Zakotłowało się w polskiej publicystyce po tym, jak sondaże zaczęły wskazywać na Konfederację. Bez której po następnych wyborach utworzenie jakiegokolwiek rządu będzie - prawdopodobnie - niemożliwe. Trwa więc pospieszna próba zrozumienia, kim są konfederaci oraz ludzie gotowi na nich głosować. Co z tego wynika? Na rynku funkcjonuje przynajmniej kilka tropów rozumienia fenomenu partii Bosaka i Mentzena. Pierwszy i najstarszy z nich głosi oczywiście, że mamy tu do czynienia z tzw. skrajną prawicą. Konfederacja to "PiS tylko jeszcze bardziej"? Jednak to wyjaśnienie powoli przestaje już wystarczać. Oczywiście zawsze znajdzie się ten i ów komentator, który ogłosi, że konfederaci to zwolennicy "prostych chwytliwych rozwiązań" ze skłonnością do "autorytaryzmu" i "nacjonalizmu". Inny załamie ręce nad tym, że Konfederacja to właśnie zapowiedź końca świata, który nadejdzie po upadku liberalnej demokracji. Z taką argumentacją są jednak dwa problemy. Jeden polega na tym, że "koniec świata" i "zmierzch liberalnej demokracji" ogłaszano już tyle razy, iż nie robi to już chyba na nikim większego wrażenia. Można by od biedy powiedzieć, że Konfederacja to "PiS tylko jeszcze bardziej". Ale w międzyczasie PiS miał być przecież już tak skończonym złem, że teraz trudno przekonująco uzasadnić, że są jacyś "jeszcze gorsi". I jeszcze drugi problem. Jak się słucha wielu "prostych i chwytliwych" rozwiązań głoszonych przez Konfederację, to nie sposób odróżnić tego od "liberalnego populizmu", który jest w polskim mainstreamie od dawna przecież akceptowalny. Choćby pod postacią rozwiązań gospodarczych głoszonych przez Leszka Balcerowicza i wielu innych. Pokolenie "konfiarzy" Szukajmy więc dalej. Nowszy schemat przekonuje nas, że konfederaci to jakby skutek uboczny rewolucji obyczajowej, która przetoczyła się przez świat bogatego Zachodu minionych 20 lat. I przez Polskę siłą rzeczy także. Zgodnie z tym rozumowaniem konfiarze to głównie młodzi mężczyźni, którzy nie potrafią i nie chcą odnaleźć się w nowoczesnym świecie pełnym wyemancypowanych kobiet i rozmaitych mniejszości. W tym schemacie konfederaci są więc tym samym, czym było poparcie inceli (ang. involuntary celibate - młodych ludzi, którzy obwiniają kulturowe okoliczności o swoje niepowodzenia w tworzeniu trwałych romantycznych relacji) dla Trumpa w Ameryce. Jeszcze inni powiedzą, że Konfederacja jest głosem polskiego drobnego przedsiębiorcy. Takiego, który zawsze ma pod górkę. W wiecznym niedoczasie, sporze z fiskusem i ze strachem, że nie będzie z czego zapłacić kolejnej składki na ZUS. Taki przedsiębiorca nie jest mistrzem pływania. On od lat ostatkiem sił utrzymuje się na powierzchni wody. I dostaje szału, gdy słyszy, że komuś coś "trzeba dać". A mnie nic niczego nie podarował. Prócz kolejnych durnych regulacji - powiada. Oczywiście nie ma racji. Pod warunkiem, że nie wychował się gdzieś za granicą, dostał od swojego kraju wiele: dobrą darmową edukację, w miarę stabilne otoczenie do robienia biznesu itd. Ale on tego tak nie widzi. Zaprzeczenie wyborcy mieszczańsko-inteligenckiego Ktoś może dostrzec w Konfederacji najnowsze wcielenie Polskiej Partii Antyestabliszmentowej. Tej, do której kiedyś przemawiał Paweł Kukiz. A jeszcze wcześniej Andrzej Lepper. To ugrupowanie ludzi, którzy są zaprzeczeniem klasycznego wyborcy mieszczańsko-inteligenckiego. To znaczy takiego, który (przy całym swoim pozornym wyrafinowaniu) bardzo często jest tak mądry jak to, co usłyszał w swoim "inteligenckim radiu" albo przeczytał w wywiadzie z "mądrym człowiekiem na poziomie". Na tym tle wyborca antyestablishmentowy zawsze idzie na przekór. Dla niego nadmierny konsens jest czymś z gruntu podejrzanym. Politycznie będzie się to krystalizować w byciu na kontrze. Na przykład do przekonania o bezwarunkowej konieczności pomocy dla Ukrainy. A wcześniej na przykład do oficjalnych polityk pandemicznych. Oczywiście mainstream nazwie ich pogardliwie "zwolennikami teorii spisowych" albo "foliarzami". Zabawne jest to, że w przyszłości okaże się pewnie, że wiele z podnoszonych przez tych kontrarian wątpliwości miało w sobie wiele prawdy. Pamiętacie, jak wyśmiewano Andrzeja Leppera za jego samotną krytykę Leszka Balcerowicza? Albo jak izolowano krytyków popieranej przez wszystkie siły polityczne wojny w Iraku? No właśnie. CZYTAJ TAKŻE: Nowa ofensywa Tuska. W atakach na Konfederację może być drugie dno Jest wreszcie Konfederacja efektem dynamiki na polskiej scenie politycznej. Głównie tego, co się działo ostatnio po stronie PiSowskiej. Kaczyński długo umiał wprowadzać w życie zasadę, że na prawo od niego jest już tylko ściana. Jednak najnowsza próba rozprawienia się z frakcją ziobrystów w ramach Zjednoczonej Prawicy ewidentnie otworzyła Konfederatom szerokie pole do popisu. Niezależnie od tego, po które z tych wyjaśnień sięgniemy, pewne pozostanie jedno. Konfederacja tutaj jest. I nigdzie - przynajmniej na razie - się nie wybiera.