Rok temu nie wyglądało to wszystko najlepiej. Polska siedziała w oślej ławce dla niegrzecznych podrostków, którzy nie potrafią sobie przyswoić europejskich wartości oraz unijnej kindersztuby. Otwarty konflikt z Komisją Europejską o "praworządność". Niezrozumiałe (na Zachodzie) dąsy Polski na zieloną transformację wedle pakietu "Fit For 55". Albo też nieprzerwany potok doniesień w sprawie "dyskryminacji mniejszości seksualnych" albo (rzekomo) planowanych przez rząd PiS "zamachów na wolność mediów". Wszystko to razem zdawało się potwierdzać stereotypy wielu zachodnich Europejczyków, że kraje takie jak Polska nie dorosły do członkostwa w Unii. Wojna wszystko zmieniła Oczywiście tamta atmosfera nie opierała się na żadnej głębokiej znajomości Polski i panujących nad Wisłą realiów. Raczej na wspomnianych stereotypach połączonych z dość topornymi (ale jednak rozpowszechnionymi) na Zachodzie bieda-analitycznymi tezami o trwającej od lat prawicowo-populistycznej rewolcie. Gdzie do jednego wora wrzucano Trumpa, Erdogana, Orbana, Kaczyńskiego, Le Pen czy Alternative fur Deutschland. Nie bardzo kłopocząc się ewidentnymi różnicami między tymi siłami politycznymi. Czy też jakimkolwiek wysłuchaniem "drugiej strony" - w tym wypadku racji rządu w Warszawie. Tak było w zasadzie aż do 24 lutego 2022. Czyli do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Bo - jakkolwiek nieładnie to zabrzmi - to właśnie dzięki wojnie na Wschodzie Polska mogła jakimś sposobem umknąć z koziego rogu, do którego została zagnana. Oczywiście nie stało się to od razu. Jednak dziś - prawie rok później - bez wątpienia widać, że tu jednak zaszła zmiana. Spora zmiana. Polegała ona na tym, że w ciągu tych minionych 12 miesięcy ten istniejący na Zachodzie obrazek Polski musiał zostać uzupełniony o wiele nowych elementów. Nadal nie jest to pejzaż pełen półcieni i niuansów. Ale przynajmniej nie przypomina on już tak jednostronnej karykatury jaką mieliśmy przed rokiem. Polska jak bokser, który przyjmował ciosy z uśmiechem Stało się to w kilku turach. Pierwszy raz Polska zagościła w zachodniej świadomości wiosną. Zrazu jako ciekawostka. Intrygujące pytanie brzmiało: jak to możliwe, że Polacy przyjęli dwa miliony uchodźców i się nie wywrócili? Nie było katastrofy humanitarnej czy choćby większego kryzysu organizacyjnego? Nie było pogromów (choć przecież Polska miała być europejską twierdzą skrajnie prawicowych ksenofobicznych nastrojów) ani nawet wzrostu społecznego niezadowolenia? Polska zachowała się tu jak bokser, który przyjął na czaszkę kilka mocnych ciosów. Po czym się... uśmiechnął i jak gdyby nigdy nic walczył dalej. A trzeba wiedzieć, że w tym samym czasie w wielu krajach zachodnich oni publiczna była pełna (i jest nadal pełna) doniesień o tym, że kraj trzeszczy w posadach po przyjęciu kilkudziesięciu tysięcy przybyszów ze Wschodu. Równolegle Polska zaczęła się coraz częściej pojawiać w mediach zachodnich jako kraj, który już od dawna ostrzegał przed fatalnymi skutkami uzależnienia Zachodu od tanich surowców naturalnych z Rosji. Ściągając za to na siebie gniewne pomruki i oskarżenia o "emocjonalną rusofobię" ze strony tegoż uzależnienia inicjatorów. Czyli potężnych Niemiec. Teraz zaś wyszło, że to Warszawa miała rację. A przynajmniej trochę racji. Stracone dziesięciolecie? Nie dla Polski Ostatnio zaś to Polska była tym krajem, który najmocniej młotkował Zachód (w tym znów Niemców), by spojrzeli prawdzie w oczy. I zrozumieli, że Ukrainie w obronieniu się przez rosyjską agresją nie wystarczą tylko miłe słowa wsparcia czy ukraińskie flagi powiewające w centrach miast dużych miast. I że na wojnie potrzebna jest pomoc konkretna. W postaci broni. Na przykład czołgów Leopard. Bo bez czołgów wojny się przegrywa. W ogóle w temacie uzbrojenia Polska też zyskała w minionym roku pewną rozpoznawalność. A rozbudowa polskiej armii zaowocowała nazwaniem jej "nowa potęga militarną Europy". Ale nie chodzi tylko o geopolitykę, wojnę, czołgi czy nawet inicjatywy dyplomatyczne. To wszystko nałożyło się na pewne głębsze procesy, które trwały od ładnych paru lat. Ale które wcześniej nie były dostrzegane. Głównie na fakt, że Polska najszybciej ze wszystkich krajów "nowej Unii" zbliżyła się w minionych 15 latach do "Unii starej". I że działo się to także w czasie minionej dekady - a więc dziesięciolecia, które na Zachodzie zostało uznane za "stracone". Bo naznaczone ciągłym zastojem i brakiem perspektyw rozwoju. Polska w tym czasie uparcie trendowi przeczyła. Tylko od roku 2015 zwiększając poziom płac realnych o jakieś 40 proc. A produktywność gospodarki o jedną trzecią. W połączeniu z faktem, że Polska to po prostu duża (ludnościowo) gospodarka, sprawiło, że zaczyna się proces myślenia o niej jako o graczu autentycznie dużym. To wszystko się w zachodnich głowach jeszcze nie ułożyło. Wiele elementów tej historii wciąż czeka na opowiedzenie. Ale ten proces trwa... I to rośnięcie Polski nie zatrzyma się w nadchodzących latach. Pytanie czy polska opinia publiczna i klasa polityczna będzie umiała za tym nadążyć? Czy w nowych realiach będzie się umiała odnaleźć także opozycja, która może już wkrótce przejąć odpowiedzialność za rządy? Na te pytania będziemy w nadchodzącym czasie nie raz jeszcze odpowiadać.