Polski minister obrony Mariusz Błaszczak przyjął z zadowoleniem niemiecka ofertę transferu do Polski dwóch baterii Patriotów, czyli wyrzutni przeciwlotniczych. W kilka dni później zmienił zdanie, proponując Berlinowi przekazanie tych baterii Ukrainie. Rząd niemiecki taką propozycję odrzucił. Patrioty mają być elementem obrony NATO, a nie pomocy Ukrainie przeciw Rosji. Mało poważna forma Ta zmiana stanowiska została rozegrana w mało poważny sposób, to trzeba powiedzieć na początku. Błaszczak wycofał się ze swojego pierwotnego, dodajmy - ogłoszonego na Twitterze, stanowiska wyraźnie pod wpływem wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. To prezes wskazał Ukrainę jako odbiorcę Patriotów w swoim wywiadzie. Nie wydaje się, żeby zarówno stanowisko początkowe, jak i zmiana, były rozpatrywane przez rząd lub konsultowane choćby z premierem. Mamy więc dyplomację, ba, politykę twitterową w pełnej krasie. Co gorsza, pomysł odebrania Patriotów od Niemiec zdążył pochwalić w rozmowie z Polsatem prezydent Andrzej Duda, było nie było - zwierzchnik sił zbrojnych. Naturalnie zmiany zdania nikt z nim nie konsultował. Choć Błaszczak spotkał się z prezydentem przy okazji wspólnego oglądania meczu Polska-Meksyk razem z żołnierzami. Najwyraźniej nic mu wtedy nie powiedział. Możliwe, że sam jeszcze nie wiedział, co ma myśleć. Zarazem warto przypomnieć, w jakich okolicznościach Niemcy złożyły swoją ofertę. Można się zastanawiać do woli, czym się naprawdę kierowały. Możliwe, że chciały poprawić swoją reputację w Polsce w chwili, kiedy PiS uczynił ze stosunku do nich główny temat kampanii trwającej już na rok przed wyborami. Ale stało się to zarazem w momencie, kiedy incydent w Przewodowie wywołał dyskusję o skuteczności polskiej obrony przeciwlotniczej. Dyskusja była na wyrost: żadna obrona nie jest w stu procentach skuteczna. Ale wezwanie, by ten system poprawić, nasuwało się samo. O niemieckiej małoduszności Teraz opozycja czyni z odmówienia Niemcom przyjęcia Patriotów ważny, jeśli nie główny temat. Przedstawia się to jako skutek antyniemieckiej fobii obozu rządowego, a nade wszystko samego Kaczyńskiego. Donald Tusk ogłosił wręcz, że PiS nienawidzi wszystkiego co zachodnie. Jeśli na Polskę spadną kolejne zabłąkane rakiety, te argumenty zabrzmią nawet mocniej. Czy istotnie tematem sporu jest tu antyniemiecka fobia? Z pewnością Kaczyński zareagował alergicznie na sytuację, w której Berlin miałby na chwilę okazać się naszym głównym przyjacielem i dobroczyńcą. Zarazem jednak pomysł przekazania Patriotów Ukraińcom to część innej dyskusji. Prezes PiS powiedział "sprawdzam" niemieckiej polityce wobec Ukrainy. Polityce ostrożnej, a nawet małodusznej, nakierowanej na unikanie zaangażowania niewygodnego dla Rosji. Portal Defence 24 podważa sensowność przekazywania Patriotów Ukraińcom. Choćby ze względu na konieczność długiego szkolenia ich obsługi, także z powodu rozmaitych parametrów technicznych. Portalowi dziwnym wydało się też powiązanie tego pomysłu z sugestią, aby Patrioty były rozmieszczone blisko zachodniej granicy Ukrainy, więc pośrednio broniły Polski. Trudno dyktować najbardziej zaprzyjaźnionemu krajowi, jak ma używać przekazanego sprzętu. Możliwe, że te zastrzeżenia są prawdziwe. Nie zmienia to faktu, że oferta miała być symbolem. Stawiającym problem niemieckiej małoduszności. W samych Niemczech co jakiś czas wybucha na ten temat dyskusja - ostatnio niemiecki rząd był za to krytykowany przez popularny dziennik "Bild". Pojawia się też krytyka zewnętrzna. Były premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson w wypowiedzi dla CNN właśnie przedstawił Niemców jako skończonych egoistów. Możliwe, że z tego punktu widzenia za gwałtowną zmianą polskiego stanowiska stały ważne racje. Tylko że nie broni tej zmiany mało poważna forma. Poza tym zaś Kaczyński powinien się liczyć z jedną okolicznością. Uderzenie w suszarnię w Przewodowie wzmógł w samej Polsce nastroje przedkładania swojego bezpieczeństwa ponad inne czynniki. Nie ma na ten temat, bo być nie może, żadnych badań. Ale widzę to każdego dnia w mediach społecznościowych. Zabarwiona jest ta zmiana wręcz swoistym cynizmem. Jedni winią Ukrainę o narażanie Polaków. Czasem nawet o domniemaną chęć wciągnięcia Polski do wojny. Inni podejrzewają, że rakieta była rosyjska, tylko to ukryto pod presją USA. Ale to ma pokazywać, że Amerykanie nie są idealistami, a skoro tak, my też powinniśmy dbać przede wszystkim o siebie. Z tego punktu widzenia Tusk z opozycją lepiej się wstrzeliwują w społeczne nastroje, chyba mniej dziś wrażliwe na oskarżenia Niemiec o małoduszność niż przed kilkoma miesiącami. Oczywiście część prawicowych "realistów" jest zarazem antyniemiecka (Konfederacja), więc może nie będzie wypominać tej wolty Kaczyńskiemu zbyt mocno. Ukraina w potrzebie Napisałem dopiero co, że w Polsce żadne z głównych ugrupowań nie wybiera roli "partii pokoju" nawołującej do tego, aby powściągnąć aktywność na rzecz Ukrainy. I chyba to się zasadniczo nie zmieni. Ale w tej konkretnej sprawie dopiero co oskarżani przez opozycję o "proputinowskość" ludzie Kaczyńskiego, a przede wszystkim on sam, mogą wyjść na niepraktycznych radykałów narażających polskie bezpieczeństwo. Choć jeszcze niedawno ta sama opozycja oskarżała rząd PiS o kunktatorstwo, jeśli nie uległość wobec Rosji. Patrzę na to bez satysfakcji, ze smutkiem. Ukraina naprawdę jest w coraz większej potrzebie. Owszem, wyparła Rosjan z Chersonia, ale pod permanentnym ostrzałem staje na progu klęski humanitarnej. Wiemy już, że i Amerykanie zaczęli zachęcać Zełenskiego do rokowań. Choć robią to po cichu, dostarczając zarazem broń i sprzęt, żeby wzmocnić pozycję przetargową Kijowa. Ale pewnych rodzajów tego sprzętu jednak odmawiają. W tej sytuacji proukraiński radykalizm w Polsce nie wydaje mi się grzechem. Tyle że w warunkach wielkiej polaryzacji u nas ten gest nie zostanie chyba odczytany tak jak powinien. Możliwe, że nadszedł czas wykazywania się, co poszczególne partie zrobiły dla polskiego bezpieczeństwa. W takim kontekście decyzja Kaczyńskiego może się okazać politycznym strzałem w stopę.