Jak tamci, to korupcja. Jak my, to... networking
Wśród socjologów zajmujących się badaniem zjawisk korupcyjnych krążył w latach 90. taki dowcip. Mnie śmieszy. Głosił on, że z korupcją albo nepotyzmem mamy do czynienia wtedy, gdy rzecz dzieje się w Afryce, Ameryce Południowej albo w Europie Wschodniej. Kiedy zaś mówimy o Europie Zachodniej albo Ameryce Północnej, korupcja nazywa się po prostu networkingiem.
Dość dobrze oddaje to - moim zdaniem - nastawienie bardzo bardzo wielu obrońców starej dobrej III RP do nowej rzeczywistości po roku 2015. Najnowszy przykład to kłótnia o stłumienie górniczych protestów pod siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej, które mały miejsce równo osiem lat temu - to znaczy na przełomie stycznia i lutego 2015 roku.
Przypomnijmy fakty. Na początku 2015 roku górnicy z JSW podjęli protest w obronie swoich praw. A przeciw wyrysowanemu przez zarząd spółki - kolejnemu - planowi oszczędnościowemu. Podczas protestów doszło do zamieszek. Broniąca siedziby władz formy polska policja odpaliła armatki wodne. Padły też strzały z tzw. broni gładkolufowej. Są nagrania, na których to słychać i widać. Widać też konsekwencje. Kilkunastu protestujacych z ciężkimi obrażeniami trafiło do szpitala.
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, obie strony mają własne interpretacje wydarzenia. Policja na całym świecie trzyma się w takich wypadkach swojego skryptu. Padliśmy ofiarą niebezpiecznych chuliganów i musieliśmy działać. Nie doszło jednak do przekroczenia uprawnień. Kropka. Prokuratura - która zazwyczaj bierze stronę organów władzy - umorzyła śledztwo z taką właśnie interpretacją.
Górnicy i związkowcy widzą to inaczej. Zwracają uwagę na nieadekwatność policyjnej reakcji. Która wynikała z obowiązującego wtedy kontekstu. A czasy były takie, że górnicy i w ogóle związkowcy nie byli ulubieńcami władzy. Ani też reprezentujących raczej wielkomiejski i inteligencki punkt widzenia mediów. Dominowało przekonanie, że górnictwo to branża schyłkowa, niepotrzebna i brzydko pachnąca. Wstyd na całą Europę. Przyzwolenie na to, by w takich wypadkach się nie patyczkować było duże. I szło z samej góry.
Minęło osiem lat. I właśnie PiS postanowił przypomnieć Platformie o tamtych wydarzeniach. Strzał jest oczywiście nieprzypadkowy i dotyczy Donalda Tuska. Wtedy już wprawdzie nie premiera. Ale jednak długoletniego przywódcy tamtej formacji. I - co chyba jeszcze ważniejsze - zwolennika stawiania górników, związkowców i innych wichrzycieli w jednym szeregu z "kibolstwem" i "chuliganerią".
Platforma się na takie wspominki oburzyła. Łapiąc w ten sposób przynętę i wywołując debatę o przeszłości (na co oczywiście liczył PiS). Przynajmniej dwoje polityków PO (Izabela Leszczyna i Borys Budka) powtórzyło tezę o "chuliganach", którzy atakowali policję. A z chuliganami patyczkować się - ich zdaniem - nie wolno.
Ok - jak dotąd wszystko w porządku - PiS atakuje Tuska, Platforma go broni. Normalne. Ale...
Ale jednocześnie jest to ta sama Platforma, która od 2015 nieustannie pompuje opowieść o "PiSowskim państwie policyjnym" oraz o "policyjnej brutalności" wymierzonej w inaczej myślących. To politycy Platformy byli zawsze w pierwszym szeregu tych, którzy zarzucali policji przekroczenie uprawnień w czasie różnych protestów antyrządowych w czasie minionych ośmiu lat. Choćby po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Albo wcześniej gdy choćby w grudniu 2016 doszło pod Sejmem do czegoś w rodzaju zamieszek. Ileż to mieliśmy na ten temat skarg w Parlamencie Europejskim czy przed innymi europejskimi instytucjami?
Jednocześnie - bądźmy elementarnie uczciwi - nigdy obrazki z jakiegokolwiek "tłumienia antyPiSowskich demonstracji" nawet trochę nie przypominały tamtych z 2015 roku spod siedziby JSW. Wszystko odbywało się zawsze jakby o kilka tonów niżej. Owszem, były zatrzymania. Ale nie strzelanie. Owszem, byli poturbowani. Ale nie tak ciężko, jak wtedy. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.
Przez tych parę lat to się już zdążyło ułożyć w pewien mechanizm. Działa on mniej więcej tak: opozycja bije na alarm, że PiS robi coś strasznego. Dławi demokrację, bije ludzi, kradnie publiczne pieniądze. Po czym zazwyczaj przy bliższym oglądzie okazuje się, że jest to w gruncie rzeczy rząd robi to samo (co najwyżej to samo), co robili poprzednicy. Nie tylko z resztą z PO.
Tak jest z zarzutami o brutalność policji, albo o inny popularny teraz temat wspierania bliskich ideowo organizacji pozarządowych. Czy wcześniej pomagania (reklamy spółek skarbu) "swoim mediom". Żadne z tych zjawisk nie zaczęło się w roku 2015. Proszę tego nie zrozumieć jako próbę usprawiedliwiania patologii. Nic z tych rzeczy. Problem jest bardziej złożony. I polega na tym, że większość z tych "patologii" stało się "patologiami" dopiero wtedy, gdy po te narzędzia rządzenia i administrowania sięgnął PiS. W wcześniej uchodziły one za coś zupełnie zwyczajnego. Patrz: policja na antyrządowych demonstracjach. Patrz: wspieranie bliskich organizacji trzeciego sektora. Patrz: reklamy w zaprzyjaźnionych mediach.
To ten mechanizm. Jak tamci, to "korupcja". Jak my, to "networking". A jak ktoś ośmieli się na to zwrócić uwagę, to oczywiście "powtarza PiSowską propagandę". O czym dowiedział się niedawno redaktor Bogdan Rymanowski od posłanki Leszczyny I dowie się jeszcze wielu innych.