"Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2"- tak brzmi przepis w polskim kodeksie karnym z 1997 roku. Sąd w Płocku właśnie uwolnił trzy lewicowe aktywistki od zarzutu "obrazy uczuć religijnych". Oblepiły one jeden z płockich kościołów wizerunkiem Matki Boskiej otoczonej aureolą w kolorach tęczy. Wyrok wywołał gorący spór. Konserwatyści piszą o przyzwolenie sądu na znieważanie religii. Zarzucają sądowi polityczne motywy. Z powodu niechęci do obecnego rządu, sędziowie mają nie chcieć stosować prawa. Liberałowie się cieszą. Nie ukrywając, że chodzi o politykę. Ale przedstawiając werdykt jako triumf praw obywatelskich i wolności słowa. "To także matka ludzi LGBT" Nie ulega wątpliwości, że ostatnie lata przyniosły zjawisko swoistej inwazji środowisk progresywnych, głoszących program wolnej aborcji czy występujących w imieniu środowiska LGBT, na kościoły i przestrzeń religijną. Można odnieść wrażenie, że próbuje się przymusić Kościół katolicki, aby zmienił swoje stanowisko w tych sprawach i ugiął się przed "postępem". Nie dziwię się, że wpisanie Matki Boskiej w barwy symbolizujące ruch LGBT, tradycyjni katolicy mogą odbierać jako część tej inwazji. I nie pomogą tu krotochwilne tłumaczenie, że tęcza pojawia się na szatach biskupów, samego papieża Franciszka, albo w tekstach religijnych. Wszyscy doskonale wiedzą, o co w tej kompozycji chodzi. No tak, ale czy sąd mógł wydać inny wyrok? Wybrano bardzo chytrą stylistykę: Matkę Boską nie tyle się na takich plakacikach czy naklejkach obraża, co przywołuje na sojusznika sprawy mniejszości seksualnych. Można twierdzić, że wymowa jest taka: "To także matka ludzi LGBT". Możliwe, że to złe postawienie sprawy, bo uznanie przez Kościół stosunku homoseksualnego za grzech, nie oznacza odrzucenia grzesznika, ale przecież sędziowie nie są od rozstrzygania takiego sporu etyczno-religijnego. Pojęcie "obraza uczuć religijnych" zawsze wymaga interpretacji. Gdybym zasiadł na miejscu tych sędziów, miałbym pokusę wydania podobnego orzeczenia. Prokuratura zapowiada odwołanie. Zobaczymy. Religia i prokuratura Jednak przy tej okazji po raz kolejni rozgorzała debata o samym przepisie. Posłowie już nie tylko Lewicy, ale i PO (Krzysztof Mieszkowski) domagają się jego skasowania. Ba, podobne wezwania pojawiły się na stronach uważanych za konserwatywne think tanków: Nowej Konfederacji czy Klubu Jagiellońskiego. Zwraca się uwagę, że żadne inne przekonania, filozoficzne, naukowe, estetyczne, nie są chronione prawem, poza religijnymi. Także ludzie uważający się za konserwatystów twierdzą, że Boski majestat nie potrzebuje pomocy prokuratury. A jeśli ona się do takich sporów wtrąca, religię miesza się z polityką. Czy ja się z tym zgadzam. Przede wszystkim, chroni się prawem nie tylko religię. Chroni się na przykład w kodeksie karnym naród czy Rzeczpospolitą przed znieważeniem. Podobnej ochrony doznaje każda osoba. Nikomu nie można bezkarnie ubliżać. Karane są także zniesławienie czy pomówienie. Osobom atakującym przepis o ochronie uczuć religijnych, proponuję prosty eksperyment myślowy. Uważacie, że to nic złego, żeby wystawiać Matkę Boską zanurzoną w moczu (autentyczny eksponat w jednej z amerykańskich galerii sztuki). A chcielibyście, żeby tak postępować z wizerunkiem waszych matek? Niektórzy zapędzają się, i twierdzą, że nie mieliby nic przeciw - w imię przyzwolenia na wolną ekspresję, chociażby artystyczną. Nie bardzo wierzę w takie deklaracje: nikt nie lubi być raniony. Owszem padają wezwania, aby nie karać również za zniewagę człowieka. Ale i zgoda na "wolne ubliżanie" i na "wolne bluźnierstwo", to zgoda na cudzy ból. Żadne inne przekonania filozoficzne nie operują pojęciem świętości. Nie trzeba samemu w to wierzyć, żeby godzić się na obronę pojęcia świętości, w imię zwykłej empatii. To wcale nie oznacza, że państwo bierze na siebie egzekwowanie tej świętości. Nikt nie jest zmuszany do wyznawania. Oczekujemy jedynie szacunku. Nie wolno nam wszystkiego W żadnym razie nie ma zalewu takich spraw, jak alarmują zwolennicy skasowania przepisu. Są pojedyncze przypadki często zakończone uniewinnieniem. Naturalnie poszczególne przypadki zawsze będą oceniane. Jeśli ktoś brudzi mury kościoła, albo zakłóca religijną uroczystość, powinien być pewnie ścigany za zwykłe naruszanie porządku. Ale czy ktoś kto wyrzuci na podłogę Najświętszy Sakrament, nie powinien się liczyć z ukaraniem w oparciu o ten paragraf? Możliwe, że należałoby go bardziej jeszcze zawęzić, ograniczyć do napaści na istotę religii, ale sam nie mam żadnego pomysłu, jak to sformułować. Słowa tracą dzisiaj znaczenie. Kiedyś każdy wiedział, co znaczy "bluźnierstwo". Teraz można by twierdzić, że to pusty dźwięk. No właśnie, bo prawo rzadko kiedy wyprzedza zmiany społeczne. Na ogół jest reakcją na nie. Kilkadziesiąt lat temu nawet wojujący ateiści raczej się nie posuwali do pewnych manifestacji. Dzisiaj postępująca sekularyzacja spycha wspólnotę wiernych na pozycję mniejszości broniącej swoich świętości. Przy coraz bardziej formalnej większości ochrzczonych. Naturalnie ochrona uczuć religijnych nie dotyczy jedynie katolików czy chrześcijan. Katoliccy konserwatyści pytają, czy bezpieczne jest wystawiać na zniewagi powiedzmy najświętsze symbole Islamu. Ale ja się boję, że odebranie ochrony uczuciom katolików, będzie wielką zachętą do ataku na kościoły. Bo to wcale nie chodzi tylko o owoc zakazany. Owszem, walczy się po trosze przy okazji tego sporu z państwem PiS (lub ze swoim wyobrażeniem o nim), ale chyba ważniejsza jest rozprawa z chrześcijańską etyką, pod hasłem "wolno nam wszystko". A ja się takiej postawy boję. Z niej nie wyrośnie lepsza wspólnota. Wyrośnie wspólnota egoistów, z czasem nawet nihilistów. Nie chcę tego.