, i moją irytację. Dokąd mnie ona zaprowadzi? Pojęcia nie mam.